– To dość trudne zadanie, jak się domyślam.
– Dość trudne – zgodziła się Zoe – ale jednak nie niemożliwe.
Thalia uniosła brwi w zdziwieniu.
– Chcesz powiedzieć, że poznałaś jakiegoś fałszerza?
– Uhmm – przytaknęła Zoe. – Jak w bajce.
– Och, moja droga – twarz Thalii rozjaśniła się – zróbmy przerwę. Muszę usłyszeć to wszystko na własne uszy.
Parterowy motel wciśnięty był między poplamioną smugę asfaltu autostrady Pacific Coast Highway a wyziębione wybrzeże, które stromymi ścianami opadało ku plaży. Szyld z napisem WOLNE POKOJE świecił niemrawo, nadaremnie przemawiając do potencjalnych klientów, z których większość wybierała drogę międzystanową numer 5, biegnącą jakieś dziesięć kilometrów dalej, dając tym samym zarobić motelom nowszych sieci, które rozlokowały się przy rozjazdach.
Znudzony recepcjonista, który przed godziną wpisał do książki meldunkowej Ridgewaya, Strattona i resztę towarzystwa, siedział teraz z niewzruszonym spokojem. Przez kuloodporne szyby obserwował przejeżdżające samochody. Jeśli nic niezwykłego się nie stanie, ten wieczór będzie typowy. Zamelduje pewnie jeszcze jakiegoś zbłąkanego kierowcę, który przez pomyłkę zjechał z trasy międzystanowej, niewykluczone, że trafi się jeszcze jakiś żołnierz piechoty morskiej z pobliskiej bazy Camp Pendelton z dziewczyną lub cudzą żoną. Nie miało to dla niego znaczenia. Koniec końców miał do wynajęcia zaledwie cztery pokoje.
Motel wyglądał tak, jakby lada dzień miał zakończyć swój żywot. Kolejni właściciele, a żaden z nich nie zagrzał tu na dłużej miejsca, nie angażowali się na tyle, by nawiązać znajomość z okolicznymi mieszkańcami. Tyle że nikt z miejscowych nawet się nie domyślał, że od 1963 roku tak naprawdę jedynym właścicielem motelu była amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, która wykupiła go na własność.
Recepcjonista wręczył Strattonowi klucze do kilku pokoi usytuowanych na tyłach motelu, tych z widokiem na ocean. Na falach oceanu zazwyczaj roiło się od surferów, wędkarzy i żaglówek, tego jednak wieczora budynkiem szarpały ostatnie podrygi sztormu, a wiatr cicho gwizdał pod drzwiami oraz w szczelinach okiennych. Kotary unosiły się przy każdym silniejszym powiewie.
– Niech to szlag trafi! – warknął Ridgeway na Strattona. – Nie miałeś prawa. Żadnego prawa.
To szaleństwo ciągnęło się już całe godziny. Przed oczyma Ridgewaya raz za razem odtwarzała się ta sama scena: na przednim siedzeniu limuzyny jęczał ochroniarz Rebeki Weinstock, głowa zabójcy odskakiwała do tyłu, mięśnie jego twarzy wiotczały, a na samym końcu pojawiał się widok krwi ścieranej z błyszczącego ostrza traperskiego noża.
Ridgeway natychmiast rozpoznał Strattona, lecz zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, jakieś dłonie wyciągnęły go do czekającego już sedana. Przemoczony do suchej nitki, wstrząsany dreszczami zimna, szczękał zębami na tylnym siedzeniu, kiedy auto wyjeżdżało z parkingu. Za kierownicą siedział Jordan Highgate obok Setha Strattona.
Highgate wyjechał z Marina Del Rey, kierując się na południe. Zatrzymali się w centrum handlowym niedaleko Long Beach; Highgate wszedł do środka i pojawił się po pół godzinie z kompletem suchej odzieży, papierową torbą wypełnioną przyborami toaletowymi oraz, co najważniejsze, z kubkiem gorącej kawy. Ręce Ridgewaya trzęsły się tak bardzo, że Stratton musiał przytrzymywać kubek, pozwalając mu pić drobnymi łykami, jak małemu dziecku.
I znów samochód mknął cicho na południe, prowadzony wprawnymi rękami Highgate’a, który trzymał się z dala od zakorkowanych autostrad. Ridgeway przebrał się w suche ubranie i pił kolejną gorącą kawę, pilnie strzegąc przesiąkniętego krwią szlafroka z plikiem tysiącdolarowych banknotów w kieszeni. Przez pierwsze czterdzieści pięć minut odczuwał wyłącznie zadowolenie z faktu, że żyje, że jest suchy i że coraz mu cieplej. Kiedy jednak jego organizm odzyskał normalną temperaturę, wdzięczność ustąpiła miejsca podejrzeniom, a na samym końcu złości; Stratton wyjaśnił, że on oraz Highgate pracowali dla National Security Agency.
– Zatem nie było dziełem przypadku, że natknąłem się na ciebie w Zurychu – domyślił się Ridgeway. – Spoglądał w milczeniu na Strattona. – Śledziłeś mnie od pierwszej chwili, kiedy wróciłem ze Szwajcarii.
Stratton potwierdził skinieniem głowy.
– Od dnia, kiedy po raz pierwszy zjawiłeś się w konsulacie.
– Wykorzystałeś mnie w charakterze przynęty w nadziei, że ktoś wyłoni się z cienia – ciągnął Ridgeway. – W nadziei, że schwytasz ludzi, którzy przyszli dzisiaj na moją łódź.
Stratton znów przytaknął.
– Niech cię cholera weźmie, człowieku. – Ridgeway gotował się ze złości. – Kto dał ci prawo, żebyś bawił się moim życiem jak Bóg?
– To nie jest kwestia tego, czy posiadam takie prawo. Sprawdziliśmy wszystkie fakty. Chciałbym, żebyś odsunął na bok gniew i urazę, musimy omówić pewne sprawy.
– Nie ma o czym dyskutować – zaperzył się Ridgeway, odwracając się od okna i spoglądając na Strattona, który siedział w nogach łóżka.
Highgate stał niewzruszony przy drzwiach. Ridgeway rozejrzał się po pokoju, oceniając szanse ucieczki. Stratton przejrzał jego zamiary.
– Nawet nie myśl o opuszczeniu nas – odezwał się. – Budynek jest zamknięty niczym sejf. Stalowe drzwi, kuloodporne szyby, filtrowane powietrze. Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki recepcjonista nie wprowadzi odpowiedniego kodu na panelu w recepcji. A nie zrobi tego tak długo, jak długo nie podam mu właściwej kombinacji cyfr. Nikt nie wyjdzie. Nikt nie wejdzie.
Przesunął się na łóżku.
– Nie widzę żadnego powodu, żebyśmy nie mieli porozmawiać o tym wszystkim… o współpracy…
Potrząsając przecząco głową, Ridgeway podszedł do Strattona. Chciał spojrzeć mu w twarz.
– Naprawdę jesteś niezły. Zamykasz mnie w miejscu, które okazuje się więzienną celą, i oczekujesz, że rozsiądę się wygodnie i że sobie pogwarzymy? Inni ludzie być może poszliby na taki układ, panie Stratton, ale nie ja. Nie mam o czym z tobą rozmawiać, już nie.
– Ale możemy okazać się bardzo pomocni – nalegał Stratton. – Potrzebujesz nas, jeśli chcesz odnaleźć żonę.
– Mogłeś zaproponować mi to w Zurychu – warknął Ridgeway. – Mogliśmy już wtedy podjąć współpracę.
– Musieliśmy sprawdzić wszystkie fakty – przerwał mu Stratton, nie tracąc cierpliwości. – Wtedy nie wiedzieliśmy te go, co wiemy teraz.
– Mogłeś powiedzieć mi, co wtedy wiedziałeś.
– Nie mogłem…
– Mogłeś – fuknął gniewnie Ridgeway. – A nawet więcej, powinieneś.
Wzrok Strattona powędrował gdzieś daleko.
– To kwestia bezpieczeństwa – powiedział powoli Stratton, jakby do siebie. – Musiałem uzyskać zgodę, pozwolenia. To była… jest… sprawa tajna. Uzyskanie koniecznej zgody zabiera dużo czasu.
– Pieprzony pożar nie był żadną tajemnicą. – Ridgeway nie panował już nad sobą. – Uprowadzenie Zoe nie było żadną tajemnicą! Cóż więc, do kurwy nędzy, było w tym wszystkim tajnego?
– Nie ma potrzeby kląć – powiedział spokojnie Stratton. – To nie pomoże nam w rozwiązaniu czegokolwiek.
Ridgeway patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Posłuchaj, wiem, że jesteś wściekły – odezwał się Strat ton. – Masz do tego święte prawo. I jesteś całkowicie wytrącony z równowagi. Ale najlepszym sposobem na jej odnalezienie będzie współpraca z nami.
Читать дальше