– Mark, a co będzie, jeżeli Mary Allen rzeczywiście została zamordowana? Jeżeli tak, to powinno zostać przeprowadzone w tej sprawie śledztwo. Sami powinniśmy pójść z tym na policję.
– Czy naprawdę chcesz to zrobić?
– Sama nie wiem. Przez cały czas nie mogę pozbyć się myśli, że właśnie tak powinniśmy postąpić. To jest nasz obowiązek. Moralny i etyczny.
– Decyzja należy do ciebie, ale chciałbym, żebyś wcześniej dokładnie zastanowiła się nad konsekwencjami.
Abby już to zrobiła. Zdawała sobie sprawę ze skutków rozgłosu. Wiedziała, że może zostać aresztowana. Myślała o tym tysiące razy. Wiedziała, co powinna zrobić, ale bała się podjąć jakiekolwiek działanie. Jestem tchórzem. Moja pacjentka nie żyje, być może została zamordowana, a ja martwię się tylko o własną skórę – myślała nerwowo.
W pewnym momencie weszła do sali bibliotekarka, pchając przed sobą wózek z książkami. Kółka piszczały głośno. Kobieta usiadła przy swoim biurku i zaczęła stemplować wewnętrzne strony okładek.
– Abby – powiedział Mark. – Zanim cokolwiek zrobisz, pomyśl.
– Porozmawiam z tobą później, teraz muszę już iść. – Odłożyła słuchawkę i wróciła do stolika. Usiadła i patrzyła się tępo na stertę odbitek z artykułów medycznych. To była jej dzisiejsza praca. Przez cały ranek gromadziła tę kupę papierów. Była lekarzem, który nie mógł już praktykować, chirurgiem, któremu zakazano wstępu na salę operacyjną. Pielęgniarki i szpitalny personel nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Abby domyślała się, że plotki na jej temat krążyły już po całym szpitalu. Tego ranka, kiedy szukała doktora Wettiga, wszystkie pielęgniarki przyglądały jej się jak nigdy. O czym one mówią za moimi plecami? – zastanawiała się. Bała się odpowiedzi na to pytanie.
Stukanie stempla ustało. Abby uświadomiła sobie, że bibliotekarka przerwała pracę i patrzyła teraz w jej kierunku. Tak, jak wszyscy inni w tym szpitalu, ona też zastanawia się, co się ze mną stało.
Abby zebrała wszystkie papiery i przeniosła na biurko bibliotekarki.
– Ile kopii?
– Wszystkie są dla doktora Wettiga. Może je pani wpisać na konto biura programu stażowego.
– Muszę znać dokładną liczbę kopii, wpisując je do rejestru. Takie są tutaj zasady.
Abby rozłożyła wszystkie papiery na blacie i zaczęła liczyć kartki. Powinna była wiedzieć, że bibliotekarka będzie się czegoś czepiała. Ta kobieta była w Bayside od zawsze i nigdy jeszcze nie zapomniała poinformować kolejnych stażystów o tym, że w bibliotece wszystko musiało być zgodnie z jej zarządzeniami. Abby zaczynała ogarniać złość, na bibliotekarkę, na ten szpital, na bałagan, w jaki ostatnio zamieniło się jej życie. Skończyła liczenie stron ostatniego artykułu.
– Dwieście czternaście – powiedziała i rzuciła go na stos pozostałych papierów. Nazwisko Aaron wydrukowane na pierwszej stronie przykuło jej wzrok. Tytuł artykułu brzmiał „Porównanie stopnia przeżywalności po transplantacji serca pomiędzy biorcami w stanie krytycznym a biorcami ambulatoryjnymi”. Autorami publikacji byli Aaron Levi, Rajiv Mohandas i Lawrence Kunstler. Abby gapiła się na nazwisko Aarona wstrząśnięta nagłym wspomnieniem o jego śmierci. Bibliotekarka również zwróciła uwagę na nazwiska lekarzy i pokręciła głową.
– Trudno uwierzyć, że doktora Leviego już nie ma wśród nas.
– Tak – cicho mruknęła Abby.
– A do tego jeszcze oba te nazwiska pod jednym artykułem. – Kobieta jeszcze raz pokręciła głową.
– Co takiego?
– Doktor Kunstler i Doktor Levi.
– Nie znam doktora Kunstlera.
– Ach, on był u nas, jeszcze zanim pani zaczęła tu pracować. – Bibliotekarka zamknęła rejestr kserokopii i wsunęła go na półkę. – To wydarzyło się jakieś sześć lat temu.
– Co się wydarzyło sześć lat temu?
– To był taki przypadek, jak tego Charlesa Stuarta. Wie pani, tego, który skoczył z mostu Tobin Bridge. Stamtąd właśnie skoczył także doktor Kunstler.
Abby raz jeszcze spojrzała na nagłówek i na nazwiska wydrukowane na samej górze strony.
– Popełnił samobójstwo? Bibliotekarka skinęła głową.
– Tak jak doktor Levi.
Odgłos przesuwanych po stole elementów chińskiej gry mah-jong był dość głośny i utrudniał rozmowę. Vivian zamknęła drzwi kuchenne i wróciła do zlewu, w którym stał durszlak z fasolką szparagową. Odcinała zeschnięte końce, a resztę wrzucała do miski. Abby nie znała nikogo innego, kto odcinałby korzonki fasoli. Tylko cholernie dokładna Chinka mogła zawracać sobie tym głowę, jak mówiła sama Vivian. Chińczycy spędzali całe godziny, przygotowując dania, które potem połykano w przeciągu kilku minut. Zresztą, kto zauważyłby nieodcięte końcówki? Babcia Vivian oraz przyjaciółki babci.
Postaw przed tymi babami talerz z fasolką szparagową, której nie obcięto końców, a wszystkie zaraz zaczną marszczyć te swoje małe noski. Posłuszna wnuczka, utalentowana pani chirurg, która wkrótce już miała rozpocząć własną praktykę, musiała skupić się na niezwykle ważnym zadaniu przygotowania fasoli. Vivian robiła to zręcznie i szybko. Jej drobne dłonie ani na chwilę nie przestawały się poruszać. Ale przez cały czas słuchała uważnie tego, co mówiła Abby.
– Boże – powtarzała Vivian raz po raz. – Boże, jesteś załatwiona. W sąsiednim pokoju hałas towarzyszący grze ustał na chwilę. Zaczynała się nowa runda. Co jakiś czas ich plotki przerywał stukot rzucanego jakiegoś elementu gry przez którąś z uczestniczek.
– Co według ciebie powinnam zrobić? – spytała Abby.
– Wszystko jedno, co zrobisz, DiMatteo, on i tak już cię dorwał.
– Dlatego właśnie chciałam z tobą pomówić. Ciebie też załatwił. Wiesz, do czego jest zdolny.
– Tak. – Vivian westchnęła. – Wiem to aż za dobrze.
– Sądzisz, że powinnam z tym pójść na policję? A może zostawić to tak, jak jest i modlić się, żeby nie zaczęli kopać głębiej?
– A co o tym sądzi Mark?
– On uważa, że powinnam milczeć.
– Zgadzam się z nim. Możesz to nazwać moją wrodzoną nieufnością w stosunku do władzy. Pewnie bardziej ufasz policji niż ja, skoro zastanawiasz się nad oddaniem się w ich ręce z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. – Vivian sięgnęła po ścierkę i wytarła w nią ręce. Spojrzała na Abby. – Naprawdę wierzysz, że twoja pacjentka została zamordowana?
– Jak inaczej można wytłumaczyć taki poziom morfiny?
– Dostawała ją już przez jakiś czas. Być może jej organizm przyzwyczaił się na tyle, że aby uśmierzyć ból, trzeba jej było podawać kosmicznie wysokie dawki. Może po prostu doszło do ich kumulacji.
– Mogłoby tak być tylko w przypadku, gdyby dostała dodatkową dawkę. Przypadkiem lub celowo.
– Tylko po to, żeby ciebie wrobić?
– Nikt nigdy nie sprawdza poziomu morfiny u pacjentów w końcowym stadium raka! Ktoś musiał się upewnić, że to morderstwo nie pozostanie niezauważone. Ktoś, kto wiedział, że to było morderstwo. Wysłał anonim do Brendy Hainey.
– Skąd wiadomo, że był to Wiktor Voss?
– To on chciał, żeby mnie wyrzucono z Bayside.
– Czy tylko on jeden? Abby spojrzała na Vivian.
– Kto jeszcze chciał się mnie pozbyć? – zastanawiała się.
W jadalnym głośny stukot gry mah-jong zwiastował koniec kolejnej rundy. Ten hałas obudził Abby z zamyślenia. Zaczęła chodzić po kuchni między garnkami z ryżem i garnkami z egzotycznie pachnącymi potrawami.
– To jakieś szaleństwo. Nie wierzę, żeby ktokolwiek inny zrobił coś takiego tylko po to, żeby doprowadzić do zwolnienia mnie ze szpitala.
Читать дальше