– Przecież to dopiero za miesiąc.
– Molly. – Głos jej stwardniał. Zhardział. – Musisz znaleźć sobie jakieś miejsce. Nie mogę przygarnąć cię na stałe.
Molly odwróciła się do niej plecami.
– Myślałam, że będziemy rodziną. Ty i twoje dziecko. Ja i moje dziecko. I żadnych mężczyzn. Żadnych dupków.
– Molly? Dobrze się czujesz?
– Tak, dobrze.
– Rozumiesz mnie, prawda? Wzruszyła ramionami.
– Chyba tak.
– Nie musisz odchodzić od razu. Pomieszkaj tu jeszcze kilka dni, rozejrzyj się, na pewno coś sobie znajdziesz. A może jeszcze raz pogadasz ze swoją mamą?
– Może.
– Musi cię przygarnąć, to twoja matka.
Molly nie odpowiedziała. Annie położyła jej rękę na biodrze. Ciepło kobiecego ciała, obrzmiały brzuch napierający na jej plecy wypełniły Molly tak wielką tęsknotą i smutkiem, że pod wpływem impulsu objęła przyjaciółkę i przytuliła niczym dojrzały owoc. I nagle zapragnęła znaleźć się w jej łonie, zapragnęła być dzieckiem, które znajdzie kiedyś dom w ramionach Annie.
– Pozwól mi zostać – szepnęła. – Proszę, pozwól mi zostać. Annie zdecydowanie odepchnęła jej ręce.
– Nie możesz. Przykro mi, Molly, ale nie możesz. – Odsunęła się na swoją połowę łóżka. – A teraz dobranoc.
Molly znieruchomiała. Co ja takiego powiedziałam? Co ja takiego zrobiłam? Wiedziała, że Annie nie śpi; w dzielącym je mroku było za dużo napięcia. Wyczuwała, że przyjaciółka też leży tak samo skulona.
Mimo to obydwie milczały.
Obudził ją jęk. Początkowo myślała, że jeszcze śpi, że to tylko sen. Dziecko, które pływając w basenie, wydawało dziwne odgłosy. Które skrzeczało jak żaba. Otworzyła oczy. Leżała w łóżku Annie, była jeszcze noc. Spod drzwi łazienki wydobywała się smuga światła.
– Annie? – Annie nie odpowiedziała.
Molly przekręciła się na bok i zamknęła oczy, żeby nie przeszkadzało jej światło.
Raptem usłyszała głuchy łoskot, który ją natychmiast otrzeźwił.
Usiadła i spojrzała w stronę łazienki.
– Annie? – Nie słysząc odpowiedzi, podeszła do drzwi i zapukała. – Annie? Co ci jest? – Przekręciła klamkę, ale drzwi nie ustąpiły, coś je tarasowało. Zajrzała przez szparę i początkowo nie mogła zrozumieć, co widzi.
Po podłodze płynął strumyk krwi.
– Annie! – Molly pchnęła ze wszystkich sił i w końcu zdołała otworzyć drzwi na tyle, by przecisnąć się do środka.
Annie leżała bezwładnie w kącie, blokując drzwi ramieniem. Nocną koszulę miała zadartą do pasa. Sedes był zbryzgany krwią, w muszli stała jedwabiście szkarłatna woda. Raptem spomiędzy ud Annie trysnął ciepły strumień, który omal nie zalał stóp Molly.
Cofnęła się przerażona i wpadła na umywalkę.
O Boże! O Boże! O Boże!
Chociaż Annie się nie ruszała, poruszał się jej nagi brzuch. Falował, napinał się, zbijał w twardą gulę.
Na linoleum znowu chlusnęła struga krwi. Omyła jej gołe stopy i Molly wyrwała się z transu. Zmusiła się do przekroczenia szkarłatnej kałuży i pochyliła nad zwiniętą na podłodze Annie. Musiała ją wywlec zza drzwi, i to natychmiast. Chwyciła ją za ramię i pociągnęła, nie mogła się jednak dobrze zaprzeć, bo ciągle ślizgała się we krwi. Annie jęknęła cicho i przeciągle, co zabrzmiało jak syk powietrza uchodzącego z balonu. Molly pociągnęła jeszcze mocniej i w końcu zdołała wydostać ją zza drzwi. Oparła stopy o futrynę i ze wszystkich sił pchnęła bezwładne ciało przyjaciółki.
Annie wyślizgnęła się z łazienki.
Molly chwyciła ją za ręce i wciągnęła do pokoju. Potem zapaliła światło.
Annie oddychała, była jednak strasznie blada i oczy uciekały jej do góry.
Molly wypadła na korytarz, zbiegła schodami na dół i załomotała do drzwi sąsiadów.
– Na pomoc! – krzyknęła. – Pomóżcie mi! – Nikt jej nie otworzył.
Popędziła na ulicę, do budki telefonicznej. Wykręciła 911.
– Nagłe wypadki, słucham.
– Przyślijcie karetkę! Ona krwawi…
– Pani nazwisko i adres.
– Molly Picker, nie wiem, jaki to adres. Chyba Charter Street…
– Jakie jest najbliższe skrzyżowanie?
– Nie widzę! Ona umiera…
– W takim razie poproszę o numer najbliższego domu. Molly rozejrzała się, rozpaczliwie omiatając wzrokiem fronton budynku, przed którym stała.
– Dziesięć siedemdziesiąt sześć! Tak, dziesięć siedemdziesiąt sześć!
– Gdzie jest poszkodowana? W jakim jest stanie?
– W mieszkaniu na górze. Strasznie krwawi, podłoga jest zalana krwią…
– Karetka już jedzie. Gdyby zechciała pani zaczekać przy telefonie…
Chuj z tym – pomyślała i, nie odkładając słuchawki, popędziła z powrotem.
Annie leżała na podłodze w sypialni. Oczy miała otwarte, ale szkliste i niewidzące.
– Nie trać przytomności! Proszę, nie możesz stracić przytomności. – Chwyciła ją za rękę, lecz Annie nie odpowiedziała na uścisk. I miała zupełnie zimną dłoń. Molly spojrzała w dół i zobaczyła, że piersi przyjaciółki unoszą się w płytkim oddechu. – Tak, dobrze, oddychaj! Proszę cię, oddychaj!
Raptem jej uwagę przykuł inny ruch. Brzuch Annie gwałtownie spęczniał, jakby próbował się z niego wydostać jakiś stwór. Spomiędzy jej ud znowu buchnęła krew. A wraz z nią…
Wraz z krwią coś się z Annie wysunęło. Coś różowego.
Dziecko.
Molly uklękła między kolanami przyjaciółki i rozchyliła jej nogi. Z ciała Annie sterczała… rączka dziecka, tak się przynajmniej mogło zdawać. Ściekała zeń świeża krew, zmieszana z wodą. Molly zmrużyła oczy. Rączka nie miała palców, to wcale nie była rączka, tylko błyszcząca, różowawa płetwa, która powoli wiła się na wszystkie strony.
Brzuch Annie ogarnął kolejny skurcz, znowu chlusnęła krew i płetwa wyśliznęła się wraz z resztą… ciała?
Molly odskoczyła z przeraźliwym krzykiem.
To nie było dziecko.
Ale to coś żyło, poruszało się, wywijało w agonii płetwami. Nie miało żadnych innych kończyn, tylko te dwa różowe wyrostki, sterczące z guli krwawego mięsa przytwierdzonej do pępowiny. Molly dostrzegła kępki włosów, zmierzwionych i mokrych, wystający ząb, pojedyncze niebieskie oko, nieruchome i pozbawione rzęs. Płetwy gwałtownie zatrzepotały, krwawy kłąb drgnął i zaczął pełzać, poruszać się niczym ameba pływająca w kałuży krwi.
Molly załkała, odsunęła się na czworakach najdalej jak tylko mogła i, wciśnięta w kąt, z niedowierzaniem przyglądała się, jak potworny organizm walczy o życie. Płetwy zadygotały chaotycznie, konwulsyjnie. Stwór przestał pełznąć i teraz już tylko drżał. Po jakimś czasie płetwy znieruchomiały. Ustały też drgawki mięsistej guli. Tylko pojedyncze oko nie chciało się zamknąć i cały czas patrzyło na Molly.
W strudze krwi z ciała Annie wypłynęło łożysko.
Molly wtuliła głowę między kolana, zwinęła się w ciasny kłębek.
Gdzieś z daleka dobiegło ją zawodzenie syreny. Po chwili usłyszała łomot do drzwi.
– Pogotowie! Halo! Czy ktoś tu wzywał pogotowie?
– Pomóżcie jej – szepnęła Molly. – Pomóżcie jej! – załkała głośniej.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wpadło dwóch sanitariuszy. Popatrzyli na ciało Annie, poszli wzrokiem po lśniącym śladzie krwi, który rozpoczynał się między jej udami.
– O żesz, kurwa… – wychrypiał jeden z nich. – Co to, do diabła, jest?
Drugi ukląkł przy Annie.
– Nie oddycha. Respirator.
Nałożyli jej maskę i szuuu-szuuu – do płuc Annie popłynęło powietrze.
Читать дальше