– To prawda – potwierdziła Zoe. – Wrodzona zdolność wymagała treningu. Nie miałam pojęcia, że ten szósty zmysł kiedykolwiek mi się przyda, ale ponieważ wiązał się z barwa mi i muzyką, moja edukacja podążyła w tym właśnie kierunku. Moim zdaniem wykształcenie przypominało do pewnego stopnia oprogramowanie komputerowe, które w mojej głowie stopniowo się rozwijało. Nie mogłam przecież wiedzieć, że za każdy razem, kiedy spoglądałam na dzieło sztuki, stojąc przed nim całymi godzinami, wchłaniając pociągnięcia pędzla, sposób, w jaki światło padało na rzeźbę, kształt twarzy, drapowanie szat – milion rzeczy, których nie byłam w stanie wyrazić słowami, które jednak zaczęły generować w moim umyśle muzykę, programowałam mózgowe synapsy.
– Tu chyba przesadziłaś z udziwnieniami – wtrąciła sceptycznie Thalia. – Nie dźwięki, lecz muzykę?
Zoe przytaknęła.
– Prawda, że to ma sens? Żółcie pikolo, czerwienie wiolonczele, czerń kotły – wszystkie kolory obrazu – albo wszystkie odcienie szarości marmurowej rzeźby. Wszystko to przekładało się na koncert orkiestry symfonicznej. Bardziej proste dzieła brzmiały jak utwory rockowe, jazzowe lub rhytm and bluesowe. Im bardziej zgłębiałam sferę muzyki, tym więcej było form, w jakich przemawiała do mnie sztuka.
– Muzyka w twojej głowie.
Zoe znów potwierdziła skinieniem głowy.
– W mojej głowie.
– W Rosji zamykają ludzi w wariatkowie po to, żeby nie wyrządzili sobie krzywdy – wtrąciła Thalia, mrugając porozumiewawczo. – Jesteś pewna, że nie słyszysz cichych podszeptów – no wiesz, Marsjanie, agenci CIA czy co tam jeszcze – które każą ci zabijać ludzi?
Wybuchnęły śmiechem i napięcie opadło.
– Zatem jak brzmi mój Vermeer? – zapytała z wahaniem Thalia.
Zoe obróciła twarz w stronę obrazu. – Jak światowej klasy orkiestra, w której fałszuje sekcja instrumentów smyczkowych – odparła po krótkiej chwili.
– Fałszujące instrumenty smyczkowe?
Zoe przekrzywiła głowę i zacisnęła wargi, szukając przez chwilę odpowiednich słów.
– Instrumenty smyczkowe brzmią subtelnie – odezwała się w końcu. – Popatrz tu… – Wskazała dłonią na obraz. – Jest w nim cudowne, głębokie światło, niemal jak zamarzanie światła, jakie przywykliśmy kojarzyć z Vermeerem. Jaskrawe plamy i głębokie realistyczne cienie również w pełni odpowiadają pierwowzorowi.
– To te klasowe sekcje orkiestry?
– Racja – przytaknęła Zoe. – Ale spójrz na twarze tych ludzi.
Wskazała postać Chrystusa, potem przesunęła palec w kierunku tłumu zgromadzonego wzdłuż brzegu.
– Należy zacząć od tego, że są masywni i przysadziści. Nie kryją się w nich dusze ani żadne uczucia. I spójrz na łódź rybacką wyciągniętą na brzeg – jest wciśnięta na siłę i pod żadnym względem nie trzyma proporcji. Vermeer miał bzika na punkcie dokładności oraz precyzyjnej perspektywy.
Thalia pochyliła się do przodu.
– Tak – potwierdziła, przechylając głowę, następnie wstała i spojrzała na Zoe. – Masz rację. Nigdy wcześniej tego nie dostrzegałam.
Na koniec westchnęła z rezygnacją.
– Z pewnością rozpraszały cię zdumiewająca świetlistość obrazu oraz cudowna gra światła i cienia, którą zdołał uchwycić malarz – tłumaczyła Zoe. – Z pewnością rozum podpowiadał ci, że skoro te elementy były aż tak doskonałe, należało wyciszyć sceptycyzm.
– To fascynujące – odparła Thalia. – Naprawdę fascynujące. Ale skąd twoja głowa wie, jak odróżnić dobrą muzykę od hałasu? Jak nauczyła się odróżniać fałszywe utwory od tych autentycznych, które brzmią jak Bela Bartok?
Zoe wybuchnęła śmiechem.
– Prawdę mówiąc, autentyczny Jackson Pollock zamieniony na muzykę Bartoka nie brzmi najlepiej.
Thalia zawtórowała jej śmiechem. Kiedy po chwili doszły do siebie, Zoe zaczęła tłumaczyć:
– Jeszcze raz programowanie. Każde szanujące się muzeum i galeria sztuki posiadają piwnice lub usytuowane gdzieś na zapleczu pomieszczenia, w których przechowywane są znane falsyfikaty. Akademicy mogą tam obejrzeć dzieła, które w niezbity sposób są fałszerstwami. Ale nawet najbardziej wytrawni kolekcjonerzy dają się od czasu do czasu wystrychnąć na dudka. Najuczciwszym sposobem byłoby za branie falsyfikatów z wystaw i galerii i udostępnienie ich ekspertom, którzy mogliby uczyć się na własnych błędach. Ale są muzea, które za nic nie chcą się przyznać do pomyłki, ponieważ boją się obrazić wpływowych darczyńców lub członków honorowych komitetów. – Przerwała na chwilę. – W każdym razie oceniam, że spędziłam dobrych parę lat życia na węszeniu po archiwach, w których gromadzono falsyfikaty, porównując podróbki z oryginałami.
Thalia patrzyła wzrokiem pełnym uwielbienia na swojego „Vermeera”, a potem zapytała:
– Czy to naprawdę ma znaczenie?
– Czy co naprawdę ma znaczenie? – odpowiedziała pytaniem Zoe, zaskoczona nagłą zmianą toku ich rozmowy.
– Jeśli obraz jest źródłem radości… jeśli nawet eksperci nie są w stanie stwierdzić oszustwa, czy dla właściciela albo publiczności ma znaczenie fakt, że obraz namalował ktoś inny? – Thalia znów popatrzyła na obraz. – Kochałam to płótno od czasów, gdy byłam małą dziewczynką.
Kiedy spojrzała na Zoe, w jej oczach pojawiły się łzy.
– Oczywiście, że ma znaczenie – odparła Zoe, usiłując złagodzić nieco stanowczy charakter własnych przekonań. – Obdarzanie uczuciem podrabianego obrazu jest jak… miłość do niewiernego mężczyzny… albo, dajmy na to, do fałszywego boga. Jest niewłaściwa, jest… jest zła.
– Czy jest także złem, jeśli twoje serce o tym nie wie? I nigdy się nie dowie?
– Chcesz przez to powiedzieć, że lepiej nie wiedzieć? – obruszyła się Zoe.
– Być może – odparła Thalia. – Być może.
Zoe pokręciła głową, zdecydowanie zaprzeczając.
– Nie kupuję tego. Po prostu nie mogę. Wierzę po pro stu, że… – Ugryzła się w język i przełknęła ostre słowa, które nie niosły pocieszenia, a mogły jedynie pogłębić ból, jaki od czuwała Thalia.
Thalia dotknęła delikatnie jej ramienia.
– Wiem, w co wierzysz i jak głęboko w to wierzysz. Nie sugeruję, że niewiedza jest najlepszym rozwiązaniem, lecz uważam, że ludzie, którzy wybierają niewiedzę, są często najszczęśliwsi – wraz ze swoim Bogiem lub towarzyszem życia…
Spojrzała na swojego „Vermeera”, potem ponownie na Zoe.
– Oraz ze swoją sztuką – dodała. A potem ciężko westchnęła. – Cóż, teraz wiem dlaczego papa zawsze odrzucał moje sugestie, by sprzedać to płótno.
Wyglądało na to, że dała za wygraną.
– Domyślam się, że dzięki temu łatwiej sprzedamy ten obraz – oznajmiła.
Rzuciła pożegnalne spojrzenie na podrobionego mistrza z Delft i wsunęła obraz za drugie płótno Vermeera. Potem obróciła się do malowideł plecami z taką determinacją, że Zoe musiała uznać to za ostateczne stanowisko, niepodlegające dalszej dyskusji.
– W porządku. Zatem słyszysz w głowie te zbzikowane melodie i doskonale pamiętasz detale ujawnionych fałszerstw. I to właśnie czyni z ciebie niedoścignionego mistrza w ich wykrywaniu?
Zoe zaskoczona była psychiczną odpornością sporo starszej od siebie kobiety.
– Cóż, nie jest to cała prawda. Jednym z najlepszych sposobów doszlifowania umiejętności rozpoznawania fałszerstw dzieł sztuki jest poznanie fałszerza i sprawienie, by wyjawił sekretne arkana jego rzemiosła – odpowiedziała po chwili. – Dowiesz się wtedy, czego naprawdę trzeba szukać. Ale tylko wtedy, kiedy na własne oczy zobaczysz, jak powstaje fałszerskie arcydzieło.
Читать дальше