– A oparzenia? Skąd te oparzenia na jej rękach?
– Oparzyła się kilka tygodni temu! Podniosła gorącą brytfannę z kuchenki.
– A więc jednak się oparzyła.
– To był wypadek! Był przy tym Bryan.
– Twierdzisz, że Bryan za to odpowiada?
– Nie, nic podobnego…
– W takim razie kto?
Mierzyły się wzrokiem nad łóżkiem Ellen.
– Vickie – odezwała się Toby. – Jestem twoją siostrą. Znasz mnie. Jak możesz wierzyć komuś obcemu?
– Nie wiem. – Vickie przeczesała palcami włosy. – Już sama nie wiem, w co wierzyć. Po prostu chcę, żebyś opowiedziała mi, co się naprawdę stało. Zdaję sobie sprawę, że mama bywa bardzo trudna, gorsza niż małe dziecko. Że niełatwo jest…
– Co ty możesz o tym wiedzieć? Nigdy nie chciałaś mi pomóc.
– Mam rodzinę.
– To mama jest twoją rodziną. Ale wy tego nie możecie zrozumieć, prawda? Ani twój mąż, ani dzieci.
Vickie zadziornie uniosła głowę.
– Znowu próbujesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, co? Znowu urządzasz zawody z cyklu, która z nas bardziej cierpi, która bardziej zasługuje na koronę męczennicy. Święta Toby.
– Przestań.
– No więc kiedy wyszłaś z siebie? Kiedy w końcu nie wytrzymałaś i zaczęłaś ją bić?
Toby aż drgnęła, zbyt wstrząśnięta, zbyt rozgniewana, by zaufać swoim własnym reakcjom. Vickie zadrżały usta, zwilgotniały jej oczy.
– O Boże. Nie chciałam tego powiedzieć…
Toby wstała, odwróciła się i wyszła. Zatrzymała się dopiero przy swoim samochodzie na szpitalnym parkingu.
Miała w torebce notes z adresami: odszukała nazwisko Jane Nolan i pojechała do niej do domu.
Jane mieszkała w Brooklynie, siedem kilometrów na wschód od Springer Hospital, przy nijakiej, bezdrzewnej ulicy, w bliźniaku krytym zieloną dachówką. Na ganku stały skrzynki z wyschniętą na kość ziemią i więdnącymi roślinami. Story były szczelnie zaciągnięte.
Toby nacisnęła guzik dzwonka. Cisza. Zapukała, potem zaczęła tłuc pięściami w drzwi.
– Otwieraj, ty dziwko! Powiedz, dlaczego mi to robisz! Jane! – krzyknęła.
Otworzyły się sąsiednie drzwi i ostrożnie wychynęła spoza nich głowa kobiety.
– Szukam Jane Nolan powiedziała Toby.
– No to niech pani przestanie tak walić, bo jej nie ma.
– Kiedy wróci?
– Kim pani jest?
– Chcę się tylko dowiedzieć, kiedy ona wróci.
– A skąd mam wiedzieć? Nie widziałam jej od tygodni. – Kobieta zatrzasnęła drzwi.
Toby miała ochotę cisnąć kamieniem w okno Jane. Jeszcze raz grzmotnęła pięścią w drzwi, potem wróciła do samochodu…
…I dopiero wtedy wszystko się na nią zwaliło. Ellen w śpiączce. Obca i mściwa Vickie. Zaczęła kołysać się w przód i w tył, żeby się nie rozpłakać, żeby się całkiem nie załamać. Otrzeźwił ją głośny klakson samochodu – oparła się zbyt mocno o kierownicę. Przechodzący ulicą listonosz przystanął i zaczął się na nią gapić.
Odjechała. Dokąd teraz? Dokąd?!
Do Bryana. Bryan ją wesprze. Był przy tym, widział, jak Ellen oparzyła sobie ręce, na pewno się tego nie wyprze. Tak, to jedyna osoba, która wie, z jakim poświęceniem Toby opiekowała się matką, jedyna osoba, która może to zaświadczyć.
Ale Bryana nie było w domu. Drzwi otworzył jego przyjaciel, Noel. Powiedział, że Bryan pracuje, że wróci dopiero o wpół do piątej.
– Może wejdzie pani na kawę? Albo na drinka? Źle pani wygląda, powinna pani usiąść.
Co oznaczało, że musiała wyglądać koszmarnie.
Odmówiła. Ponieważ nie miała dokąd jechać, zawróciła do domu.
Radiowozu już nie było. Przed domem plotkowały trzy sąsiadki. Kiedy Toby podjechała bliżej, zaczęły się na nią gapić. Nim zaparkowała, rozeszły się, każda w swoją stronę. Tchórzliwe babska. Dlaczego po prostu nie zapytały, czy pobiła swoją matkę?
Wpadła do domu jak burza i trzasnęła drzwiami.
Cisza. Nie ma Ellen. Nikt nie chodzi po ogrodzie, nikt nie ogląda porannych kreskówek.
Usiadła na sofie i ujęła głowę w dłonie.
– Może to dziewczynka – powiedziała Annie, gładząc się przez koc po brzuchu. – Chcę, żeby to była dziewczynka, bo z chłopcem nie wiedziałabym, co robić. Nie wiedziałabym, jak go wychować na porządnego faceta. Porządny facet to dzisiaj rzadkość.
Leżały obok siebie w jej łóżku. Było ciemno. Pokój rozjaśniała tylko latarnia za oknem. Ilekroć na ulicy błyskały reflektory przejeżdżającego samochodu, Molly widziała jej twarz, widziała głowę na poduszce i oczy spokojnie wpatrzone w sufit. Ciepło jej było z Annie. Tego dnia zmieniły pościel, a przedtem siedziały w pralni, chichocząc i przeglądając stare czasopisma, podczas gdy prześcieradła i reszta bielizny wirowały w suszarce. Teraz, ilekroć się odwróciła, czuła czysty zapach pralnianego mydła. I zapach Annie.
– Skąd wiesz, że to dziewczynka?
– Lekarze takie rzeczy wiedzą.
– Byłaś u lekarza?
– Do tego konowała już nie wróciłam. Nie podobało mi się tam.
– No to skąd wiesz, że to dziewczynka? Annie znowu pogładziła się po brzuchu.
– Po prostu wiem. Poznałam taką jedną pielęgniarkę. Powiedziała, że jak matka ma przeczucie, naprawdę silne przeczucie, to nigdy się nie myli. Tak, to na pewno dziewczynka.
– Ja tam nie mam żadnych przeczuć.
– Może jeszcze za wcześnie.
– Ale ja nie czuję do tego dziecka absolutnie nic, rozumiesz? Dla mnie to jeszcze nie osoba, to jedynie kawał tłuszczu, który wypycha mi brzuch. Myślisz, że powinnam coś do niego czuć? Przyszłe matki muszą odczuwać coś do dziecka, nie? – Spojrzała na Annie, na zarys jej twarzy na tle okna.
– Coś do niego czujesz – odrzekła cicho Annie. – Inaczej przecież byś się wyskrobała, no nie?
– Bo ja wiem…
Annie odszukała pod kocem jej dłoń. Splotły palce i leżały tak, oddychając zgodnym rytmem.
– Nie wiem, co robię ani dlaczego – wyznała Molly. – Wszystko mi się pomieszało. A kiedy Romy mnie pobił, tak się na niego wkurzyłam, że pomyślałam sobie: takiego wała, dość rozkazywania. No i nie pojechałam do tego lekarza. – Znowu na nią spojrzała. – Jak oni to robią?
– Co?
– No wiesz, jak pozbywają się dziecka. Annie zadrżała.
– Tylko raz się skrobałam. W zeszłym roku, Romy mnie do nich wysłał. Do tych facetów ubranych na niebiesko. Nie chcieli ze mną gadać, kazali mi położyć się na stole i zamknąć gębę. Potem dali mi coś do wdychania i pamiętam tylko, jak się obudziłam. Chuda. Pusta…
– To była dziewczynka? Annie westchnęła.
– Nie wiem. Wsadzili mnie do samochodu i odesłali do Romy’ego. – Zabrała rękę. W geście tym było coś więcej niż tylko zerwanie więzi fizycznej: Annie zaszyła się w swoim prywatnym świecie. W kąciku tylko jej i jej dziecka.
– Molly – powiedziała po jakimś czasie. – Wiesz, że nie będziesz mogła długo tu zostać. – Cicho wypowiedziane słowa miały siłę miażdżącego ciosu.
Molly odwróciła się na bok.
– Zrobiłam coś złego? Powiedz, co takiego zrobiłam?
– Nic. Ale ja tak dłużej nie mogę.
– Dlaczego? Będę częściej sprzątała, zrobię co zechcesz…
– Molly, uprzedzałam cię, że możesz tu zostać tylko kilka dni. Jesteś już ponad dwa tygodnie. Kochanie, lubię cię i w ogóle, ale odwiedził mnie dzisiaj pan Lorenzo. Marudził, że ktoś ze mną mieszka, mówił, że to niezgodne z umową najmu. Dlatego musisz odejść. Pokój jest mały, ledwo się w nim mieścimy. A kiedy urodzę…
Читать дальше