Ksiądz nagle powrócił do życia i wybiegł z pokoju.
Opat podszedł do drzwi i zamknął je cicho. Potem ruszył w stronę biurka i usiadł ciężko na krześle. Dlaczego ja? Zastanawiał się przez chwilę z zamkniętymi oczami. Dlaczego?
Sięgnął po telefon, ale nagle zawahał się, jakby urządzenie było jadowitym wężem. Dłonie zaczęły mu drżeć, teraz bardziej ze strachu niż z gniewu. Wybierał numer do Kongregacji Doktryny Wiary.
Kardynał Neils Braun nie był człowiekiem, który przyjmuje porażkę ze spokojem.
Ktoś go śledził. Co do tego Seth nie miał już wątpliwości. Podniósł do ust kieliszek alzackiego pinotgris i spoglądał znad krawędzi kieliszka na mężczyznę, który siedział po przeciwnej stronie sali. Nawet stąd Seth dostrzegał jego intensywnie niebieskie oczy o odcieniu lodowca. Był wysoki, jakieś metr osiemdziesiąt pięć lub więcej, brązowe włosy przycięte tak krótko, że mógłby wstąpić do policji lub wojska, szczupłą twarz oraz ostre rysy, zamazujące wiek; typowe dla frontowych oficerów, którzy przez całe życie dokładali wysiłków, by utrzymać się w dobrej formie fizycznej. Ridgeway nagle zdał sobie sprawę, że od czasu uprowadzenia Zoe przytył o siedem kilogramów, które odłożyły się w postaci wałka sadła na brzuchu.
Mężczyzna poruszał się energicznie, a pod obszernym płaszczem bez trudu mógł ukryć broń palną.
Seth odstawił kieliszek i udał zainteresowanie porcją rośli, jaką miał na talerzu. Nie był to profesjonalista, pomyślał, rozgrzebując widelcem ziemniaki po talerzu. Za bardzo rzucał się w oczy, prezentował się zbyt wyraziście, utrzymywał zbyt krótki dystans, a nawet sporadycznie nawiązywał kontakt wzrokowy. Chyba że – Seth zastanowił się – chyba że ktoś chciał, żeby on wiedział, iż jest śledzony. Lecz któż to mógł być? Ludzie sprzymierzeni z księdzem, który chodził w ślad za nim w Amsterdamie? Albo ktoś, kto chciał go zabić?
Odrzucił tę ostatnią myśl. Gdyby miał takie zamiary, mógł uczynić to już wcześniej, choćby wtedy, kiedy spacerował samotnie po opuszczonym parku przy kościele pod wezwaniem św. Piotra. Tam właśnie po raz pierwszy wypatrzył tego mężczyznę, kilka minut po tym, jak pchnął Feliksa Yosta na kryształową karafkę z sherry.
Nim doszedł do końca uliczki, Seth zaczął już żałować, że puściły mu nerwy. Był bliski decyzji zawrócenia i przeproszenia Yosta oraz złożenia oferty zapłaty za wyrządzone szkody, kiedy dostrzegł tego mężczyznę. Zatrzymał się, zaś nieznajomy, który powinien go minąć, co uczyniłby profesjonalny ogon, również się zatrzymał, zaskoczony tym; wyraźnie nie wiedział, co powinien począć.
W pierwszej chwili Seth potraktował to spotkanie jako przypadkowe. Lecz mężczyzna podążył za nim przez dziedziniec na szczycie In Gassen, obszedł też jak on kościół i przeszedł przez dziedziniec po drugiej stronie. Seth ściągnął rękawiczkę z prawej dłoni i mocno chwycił magnum. Tamten mógł mieć broń z tłumikiem, a może jego kompani czekali gdzieś za rogiem. Z pewnością pożałowaliby, gdy mieli jakieś niecne zamiary. Jednak nie wydarzyło się nic. Mężczyzna miał więc wiele okazji, by go zabić i uciec niepostrzeżenie, a jednak kontynuował niezdarne śledzenie. Seth spojrzał na moment w jego stronę, mężczyzna jak amator usiłował skryć się za egzemplarzem dziennika „Neue Zuericher Zeitung”.
Nagle Seth pojął, co powinien zrobić. Po prostu rzucił widelec na talerz, wygrzebał z kieszeni pieniądze, które powinny wystarczyć jako zapłata za posiłek, rzucił je na stół, wstał i szybkim krokiem przeszedł przez salę. Prawą rękę trzymał głęboko w kieszeni, czując rękojeść broni. Przesunął palcem wskazującym blokadę, a potem przyłożył palec na chłodny spust. Ruszył prosto na tamtego. Usłyszał głośny szelest składanej gazety i dostrzegł zdziwienie w oczach mężczyzny, który zupełnie zaskoczony, poderwał się, wywracając filiżankę z herbatą.
– Nawet nie próbuj wstawać – powiedział Seth po niemiecku, unosząc lewą rękę w geście nakazującym zachowa nie bezruchu.
Mężczyzna znieruchomiał, w połowie stojąc, a w połowie siedząc na krześle.
– Rób, co mówię. Siadaj. W kieszeni płaszcza mam pistolet. Widział, jak wzrok mężczyzny zmierza ku dłoni Setha ukrytej w kieszeni płaszcza, a potem jego oczy robią się wielkie jak młyńskie koła.
– Jest wymierzony w ciebie, będziesz miał dziurę wielkości talerza, jeśli choćby pomyślisz o zrobieniu czegoś, czego nie każę ci osobiście zrobić. Rozumiesz?
Mężczyzna przytaknął.
– Czego pan chce? – zapytał głosem cichym i pewnym siebie.
Być może był amatorem, jeśli chodzi o śledzenie kogoś, pomyślał Seth, ale z pewnością potrafił zachować zimną krew w obliczu zagrożenia. Jedynie ludzie, którzy stawiali już czoło niebezpieczeństwu i wychodzili z tego cało, potrafili zachowywać się w ten sposób.
– To ja powinienem o to zapytać. – odparł. – A ponieważ to ja mam broń, proponuję więc, by pan odpowiedział pierwszy.
Odsunął krzesło i usiadł naprzeciwko mężczyzny.
– Niech mi pan da swój portfel – wydał polecenie. Dłoń mężczyzny szybkim ruchem pomknęła do kieszeni płaszcza.
– Powoli! Powoli! Nie wyciągaj tylko z tej kieszeni żadnych niespodzianek.
Mężczyzna kiwnął potakująco głową, przechylając ją na jedną stronę, i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza cienki, skórzany portfel. Przesunął go po blacie, następnie odchylił się na oparcie krzesła i spoglądał badawczym wzrokiem na Setha, który posługując się tylko jedną dłonią, otworzył portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. W środku znalazł pieniądze, równowartość niecałych stu dolarów we frankach szwajcarskich, klucz magnetyczny do samochodowego parkingu, kolekcję kart kredytowych i szwajcarskie prawo jazdy wystawione na nazwisko Jacob Yost.
– Czy pan jest Jacobem Yostem? – W głosie Setha pobrzmiewało niedowierzanie.
Mężczyzna przytaknął.
– Jestem synem człowieka, do którego dzwonił pan przed kilkoma dniami. Jestem Jacob Yost drugi – lub junior, jak wy to mówicie.
Desperacko usiłując pozbierać myśli, Seth włożył prawo jazdy Yosta do portfela i przesunął go z powrotem po stoliku.
– Nie rozumiem – wyjąkał. – Dlaczego… dlaczego deptał mi pan po piętach?
– Ponieważ wczoraj wieczorem zjawił się w naszym domu ktoś, kto podał się za pana. Nie był sam i chciał skrzywdzić mego ojca. Ten mężczyzna już nie żyje. Podobnie jak jego przyjaciele – oznajmił Yost beznamiętnym głosem.
– Ale kto? Dlaczego?
– Nie mieli przy sobie dowodów tożsamości, ale po niemiecku mówili z rosyjskim akcentem. Jestem przekonany, że pracowali dla KGB.
Seth skinął głową, przyjmując do wiadomości to, co usłyszał.
– To ma sens – stwierdził. – Chociaż nie, to nie ma najmniejszego sensu. To wszystko jest bez sensu, ale przynajmniej trzyma się kupy. Wcześniej usiłowali zabić mnie. Sądziłem, że pan…
– Że mogę być jednym z nich?
Seth przytaknął, a Jakob Yost uśmiechnął się po raz pierwszy.
– Nie, panie… Ridgeway?
Seth ponownie skinął głową.
– Jesteśmy po tej samej stronie.
Yost wyciągnął rękę nad blatem, a Ridgeway spojrzał na nią z rezerwą. Czy to był jakiś trick? Tożsamość tego człowieka mogła być lipna, poza tym najlepsi zabójcy byli również najlepszymi aktorami. Spoglądał na zaoferowaną dłoń, potem przywołał w myślach Rebekę Weinstock, księdza w Amsterdamie, wreszcie George’a Strattona. Każdy z nich przychodził, mając przyjazne intencje, udowadniał, że jest godzien zaufania… Stratton uratował mu życie, ale tamci dwoje zginęli.
Читать дальше