Abby była już wtedy na porannym obchodzie, na jej wózku piętrzyły się karty innych pacjentów. Miała za sobą ciężki dyżur. Zdołała przespać się tylko godzinę około drugiej nad ranem, potem nie miała już ani chwili na wypoczynek. Energii dodawała jej tylko kofeina z podwójnej porcji kawy i nadzieja, że już niedługo ta upiorna noc skończy się. Pchając przed sobą wózek, szła wzdłuż przeszklonych ścian, za którymi leżeli pacjenci i myślała. „Jeszcze tylko cztery godziny i zmywam się stąd. Tylko cztery godziny do południa”. Przechodząc koło łóżka numer 15, spojrzała do środka. Nina nie spała. Zauważyła Abby i słabo skinęła na nią ręką.
Abby zostawiła wózek z kartami przy drzwiach, włożyła czysty fartuch i weszła do pokoju.
– Dzień dobry, doktor DiMatteo – wyszeptała Nina. – Mam wrażenie, że przeze mnie nie spała pani zbyt wiele tej nocy.
Abby uśmiechnęła się.
– To nic. Spałam w zeszłym tygodniu. Jak się pani czuje?
– Wzięli mnie w obroty. – Nina spojrzała na kroplówki z antybiotykami wiszące ponad jej łóżkiem. – Czy to pomoże?
– Mamy taką nadzieję. Podajemy pani piperacylinę i azaktam. To antybiotyki o szerokim zakresie działania. Jeżeli ma pani jakąkolwiek infekcję, one powinny to zlikwidować.
– A jeżeli to nie jest infekcja?
– Wtedy gorączka nie spadnie. I będziemy musieli próbować czegoś innego.
– Więc nie wiecie dokładnie, co jest jej przyczyną? Abby wahała się przez chwilę.
– Nie – przyznała w końcu. – Nie wiemy. To, co robimy, jest osłoną na wszelki wypadek.
Nina skinęła głową.
– Wiedziałam, że pani powie mi prawdę. Doktor Archer nie chciał. Wie pani, był tutaj dziś rano i powtarzał mi przez cały czas, żebym się nie martwiła. Że o wszystko zadbano. Nie wspomniał, że nie wie, co mi jest. – Nina zaśmiała się łagodnie, tak jakby gorączka, antybiotyki, wszystkie te rurki i maszyny były taką sobie drobnostką.
– Jestem pewna, że po prostu nie chciał pani martwić – powiedziała Abby.
– Ale przecież prawda mnie nie przeraża. Naprawdę nie. Lekarze zbyt rzadko mówią prawdę. – Spojrzała prosto w oczy Abby. – Obie o tym wiemy.
Abby zdała sobie sprawę, że swój wzrok automatycznie kieruje na monitory. Linie przecinające ekran miały prawidłowy bieg. Puls. Ciśnienie krwi. Ciśnienie w prawym przedsionku. Sprawdzanie tych liczb weszło jej w nawyk. Maszyny nie zadawały trudnych pytań i nie oczekiwały prawdziwych odpowiedzi.
Abby usłyszała, jak Nina cicho powiedziała:
– Wiktor.
Odwróciła się i wtedy dopiero zauważyła, że Wiktor Voss wszedł do sali.
– Proszę się stąd wynosić! – wrzasnął, poznając Abby. – Niech pani się wyniesie z pokoju mojej żony!
– Sprawdzałam, jak się czuje.
– Powiedziałem proszę się wynieść! – Zrobił krok w jej kierunku i chwycił za fartuch.
Abby szybko wyrwała mu się, ale było tam za mało miejsca, żeby mogła się cofnąć. Wpadł na nią z całą siłą. Tym razem mocno chwycił ją za ramię i ścisnął, sprawiając ból.
– Wiktor, nie! – zawołała słabo Nina.
Abby krzyknęła, kiedy Voss szarpnął ją i gwałtownym pchnięciem wyrzucił z sali. Wpadła na wózek i twardo wylądowała na pośladkach. Wózek z trzaskiem uderzył o biurko, a karty spadły na podłogę. Abby spojrzała na Wiktora Vossa. Stał nad nią i ciężko dyszał z wściekłości.
– Niech się pani więcej nie zbliża do mojej żony – powiedział. – Rozumie pani? – tu zwrócił się do personelu. – Nie chcę, żeby ta kobieta zbliżała się do mojej żony. Chcę, żeby zapisano to w karcie i wywieszono na drzwiach. Natychmiast! – Spojrzał z pogardą na Abby, wrócił do pokoju żony i zaciągnął zasłonę w oknie na korytarz.
Dwie z pielęgniarek pomogły Abby podnieść się z podłogi.
– Nic mi nie jest – powiedziała Abby. – Wszystko w porządku.
– To wariat – szepnęła jedna z pielęgniarek. – Powinnyśmy zawołać ochronę.
– Nie, nie róbcie tego. Nie pogarszajmy sytuacji.
– Ale to była napaść! Mogłaby pani podać go do sądu.
– Chcę o tym zapomnieć, dobrze? – Abby podeszła do swego wózka.
Karty pacjentów były porozrzucane po podłodze, rozsypane luźne kartki z wynikami badań laboratoryjnych. Zebrała papiery i ułożyła je na biurku. Z trudem powstrzymywała się od łez. Nie mogę płakać, myślała. Nie tutaj. Nie będę płakać. Podniosła głowę. Wszyscy na nią patrzyli. Zostawiła wózek tam, gdzie był i wyszła z oddziału.
Mark znalazł ją trzy godziny później w bufecie. Siedziała zgarbiona przy stoliku w rogu, nad filiżanką herbaty i ciastem z jagodami. Ciasto było ledwie zaczęte, a w filiżance wciąż jeszcze moczyła się torebka ekspresowej herbaty, która kolorem przypominała słabą kawę.
Mark usiadł naprzeciwko niej.
– To Voss wywołał awanturę, a nie ty, Abby.
– Ale to ja wylądowałam na podłodze na oczach wszystkich.
– On cię popchnął. Możesz ten fakt wykorzystać. To atut wobec jakiegokolwiek zwariowanego pozwu przeciwko tobie.
– Chodzi ci o to, że mogłabym go oskarżyć o napaść?
– Coś w tym rodzaju. Pokręciła głową.
– Nie chcę nawet myśleć o Wiktorze Vossie. W ogóle nie chcę mieć z nim do czynienia.
– Było co najmniej pół tuzina świadków, którzy widzieli, jak cię popchnął.
– Mark, zapomnijmy o całej tej sprawie. – Ugryzła ciastko i odłożyła je z powrotem. Siedziała, wpatrując się w talerzyk. Nie chciała więcej rozmawiać na ten temat.
– Czy Aaron zgodził się, że należało zacząć podawanie antybiotyków? – zapytała.
– Nie widziałem go przez cały dzień. Spojrzała na Marka, marszcząc brwi.
– Sądziłam, że przyjechał do szpitala.
– Kilka razy dzwoniłem na jego pager, ale ani razu nie odpowiedział.
– Dzwoniłeś do niego do domu?
– Tak. Rozmawiałem z gosposią. Elaine wyjechała na weekend w odwiedziny do dziecka, do Dartmouth. – Mark wzruszył ramionami. – Jest sobota. W tym tygodniu Aaron i tak nie miał planowanych obchodów. Może zdecydował się na mały odpoczynek od nas wszystkich.
– Odpoczynek – westchnęła Abby i potarła dłonią twarz. – O Boże, właśnie tego mi teraz potrzeba. Plaża, kilka palm i pina colada.
– Brzmi nieźle. – Mark sięgnął przez stół i ujął jej rękę. – Miałabyś coś przeciwko temu, gdybym się do ciebie przyłączył?
– Ja nawet nie lubię pina colady.
– Ale ja lubię plaże i palmy. I ciebie. – Uścisnął lekko jej dłoń. Właśnie tego w tej chwili potrzebowała. Jego dotyku. Poczuła, że w rzeczywistości ma w nim oparcie. Mark pochylił się i lekko ją pocałował. Właśnie na oczach wszystkich. – Spójrz tylko. Dajemy publiczne przedstawienie – szepnął. – Lepiej jedź do domu, zanim zaczną się na nas gapić.
Spojrzała na zegarek. Była dwunasta. Wreszcie zaczął się dla niej weekend.
Wyszli razem i Mark odprowadził ją szpitalnym korytarzem. Kiedy otwierał drzwi, powiedział.
– Bym zapomniał, Archer dzwonił do Wilcox Memoriał i rozmawiał z jakimś kardiochirurgiem o nazwisku Nicholls. Okazuje się, że Nicholls asystował przy pobraniu. Potwierdził, że pacjent był od nich. I że to doktor Mapes przeprowadzał eksplantację.
– To dlaczego Mapesa nie ma na liście personelu szpitala Wilcox?
– Ponieważ przyleciał on prywatnym samolotem z Houston. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Najwidoczniej Voss nie chciał, żeby jakiś jankeski chirurg zajmował się sprawą jego żony. Sprowadził więc własnego specjalistę.
Читать дальше