Skręciła w swoją ulicę i serce podskoczyło jej do gardła.
Przed ich domem stała karetka pogotowia.
Nim Toby wjechała na podjazd, karetka zamigała światłami i popędziła w dół ulicy. Toby zaparkowała, wysiadła i wbiegła do domu.
W salonie stał umundurowany policjant, pisząc coś w notatniku.
– Co się stało? – spytała. Policjant podniósł głowę.
– Pani nazwisko?
– To mój dom. Co pan tu robi? Gdzie moja matka?
– Przed chwilą zabrali ją do Springer Hospital.
– Był jakiś wypadek? Odpowiedział jej głos Jane:
– Nie było żadnego wypadku.
Toby odwróciła się. Jane stała w drzwiach kuchni.
– Nie mogłam jej dobudzić i wezwałam karetkę.
– Nie mogłaś jej dobudzić?! Nie reagowała?
– Nie była w stanie się poruszyć. Ani mówić. – Jane i policjant wymienili spojrzenia, których Toby nie potrafiła zinterpretować. I dopiero wtedy zaświtała jej w głowie oczywista myśl: co tu robi policja?
Niepotrzebnie traciła czas. Odwróciła się, żeby wyjść i pojechać za karetką do szpitala.
– Pani Harper! – zawołał policjant. – Zechce pani zaczekać. Będą chcieli z panią porozmawiać.
Toby zignorowała go i wyszła z domu.
Zanim dojechała do szpitala, zdążyła wyobrazić sobie najgorsze. Atak serca. Wylew. Ellen w stanie śpiączki pod respiratorem.
W recepcji wyszła jej naprzeciw pielęgniarka z dziennej zmiany.
– Pani doktor…
– Gdzie moja matka? Przywieźli ją karetką.
– Jest w dwójce, właśnie ją stabilizują. Proszę zaczekać, niech pani tam nie…
Toby ominęła ją i wpadła do sali numer dwa.
Twarz Ellen zasłaniał tłum krzątający się wokół stołu. Paul Hawkins właśnie skończył intubację. Jedna z pielęgniarek wstawiała do stojaka świeżą kroplówkę, inna potrząsała probówkami z krwią.
– Co się stało? – spytała Toby. Paul zerknął na nią przez ramię.
– Możesz zaczekać na zewnątrz?
– Co się stało?!
– Przestała oddychać. Miała bradykardię, ale tętno wróciło…
– To zawał?
– EKG tego nie potwierdza. Czekamy na enzymy sercowe…
– O Boże. O mój Boże… – Toby przepchnęła się do stołu i chwyciła Ellen za rękę. – Mamo, to ja.
Matka nie otworzyła oczu, ale poruszyła dłonią, jakby chciała ją wyszarpnąć.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, oni się tobą zajmą… Nagle Ellen poruszyła drugą ręką, zaczęła nią bezwładnie uderzać w materac. Pielęgniarka szybko ją przytrzymała i unieruchomiła pasem. Na widok chudego, kruchego ramienia, które zmaga się z płóciennymi więzami, Toby nie wytrzymała.
– Dlaczego tak mocno? – warknęła. – Ma już siniec…
– Wyrwie sobie kroplówkę.
– Odcinacie dopływ krwi!
– Wyjdź, Toby – powiedział Paul. – Panujemy nad sytuacją.
– Mama was nie zna…
– Nie pozwalasz nam pracować. Musisz wyjść.
Toby odeszła od stołu i stwierdziła, że wszyscy na nią patrzą. Zdała sobie sprawę, że Paul ma rację. Przeszkadzała, wchodziła im w drogę, utrudniała podejmowanie decyzji. Kiedy to ona kierowała zespołem, nigdy nie pozwalała wchodzić do sali rodzinie pacjenta. Tak samo jak Paul.
– Zaczekam za drzwiami – powiedziała cicho i wyszła.
W korytarzu stał jakiś mężczyzna. Tuż po czterdziestce, ponury, ostrzyżony na mnicha.
– Doktor Harper?
– Tak.
Coś w sposobie, w jaki do niej podszedł i otaksował ją spojrzeniem, nasuwało myśl, że jest człowiekiem z policji. Potwierdził to, okazując służbową odznakę.
– Detektyw Alpren. Czy mogę zadać kilka pytań na temat matki pani?
– To ja chcę zadać panu kilka pytań. Co w moim domu robi policja? Kto was wezwał?
– Pani Nolan.
– Po co miałaby wzywać policję do nagłego przypadku chorobowego?
Wskazał pustą salę.
– Wejdźmy tam.
Oszołomiona Toby ruszyła za nim. Zamknął drzwi.
– Od jak dawna pani matka choruje?
– Na Alzheimera?
– Nie. Na to, co dolega jej w tej chwili. Toby pokręciła głową.
– Nie wiem, co jej dolega, nie mam pojęcia, co się stało.
– Czy matka pani chorowała na jakąś przewlekłą chorobę? Nie licząc Alzheimera.
– Dlaczego zadaje mi pan te wszystkie pytania?
– Z tego co wiem, pani matka choruje przynajmniej od tygodnia. Letarg, mdłości…
– Robiła wrażenie zmęczonej. Założyłam, że to wirus, lekkie dolegliwości żołądkowo-jelitowe…
– Wirus, pani doktor? Pani Nolan jest innego zdania. Patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– Co wam powiedziała Jane? Mówił pan, że to ona was wezwała.
– Tak.
– Chcę z nią porozmawiać. Gdzie ona jest? Puścił to pytanie mimo uszu.
– Pani Nolan wspomniała też o pewnych obrażeniach. Powiedziała, że pani matka skarżyła się na ból rąk po oparzeniach.
– Przecież te oparzenia zagoiły się kilka tygodni temu. Opowiadałam Jane, jak do tego doszło.
– A te sińce na udzie? Skąd je ma?
– Jakie sińce? Nic nie wiem o żadnych sińcach.
– Pani Nolan twierdzi, że pytała o to panią dwa dni temu. I że nie potrafiła pani wyjaśnić ich pochodzenia.
– Co?!
– Czy może pani wyjaśnić, skąd wzięły się te sińce?
– Do ciężkiej cholery, chcę wiedzieć, dlaczego pani Nolan wygaduje te wszystkie bzdury! Gdzie ona jest?
Alpren przyglądał się jej chwilę. Potem pokręcił głową.
– Zważywszy okoliczności, pani Nolan nie życzy sobie z panią rozmawiać.
Po tomografii umieszczono Ellen na OIOM-ie, gdzie Toby mogła ją odwiedzić. Natychmiast odrzuciła prześcieradło i poszukała wzrokiem sińców – była to pierwsza rzecz, jaką zrobiła po wejściu do sali. Znalazła cztery. Cztery nieregularne plamy na zewnętrznej stronie lewego uda. Patrzyła, nie dowierzając własnym oczom i przeklinając siebie za ślepotę. Jak to się stało? I kiedy? Ellen? Zrobiła to sobie sama? A może zrobił to jej ktoś inny, wielokrotnie szczypiąc tę delikatną skórę? Okryła jej nogi, potem w tajonej furii zacisnęła ręce na oparciu łóżka i stała tak, próbując zdławić w sobie wściekłość, która pozbawiała ją zdolności logicznego myślenia. Ale jednej myśli odpędzić nie mogła. Jeśli zrobiła to Jane, zabije ją własnymi rękami.
Ktoś zapukał w szybę i do przeszklonego boksu weszła Vickie. Bez słowa usiadła po drugiej stronie łóżka.
– Mama jest w śpiączce – powiedziała Toby. – Zauważyli sińce na jej udzie. Jane powiedziała policji, że ja to zrobiłam. Myślą teraz, że…
– Tak, wiem.
Toby popatrzyła na nią, zdumiona beznamiętnością jej głosu.
– Vickie…
– W zeszłym tygodniu mówiłam ci, że mama jest chora. Mówiłam ci, że wymiotuje. Ale ciebie to nie obchodziło.
– Myślałam, że to wirus…
– Nie zawiozłaś jej do lekarza, prawda? – Vickie spojrzała na nią jak na stwora, którego nigdy dotąd nie widziała. – Nic ci nie mówiłam, ale wczoraj dzwoniła do mnie Jane. Prosiła, żeby ci o tym nie wspominać. Była bardzo zaniepokojona.
– Co ci powiedziała? Co ona ci powiedziała?!
– Powiedziała, że… – Vickie lekko westchnęła. – Martwiło ją to, co dzieje się z mamą. Kiedy rozpoczynała u ciebie pracę, zauważyła sińce na jej ramieniu, jakby ktoś chwycił ją i mocno potrząsnął. Te sińce zniknęły, ale w tym tygodniu na udzie pojawiły się nowe. Widziałaś je?
– To Jane ją codziennie kąpała…
– A więc nie widziałaś ich, tak? Nawet o nich nie wiedziałaś?
– Jane nigdy mnie o to nie pytała!
Читать дальше