Wyskoczyła z łóżka, a po chwili otworzyła drzwi do pokoju Setha.
Mimo mroku panującego w sypialni dostrzegła na łóżku zarys jego ciała.
– Mogę do ciebie wejść?
– Czy musisz pytać?
– Tak. – Przebiegła przez pokój, wśliznęła się pod kołdrę. Położyła się obok niego, ale w taki sposób, że go nie dotknęła. – Tak mi się wydaje. Byłeś na mnie zły, kiedy…
– …Kiedy wyrzuciłaś mnie ze swojej sypialni – dokończył. – Do diabła, tak, byłem wściekły. Ale mam to już za sobą. Tak jakby. Dlaczego tu jesteś? Bo chyba nie sprawił tego mój fantastyczny seksapil?
– Powiedziałeś, że w ciągu miesiąca znajdziesz się znowu w moim łóżku.
– Więc postanowiłaś zaoszczędzić mi kłopotu?
– Może. – Milczała parę sekund. – Kim był ten człowiek?
– Aha, więc o to chodzi? Próbujesz wyciągnąć ode mnie wszystkie tajemnice.
– Co to za jeden?
– Prywatny detektyw. Barlow. Podobno dobry. Tak mówi Tony. Oby to była prawda.
– Do czego jest ci potrzebny?
– Do zdobycia informacji.
– Jakich informacji?
Nie odpowiedział.
Spojrzała na niego.
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Bo dopóki nic nie wiesz, nie możesz być oskarżona o współudział.
– Nie cierpię tego – wyszeptała. Wtuliła mu głowę pod ramię. Słyszała wyraźnie i głośno bicie jego serca. – Pomogę ci.
Zesztywniał. – Co?
Była niemal tak samo zaskoczona jak on. Nie spodziewała się, że wypowie te słowa, ale teraz, kiedy już się na nie zdobyła, uświadomiła sobie, że były nieuniknione.
– Przecież słyszałeś. Skoro musisz to zrobić, pomogę ci.
– Dlaczego?
– Mam takie same motywy jak ty.
– Kate.
Nie uwierzył jej. Znał ją za dobrze. Pod powiekami czuła już piekące łzy.
– Do diabła, po prostu nie chcę, żebyś był sam.
Milczał. Dopiero po długiej chwili musnął jej czoło wargami.
– Hej, to chyba znaczy, że mnie lubisz!
– Może. Troszeczkę.
– Bardziej niż troszeczkę. Bardzo mnie lubisz. To wiele znaczy narażać się dobrowolnie na oskarżenie o współudział. – Pogłaskał ją delikatnie po głowie. – Zwłaszcza że jesteś pewna, iż zostanę schwytany. – Kpiącym tonem dodał: – Jak myślisz, mała, będzie mi do twarzy w więziennym stroju?
– Nie czas na żarty. Wiem, że tamci to mordercy, ale wierzę w prawo. I nie cierpię śmierci. Nigdy jej nie cierpiałam. Ona oznacza klęskę. Ta sprawa mnie przeraża.
– A jednak chcesz wziąć w niej udział. Co z Joshuą?
– To właśnie przeraża mnie najbardziej. Wiem, że on ma Phyliss. – Objęła go zachłannie. – Ale musi mieć także mnie. Nie chcę, aby została mu tylko ona. A więc obmyśl dobry plan, na tyle dobry, abym mogła do niego wrócić.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy. – Jego głos zadrżał. – Śpij już, Kate.
Była zbyt przerażona, aby zasnąć, za bardzo wystraszona perspektywą działania, na jakie zdecydowała się z własnej woli. Zapragnęła nagle znaleźć się bliżej niego. Uniosła się na łokciu, nachyliła się i pocałowała go.
– Jeszcze nie teraz…
Kiedy Kate otworzyła oczy, ujrzała kartkę ustawioną na nocnym stoliku.
Nie denerwuj się. Nie próbuję Cię odstawić na boczny tor. Po prostu musiałem pójść przeprowadzić niewielkie rozpoznanie. Wrócę wieczorem.
Seth.
Jakie rozpoznanie? Zastrzegł się, że nie zamierza jej odstawić na boczny tor, ale nie zdradził swych planów.
Może dlatego, że o nic go nie zapytała. Powinna była zapytać. Z pewnością nie dopatrzył się u niej entuzjazmu i postanowił nie angażować jej w tę sprawę na siłę.
Cóż, w takim razie zapyta go wieczorem. Nie pora myśleć o tym teraz. Trzeba się raczej zastanowić, w jaki sposób doprowadzić do rejestracji RU 2. Musi być jakieś wyjście.
Wyskoczyła z łóżka, przeszła do łazienki. Spędzi ten dzień z Joshuą i Phyliss. Może pójdą popływać w hotelowym basenie. Zawsze gdy nurtował ją jakiś problem, próbowała oderwać się od niego i odprężyć. To zdumiewające, do czego zdolna jest podświadomość, jeśli tylko zostawi się jej pełną swobodę.
– Po co pan tu przyszedł, Drakin? – Marco Giandello rozsiadł się wygodnie w swoim imponującym fotelu. – Nie wydaje mi się, aby łączyły nas jakiekolwiek interesy.
– A mnie się zdawało, że jednak tak. Pański syn zaproponował mi pewien układ, którego istotnym elementem był pana udział.
– W takim razie niech pan pertraktuje z moim synem. To jego gra.
– Nie mam zamiaru działać za jego plecami. Chciałem po prostu przed podjęciem ostatecznej decyzji upewnić się, że i pan wsiada na pokład.
Giandello uśmiechnął się.
– Nie wierzę wprawdzie w te bzdury na temat DNA, ale mój chłopak uważa, że gra jest warta świeczki. To dobrze, jeśli syn stara się iść w życiu własną drogą. Tym chętniej podam mu pomocną dłoń.
– Wspaniale. Sytuacja wydawała mi się zbyt niepewna, potrzebne mi było takie właśnie zapewnienie z pańskiej strony. – Umilkł na chwilę. – Pański syn zachowuje wobec Ogdena należytą ostrożność, mam nadzieję?
– Co takiego? Chyba tak. Dlaczego?
– Tak tylko pytam. Po prostu słyszałem, że Ogden to nie lada furiat. Nie będzie zachwycony, jeśli się dowie, że pański syn układa się z innymi za jego plecami. Ma naprawdę wiele do stracenia.
Giandello zesztywniał.
– Mój chłopak wie, jak zadbać o siebie.
Seth uniósł obie dłonie w geście skruchy.
– Bez urazy. Chodzi mi tylko o to, aby nic nie stanęło nam na drodze. Ten cały rozgardiasz wokół RU 2 jest dla mnie od dawna główną zadrą w tyłku. Teraz marzy mi się tylko jedno: wrócić do Ameryki Południowej z masą pieniędzy i pożyć tam jak król. – Uśmiechnął się i wstał. – I jeszcze przerzucić na pana i Blounta wszystkie troski, jakie mnie gnębiły. Czuję się teraz znacznie lepiej. Mam nadzieję, że nie wspomni pan Blountowi o mojej wizycie. Mógłby wziąć mi za złe, że poleciałem do jego tatusia. Uznałby to za brak zaufania.
– Nie mam tajemnic przed synem.
Seth wzruszył ramionami.
– Cóż, zrobi pan, jak uważa. Żegnam, panie Giandello. Dziękuję, że poświęcił mi pan trochę cennego czasu.
Giandello odczekał parę chwil, a kiedy drzwi zamknęły się za jego gościem, podniósł słuchawkę i zatelefonował do syna.
– Po co, u diabła, niepokoił pan mego ojca? – krzyczał Blount, kiedy w drodze powrotnej do Waszyngtonu Seth zadzwonił do niego z pokładu samolotu. Jego głos był piskliwy, daleki od tego gładkiego, uprzejmego tonu, jakim zwykł czarować swoich rozmówców. – Ta sprawa dotyczy tylko nas obu, Drakin. Pana i mnie.
– Spokojnie. Jestem człowiekiem ostrożnym. Musiałem się upewnić, że mówi pan prawdę. Jak powiadają, źle strzeżone źródło może wyschnąć. Ale pański ojciec przekonał mnie. Jestem gotów do współpracy.
W słuchawce zaległa cisza.
– Nigdy nie wątpiłem, iż wyrazi pan zgodę – powiedział w końcu Blount. – Od samego początku widziałem w panu człowieka, który wie dobrze, z której strony wiatr wieje. – Jego głos był znowu uprzejmy i gładki, pobrzmiewała w nim głęboka satysfakcja. – Wolałbym tylko, aby wierzył pan bardziej w to, co mówię. Musimy się spotkać i przedyskutować tę sprawę.
– Jestem dokładnie tego samego zdania. Może około trzeciej po południu pod pomnikiem Waszyngtona?
– Za dużo tam ludzi.
– Ale lepsze już to niż jakaś restauracja lub hotel. W całym Waszyngtonie aż się roi od płatnych informatorów. Pod pomnikiem są tylko turyści.
Читать дальше