– Nie. Dajmy mu szansę. – Powoli serce ścisnęło się, a potem znowu znieruchomiało.
– Zwiększam poziom isuprelu do trzech mikrogramów – powiedział Zwick. Jeszcze jeden skurcz. I znowu nic.
– No zacznij bić – ponaglał Archer. – Daj mu jeszcze trochę.
– Cztery mikrogramy – powiedział Zwick, regulując wlew dożylny. Serce ścisnęło się i rozkurczyło. Skurczyło ponownie i znowu rozkurczyło.
Zwick spojrzał na monitor. Na ekranie pojawił się falisty wykres pracy serca.
– Rośnie do pięćdziesięciu. Sześćdziesięciu czterech. Siedemdziesięciu…
– Miarka na jeden i dziesięć – powiedział Mark.
– Właśnie to robię – stwierdził Zwick, dostosowując poziom isuprelu. Archer zwrócił się do pielęgniarki.
– Proszę połączyć się przez interkom i powiadomić oddział pooperacyjny, że już zamykamy.
– Miarka jeden i dziesięć – poinformował Zwick.
– OK. – powiedział Mark. – Zdejmujemy ją z bypassu. Pozbądźmy się tych kaniulacji.
Zwick stuknął w respirator. Wydawało się, że wszyscy naraz odetchnęli z ulgą.
– Pozostaje nam mieć nadzieję, że ona i to serce jakoś się dogadają – powiedział Mark.
– Czy wiemy, jak dokładne było dobranie serca? – spytał Archer. Odwrócił się, by spojrzeć na Mapesa. Nikogo za nim już nie było. Abby była tak pochłonięta operacją, że nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna opuścił salę operacyjną.
– Wyszedł jakieś dwadzieścia minut temu – powiedziała jedna z pielęgniarek.
– Tak po prostu?
– Może chciał zdążyć na samolot.
– Nawet nie miałem okazji uścisnąć mu ręki – zauważył Archer. Odwrócił się do pacjentki leżącej na stole. – No dobra. Czas zamykać.
Nadia miała już tego dość. Ciągłe jęki i narzekania. Hałaśliwi chłopcy skarżyli się na nudę. Często wybuchały między nimi kłótnie. To wszystko dawało się jej we znaki. Do tego dochodziła jeszcze choroba morska. Gregor, ta wielka małpa, też chorował, podobnie jak prawie wszyscy chłopcy. W ciągu dnia, kiedy mocniej wiało i o statek raz po raz uderzały mocno fale Morza Północnego, wszyscy siedzieli w swoich kojach i głośno jęczeli. Ich głosy docierały aż na górny pokład. Nikt nie miał ochoty zaglądać do mesy, również hole były puste. Ich tymczasowy dom na wodzie przypominał bardziej opustoszały statek-widmo, z załogą składającą się z duchów i upiorów. Natomiast Jakow nigdy w życiu tak wspaniale się nie bawił. Nie miał najmniejszych nawet objawów choroby morskiej. Mógł łazić swobodnie po wszystkich zakamarkach statku. Nikt go nie zatrzymywał. Przeciwnie, członkowie załogi byli zadowoleni, kiedy kręcił się w pobliżu. Często zachodził do Kubiszewa, do maszynowni. W oparach tego hałaśliwego piekła, przy zgrzytających tłokach i silnikach chłopiec i mechanik siadali sobie i grali w szachy. Czasami nawet Jakowowi udawało się wygrać. Kiedy chłopcu zaczynało burczeć w brzuchu, szedł do kuchni, gdzie Lubi, okrętowy kucharz, dawał mu trochę barszczu, herbaty albo kilka miodowych ciastek – specjałów, które często jada się w jego rodzinnych stronach na Ukrainie. Lubi był małomówny: Jeszcze? – pytał, albo – Wystarczy ci? Poza tym rzadko się odzywał. Posiłki, jakie przygotowywał, wystarczały za wszelkie słowa. Chłopca poza kuchnią i maszynownią bardzo interesowała również zakurzona ładownia oraz pomieszczenie radiotelegrafisty, gdzie pełno było przycisków i pokręteł. Był jeszcze pokład. Stały na nim przykryte brezentem szalupy, z których każda była doskonałą kryjówką. Nie wolno mu było chodzić tylko do rufowej części statku. Jeszcze nie znalazł żadnego przejścia, którym mógłby się tam dostać.
Najbardziej lubił przebywać na mostku. Kapitan Dibrov oraz nawigator witali Jakowa, uśmiechając się pobłażliwie. Pozwalali mu siadać przy stole z mapą. Tam palcem jedynej ręki, którą miał, śledził trasę, jaką już pokonali. Od portu w Rydze, przez Morze Bałtyckie, następnie przez kanał i cieśninę Maime, wokół półwyspu Danii i w poprzek Morza Północnego najeżonego platformami wiertniczymi. Morze Północne było o wiele większe, niż Jakow sobie wyobrażał. Nie była to tylko mała niebieska kałuża z mapy. Płynęli przez nie już dwa dni. Wkrótce, jak powiedział mu nawigator, mieli wpłynąć na jeszcze większą wodę – na Ocean Atlantycki.
– Oni chyba tak długo nie wytrzymają – powiedział Jakow.
– Kto nie wytrzyma?
– Nadia i chłopcy.
– Oczywiście, że wytrzymają – powiedział nawigator. – Każdy dostaje morskiej choroby na Morzu Północnym. Potem ich żołądki uspokoją się. To wszystko ma związek z uchem środkowym.
– Co ma ucho wspólnego z żołądkiem?
– W uchu jest zmysł równowagi. Zbyt wielkie kołysanie zakłóca ją.
– Jak?
– Tak naprawdę sam tego nie rozumiem. Ale wiem, że tak właśnie jest.
– A ja nie choruję. Czy ja mam inne ucho środkowe?
– Ty pewnie jesteś urodzonym żeglarzem.
Jakow spojrzał na kikut kończący jego lewe ramię i pokręcił głową.
– Chyba nie. Nawigator uśmiechnął się.
– Masz poukładane w głowie. Mózg jest o wiele ważniejszy. Będziesz go potrzebował tam, dokąd jedziesz.
– Dlaczego?
– W Ameryce, jak umiesz myśleć, to możesz być bogaty. Ty chcesz być bogaty, prawda?
– Nie wiem.
Nawigator i kapitan zaczęli się śmiać.
– Może jednak ten chłopak wcale nie ma głowy – powiedział kapitan. Jakow popatrzył na nich poważnie.
– To był tylko dowcip – wyjaśnił nawigator.
– Wiem.
– Dlaczego ty się nigdy nie śmiejesz? Nigdy nie widziałem, żebyś się śmiał.
– Nigdy mi się nie chce. Kapitan parsknął.
– Szczeniak jedzie do jakiejś bogatej rodziny w Ameryce i nie chce mu się śmiać. Może coś jest z nim nie tak?
Jakow wzruszył ramionami i wrócił do oglądania mapy.
– Również nigdy nie płaczę.
Aleksiej spał skulony na dolnej koi, przyciskając do siebie Szu-Szu. Obudził się, kiedy Jakow usiadł na jego materacu.
– Nie wstaniesz? – spytał Jakow.
– Jest mi niedobrze. – Aleksiej zamknął oczy.
– Lubi zrobił pierogi na kolację. Zjadłem dziewięć.
– Nie mów o jedzeniu.
– Nie jesteś głodny?
– Jestem głodny, ale jest mi za bardzo niedobrze, żebym mógł jeść. Jakow westchnął i rozejrzał się po kabinie. Było tam osiem koi, z których sześć zajmowali chłopcy zbyt chorzy, żeby mogli się bawić. Jakow był już w innych kajutach, ale z tamtymi było równie źle. Czy tak miało być przez cały Atlantyk?
– To przez twoje ucho wewnętrzne – powiedział Jakow.
– O czym ty mówisz? – jęknął Aleksiej.
– To twoje ucho. To przez nie jest ci niedobrze.
– Z moimi uszami wszystko jest w porządku.
– Już od czterech dni chorujesz. Musisz wstać i coś zjeść.
– Och, zostaw mnie w spokoju.
Jakow chwycił Szu-Szu i wyrwał go małemu.
– Oddaj to! – Aleksiej zaczął płakać.
– Choć i weź go ode mnie.
– Oddaj mi go!
– Najpierw wstań. No dalej. – Jakow wstał szybko z koi, kiedy Aleksiej bezskutecznie próbował dosięgnąć swego wypchanego psa. – Poczujesz się lepiej, kiedy wstaniesz.
Aleksiej usiadł. Przez chwilę trzymał się brzegu materaca, jego głowa kiwała się z każdym ruchem statku. Nagle przycisnął dłonie do ust, poderwał się z koi i przebiegł przez kabinę. Wymiotował do zlewu. Potem jęcząc wgramolił się z powrotem na swoje łóżko. Jakow oddał mu Szu-Szu. Aleksiej przycisnął swego pluszowego ulubieńca do siebie.
Читать дальше