– Tak. Ale to chyba nie było aż tak dawno. Jakieś cztery lata temu.
– Czy wiesz może, dlaczego popełnił samobójstwo?
– To nie było samobójstwo.
– Co takiego?
– Możesz chwilę zaczekać? Przejdę do drugiego aparatu.
Abby usłyszała stuk słuchawki. Wydawało jej się, że całe wieki minęły do chwili, kiedy Vivian odezwała się znowu.
– Już dobrze babciu! Możesz odłożyć! – krzyknęła Vivian. Gwar nagle urwał się.
– Co masz na myśli, mówiąc, że to nie było samobójstwo? – spytała Abby.
– To był wypadek. Jakiś defekt w instalacji. W mieszkaniu zebrał się tlenek węgla. Oprócz niego zginęła również jego żona i mała córeczka.
– Zaczekaj, zaczekaj. Ja mówię o facecie, który nazywał się Lawrence Kunstler.
– Nie znam nikogo o tym nazwisku. Pewnie chodzi ci o kogoś, kto pracował w Bayside, jeszcze zanim ja tam przyszłam.
– O kim więc mówisz ty?
– O anestezjologu. Tym, który był w zespole, zanim zatrudnili Zwicka. Nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska… Hennessy. Tak, właśnie tak.
– On był w zespole transplantacyjnym?
– Tak. Młody gość, dopiero co po stażu. Nie był tutaj zbyt długo. Pamiętam, że zanim to się wydarzyło, zamierzał wrócić na Zachód.
– Jesteś pewna, że to był wypadek?
– A co innego?
Abby wyjrzała przez okno na pustą ulicę. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.
– Abby, czy coś jest nie w porządku?
– Ktoś mnie dzisiaj śledził furgonetką.
– Nie żartuj.
– Marka nie ma jeszcze w domu. Jest ciemno, już dawno powinien wrócić. Nie mogę przestać myśleć o Aaronie. I o Kunstlerze. On skoczył z Tobin Bridge. Teraz ty mi mówisz, że był jeszcze Hennessy. To już razem trzech, Vivian.
– Dwa samobójstwa i wypadek.
– To dużo jak na jeden szpital.
– Statystycznie dużo. A może ta praca w Bayside jest aż do tego stopnia przygnębiająca. – Żart wypadł kiepsko i Vivian to wiedziała. Po chwili spytała. – Naprawdę sądzisz, że ktoś cię dzisiaj śledził?
– Pamiętasz co mi dziś powiedziałaś? Że nie jestem wariatką i że ktoś naprawdę zamierza mnie dostać.
– Miałam na myśli Wiktora Vossa albo Parra. Oni mają powody, żeby cię prześladować, ale żeby jeździć za tobą jakąś furgonetką? I w ogóle jaki to ma związek z Aaronem i pozostałymi dwoma?
– Nie wiem. – Abby podciągnęła nogi i skuliła się trochę z powodu zimna, i trochę ze strachu. – Zaczynam się bać. Bez przerwy myślę o Aaronie. Mówiłam ci, czego dowiedziałam się od tego detektywa? Że być może Aaron wcale nie popełnił samobójstwa.
– Czy ma na to jakieś dowody?
– Nawet gdyby miał, to na pewno nie opowiadałby o nich takiej osobie, jak ja.
– Może powiedział Elaine.
Racja! Wdowa po Aaronie. Ona na pewno chciałaby coś takiego wiedzieć. Żądałaby wyjaśnień. Kiedy Abby skończyła rozmawiać z Vivian, znalazła numer Elaine Levi. Przez chwilę zbierała się na odwagę, żeby zadzwonić. Na dworze było już ciemno. Mżawka zamieniła się w jednostajny deszcz. Mark ciągle jeszcze nie wracał. Zasłoniła okna i zapaliła światła. Wszystkie. Potrzebowała jasności i ciepła. Podniosła słuchawkę i nakręciła numer Elaine. Odczekała cztery dzwonki i odchrząknęła, sądząc, że będzie musiała zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce. Potem w słuchawce rozległy się trzy przenikliwe dźwięki, po których jakiś głos powiedział:
– Numer abonenta jest nieaktualny…
Abby jeszcze raz wykręciła numer Elaine, upewniając się, że przyciskała guziki z właściwymi numerami. Po czterech dzwonkach rozległy się te same przenikliwe dźwięki:
– Numer abonenta jest nieaktualny… – Odłożyła słuchawkę i spojrzała na aparat, tak jakby ją zdradził. Dlaczego Elaine zmieniła numer? Kogo chciała unikać?
Na ulicy jakiś samochód z pluskiem przejechał przez kałuże. Abby podbiegła i wyjrzała przez okno. BMW wjeżdżało właśnie na ich podjazd. Cicho odetchnęła z ulgą. Mark był w domu.
Mark napełnił kieliszek winem.
– Oczywiście, że znałem ich obu – powiedział. – Larry’ego Kunstlera znałem lepiej niż Hennessy’ego. Hennessy nie był u nas zbyt długo. Larry był jednym z tych, którzy wciągnęli mnie do zespołu od razu po stażu. Był całkiem miły. – Mark odstawił butelkę wina na stół. – Naprawdę był porządnym facetem.
Kierownik sali przesunął się obok nich, eskortując do sąsiedniego stolika kobietę ubraną z przesadną elegancją. Tam przywitano ją okrzykami.
– Jesteś wreszcie! Co za wspaniała suknia! – Ich hałaśliwość wydała się Abby wulgarna, a nawet nieprzyzwoita. Żałowała teraz, że ona i Mark nie zostali w domu. To on chciał gdzieś wyjść na kolację. Tak niewiele mieli wspólnych wieczorów, nawet nie uczcili odpowiednio swoich zaręczyn. Mark zamówił wino i wzniósł toast za nich, potem następne toasty i teraz kończył butelkę. Coraz częściej mu się to ostatnio zdarzało. Abby patrzyła, jak sączył z kieliszka resztki wina i myślała, że jej problemy odbijają się również na Marku.
– Dlaczego nigdy mi o nich nie wspomniałeś? – zapytała.
– Nie było takiej okazji.
– Według mnie, ktoś powinien o nich przypomnieć. Szczególnie po śmierci Aarona. Zespół w przeciągu trzech lat stracił trzech lekarzy i nikt nic o tym nie mówi. Wygląda na to, że boicie się w ogóle o tym wspominać.
– To dość ponury temat do rozmowy. Nie powinniśmy go zaczynać szczególnie w obecności Marilee. Ona znała żonę Hennessy’ego. Pomagała jej nawet w urządzeniu dziecinnego pokoju.
– Tego dziecka, które zmarło? Mark przytaknął.
– Tamta tragedia dla wszystkich była szokiem. Cała rodzina, tak po prostu. Marilee wpadła w histerię, kiedy się o tym dowiedziała.
– To na pewno był wypadek?
– Kupili ten dom kilka miesięcy wcześniej. Nie zdążyli wymienić instalacji ciepłowniczej. Tak, to był wypadek.
– Ale śmierć Kunstlera nie była wypadkiem. Mark westchnął.
– Nie, śmierć Larry’ego nie była wypadkiem.
– Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?
– A dlaczego Aaron to zrobił? A dlaczego inni popełniają samobójstwa? Można wymyślić co najmniej kilka prawdopodobnych powodów, ale prawda jest taka, Abby, że będą to tylko przypuszczenia, nie możemy tego wiedzieć na pewno i nigdy nie będziemy tego potrafili zrozumieć. Patrzymy na wszystko ze swojej perspektywy i mówimy sobie: będzie lepiej. Zawsze kiedyś się poprawi. Larry widocznie przestał w to wierzyć. Nie widział już żadnych perspektyw. Właśnie w takich momentach ludzie tracą nadzieję, kiedy nie widzą już swojej przyszłości – wypił łyk wina, potem jeszcze jeden, ale wydawało się, że trunek przestał mu smakować. Podobnie jak jedzenie. Zrezygnowali z deseru i wyszli z restauracji. Oboje byli milczący i przygnębieni.
Mark prowadził samochód przy gęstniejącej mgle i przelotnym deszczu. Odgłos pracujących wycieraczek zastępował rozmowę. Abby przypomniała sobie, jak Mark powiedział: „Właśnie w takich momentach ludzie tracą nadzieję. Kiedy nie widzą już swojej przyszłości”.
Przecież ja właśnie zbliżam się do tego punktu. Nie widzę już nic przed sobą. Nie wiem, co się stanie ze mną. Z nami – myślała, wpatrując się w mgłę.
– Chcę ci coś pokazać, Abby. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz. Może pomyślisz, że jestem szalony. A może też zapalisz się do tego pomysłu.
– Jakiego pomysłu?
– Chodzi o coś, o czym od dawna marzyłem. Od bardzo dawna. Jechali na północ, minęli granice Bostonu, potem Revere, Lynn i Swampscott. Na przystani Marblehead Marina Mark zaparkował samochód.
Читать дальше