– Jeremiah Parr chce ocalić własną głowę. A Voss pewnie zatruwa go tam swoim własnym oddechem. Sama pomyśl, szpitalna rada napakowana jest bogatymi kolesiami od Vossa. Mogliby wywalić Parra bez trudu. Chyba że on zwolniłby właśnie ciebie. Nie jesteś chyba głupia, ktoś naprawdę zamierza cię dostać.
Abby opadła na krzesło przy kuchennym stole. Głośna gra w sąsiednim pokoju przyprawiała ją o ból głowy. Podobnie jak gadatliwość starszych pań. Ten dom był pełen hałasu, goście rozmawiali między sobą niemal krzycząc, przyjacielskie pogawędki brzmiały jak wrzaskliwe kłótnie. Jak Vivian mogła znieść to, że mieszkała z nią babcia? Abby miała wrażenie, że za chwilę zwariuje od całej tej wrzawy.
– Wszystkie nitki i tak prowadzą do osoby Wiktora Vossa – stwierdziła. – Tak czy inaczej, on zamierza dopiąć swego i zemścić się na mnie.
– Dlaczego więc zrezygnował z tych pozwów? Ten element nie ma według mnie najmniejszego sensu. Facet najpierw wysyła przeciwko tobie całą armię, a potem nagle ją wstrzymuje.
– Będą za to pozwy z oskarżeniem o morderstwo. Co za wspaniały obrót sprawy, nieprawdaż?
– Ale czy zdajesz sobie sprawę, że to nie ma sensu? Voss prawdopodobnie sporo zapłacił, żeby doprowadzić do złożenia tych pozwów. Przecież nie mógł ot tak po prostu z nich zrezygnować. To niemożliwe, chyba że pojawiły się jakieś kłopoty. Na przykład twój pozew. Czy planowałaś coś w tym rodzaju?
– Rozmawiałam o tym z moją prawniczką, ale odradziła mi.
– Dlaczego więc Voss zrezygnował z pozwów?
Abby również uważała, że nie miało to najmniejszego sensu.
Jadąc z domu Vivian w Melrose do siebie, zastanawiała się nad tym. Było późne popołudnie i ruch na drodze Route był dość duży, tak jak zwykle. Pomimo mżawki uchyliła okno. Ciągle jeszcze nie mogła pozbyć się koszmarnego zapachu w swoim samochodzie. Wydawało jej się, że zostanie tu już zawsze. Czy zawsze miał jej przypominać Wiktora Vossa?
Dojeżdżała właśnie do Tobin Bridge – miejsca, w którym Lawrence Kunstler postanowił zakończyć swoje życie. Zwolniła. Jakiś impuls kazał jej spojrzeć w bok, w kierunku wody, kiedy wjeżdżała na most. Pod ponurym niebem rzeka wydawała się czarna, jej powierzchnię marszczył wiatr. Utonięcie nie było śmiercią, którą by wybrała. Duszenie się, paniczny strach, ręce i nogi miotające się w popłochu, zimna woda wdzierająca się do gardła. Zastanawiała się, czy Kunstler był przytomny po silnym uderzeniu o powierzchnię wody. Może walczył z prądem rzeki. Myślała też o Aaronie. Dwaj lekarze, dwa samobójstwa. Zapomniała zapytać Vivian o Kunstlera. Jeżeli rzeczywiście zginął sześć lat temu, Vivian mogła o nim słyszeć.
Woda przykuła wzrok Abby i nie zauważyła, że samochód przed nią zwolnił. Kiedy podniosła głowę, samochód zatrzymał się zupełnie.
Mocno nacisnęła hamulec. Sekundę później poczuła uderzenie w tył jej wozu. Spojrzała w lusterko i zobaczyła kobietę w aucie za nią, która przepraszająco kręciła głową. Na chwilę ruch na moście zamarł zupełnie. Abby wysiadła z samochodu i podbiegła do tyłu, żeby ocenić szkody. Tamta kobieta również wysiadła. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, podczas gdy Abby oglądała tylny zderzak.
– Wszystko w porządku – powiedziała. – Nic złego się nie stało.
– Bardzo przepraszam, chyba się zagapiłam.
Abby spojrzała na samochód kobiety i stwierdziła, że jej przedni zderzak również nie był uszkodzony.
– Okropnie mi wstyd – powiedziała kobieta. – Byłam zbyt zajęta obserwowaniem wozu, który jechał tuż za mną. – Wskazała brązową furgonetkę stojącą za jej samochodem. – No i sama stuknęłam w pani samochód.
Zadźwięczał jakiś klakson, sznur samochodów znowu ruszył do przodu. Abby wróciła do wozu. Kiedy mijała budkę przy zjeździe, nie mogła powstrzymać się od ponownego spojrzenia na miejsce, z którego skoczył Lawrence Kunstler. Aaron i Kunstler znali się, pracowali razem, razem napisali artykuł o przeszczepach. Ta myśl ani na chwilę nie dawała jej spokoju podczas jazdy do Cambridge. Dwóch lekarzy z tego samego zespołu transplantacyjnego. Obaj popełnili samobójstwa.
Zastanawiała się, czy Kunstler miał żonę i czy pani Kunstler była równie zaskoczona samobójstwem męża, co Elaine Levi. Zrobiła pętlę wokół Harvard Common. Kiedy skręcała w Brattle Street, spojrzała w lusterko. Brązowa furgonetka jechała za nią. Za chwilę również skręciła w Brattle.
Abby przejechała wzdłuż kolejnego bloku, minęła Willard Street i znowu spojrzała w lusterko. Furgonetka ciągle była za nią. Czy była to ta sama furgonetka, co na moście? Wtedy nie przyjrzała się jej dokładnie, zapamiętała tylko kolor. Nie miała pojęcia, dlaczego właśnie teraz na widok tej furgonetki poczuła niepokój. Może spowodowały to myśli, które naszły ją, gdy przejeżdżała przez tamten most i obraz wody, który pozostał w jej pamięci. Wspomnienie śmierci Kunstlera i Aarona. Pod wpływem impulsu skręciła w lewo, w Mercer Street.
Furgonetka zrobiła to samo. Abby znowu skręciła w lewo, w Camden, a potem w prawo, w Auburn. Przez cały czas spoglądała w lusterko, jakby spodziewała się znowu zobaczyć w nim brązową furgonetkę. Dopiero kiedy skręciła znowu w Brattle Street, a samochód nie pojawił się, odetchnęła z ulgą. Stanowczo stała się zbyt nerwowa.
Pojechała prosto do domu i wjechała na podjazd. Mark jeszcze nie wrócił. To jej nie zdziwiło. Mimo że padał drobny deszcz, planował odbyć kolejny wyścig na Gimmie Shelter z jachtem Archera. Brzydka pogoda nie była dla niego przeszkodą w żeglowaniu. Przeszkodzić mógłby jedynie huragan.
Weszła do domu. Wewnątrz panował mrok. Popołudnie było szare i dżdżyste. Podeszła do lampy i właśnie gdy miała przycisnąć włącznik, usłyszała na Brewster Street niski dźwięk silnika samochodu. Wyjrzała przez okno.
Brązowa furgonetka właśnie przejeżdżała obok. Kiedy zbliżyła się do ich podjazdu, zwolniła, jakby kierowca chciał lepiej przyjrzeć się samochodowi Abby.
Pozamykać drzwi! – pomyślała.
Pobiegła do drzwi frontowych, zasunęła sztabę i założyła łańcuch zabezpieczający. Tylne drzwi. Czy były zamknięte?
Przebiegła przez korytarz i kuchnię. Tutaj nie było żadnych specjalnych wzmocnień, tylko zwykły zamek. Chwyciła krzesło i przystawiła je do drzwi blokując klamkę. Wróciła do salonu i zza zasłony wyjrzała na zewnątrz. Furgonetka zniknęła. Abby rozejrzała się, ale mokra od deszczu ulica była pusta.
Nie zaciągała zasłon i nie zapalała światła. Nieustannie wyglądała przez okno, podejrzewając, że furgonetka znowu się pojawi. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić po policję. Ale co miała im powiedzieć? Nikt jej przecież nie groził. Siedziała więc tak przez prawie godzinę, obserwując ulicę z nadzieją, że Mark zaraz wróci do domu. Nie było jednak ani furgonetki, ani Marka.
Wróć do domu. Zleź z tej swojej cholernej łódki i wróć do domu – błagała go w myślach.
Wyobraziła go sobie, jak pływa po zatoce pod łopoczącymi nad głową żaglami. Woda pewnie kotłowała się i kipiała pod szarym niebem tak, jak tamta rzeka. Rzeka, w której zginął Kunstler.
Podniosła słuchawkę i nakręciła numer Vivian. Dobiegł ją wesoły zgiełk nadal panujący w domu Chao. W tle słychać było śmiech i czyjąś głośną rozmowę. Vivian powiedziała:
– Ledwo cię słyszę. Czy mogłabyś powtórzyć?
– Był jeszcze jeden lekarz w zespole transplantacyjnym, który zginął sześć lat temu. Znałaś go?
Vivian odpowiedziała jej niemal krzycząc.
Читать дальше