– Nie chcę, żebyś…
– W Amsterdamie będziecie bezpieczni. – Zachowywał się tak, jakby jej w ogóle nie słyszał. – Żadnych manifestantów, a jeśli Ishmaru wypłynie na powierzchnię, zajmę się nim.
– Nie słuchasz mnie. Nie pojadę tam, chyba że razem z tobą.
– Pojedziesz, bo to jest korzystne dla Joshuy i Phyliss. Wiesz o tym dobrze.
– Nie rób tego! Uśmiechnął się.
– Nie denerwuj się. Nie zawsze strzelam do ludzi.
– Zabiłeś Namireza. Wzruszył ramionami.
– Ale są też metody bardziej subtelne. Mam nawet parę pomysłów. W jej wzroku widniała rozpacz.
– Żałuję, że wpakowałam cię w to wszystko.
– Trudno, stało się. Musisz teraz ponieść konsekwencje. Pora na mój ruch.
– Akurat! Nie pozwolę…
– To bardzo smutne wydarzenie. Smutne zwłaszcza dla pani, moja droga.
Przeniosła wzrok na senatora Longwortha, który podszedł do nich w towarzystwie niskiej, pulchnej kobiety. Jego posępna twarz, ocieniona przez parasol, wydawała się równie blada i wynędzniała, jak kamienne wizerunki dokoła.
Kate wyprostowała się.
– Moim zdaniem, jest to dzień smutny dla każdego, senatorze Longworth. Migellin był niezwykłym człowiekiem.
Skinął głową.
– Szkoda tylko, że pod koniec zaangażował się w sprawę, która okazała się poważnym błędem i tak też zostanie zapamiętana.
– To nie był błąd. Senator Migellin z oddaniem…
– Och, proszę się tak nie denerwować. – Uniósł dłoń, aby powstrzymać potok jej słów. – Nadszedł dzień pojednania. Chciałem pokazać, że nie czuję wrogości z powodu narzuconego przez panią problemu. Chyba nie poznała pani jeszcze mojej żony Edny?
Niska kobieta u jego boku wymamrotała zdawkową formułkę powitalną.
– Edna jest trochę nieśmiała – oświadczył Longworth, najwyraźniej zadowolony z siebie. – Ale jesteśmy razem już od dwudziestu sześciu lat. To bardzo dzielna kobieta. Jeszcze z tej starej gwardii. Nie jest jedną z tych ważniaczek w stylu Hillary Clinton.
Kate kiwnęła uprzejmie głową. Edna Longworth była z pewnością typowym okazem „małej kobietki”. Nie jej wina, że związała własne życie z takim dupkiem.
– Czego pan chce, Longworth? – zapytał Seth.
– Mówiłem już, chciałem wyrazić swoje… – Urwał na widok miny Setha. – Przy bramie stoją reporterzy – dodał. – Pomyślałem, że nie zaszkodzi nikomu z nas, jeśli sfotografują nas razem. Coś w rodzaju: „wrogowie złączeni w smutku”.
Kate patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Odwal się!
– Nie ma potrzeby zachowywać się obraźliwie – odparł Longworth. – W końcu to wyście przegrali. Jeśli o mnie chodzi, chciałem tylko… – Opuścił wzrok na żonę, która szarpała go za rękaw. – O co chodzi, Edno?
– Oni nie chcą. Obiecałeś, że jeśli nie zechcą, wrócimy do samochodu. Obiecałeś.
– Zaraz pójdziemy.
– Pada deszcz! – Edna nie dawała za wygraną. – Obiecałeś.
Ku zdumieniu Kate, Longworth skapitulował.
– Och, niech ci będzie. – Odwrócił się do Kate. – Moja żona nie lubi deszczu. Wszystko, co słodkie, rozpuszcza się na deszczu, wie pani? – Ujął żonę pod ramię i oboje skierowali się w stronę bramy.
– Jest przekonany, że nas pokonał – mruknęła Kate. – Aż mnie ręka świerzbiła, żeby go uderzyć!
– Myślę, że i tak to poczuł – zauważył Seth.
– Widziałeś, jak traktuje swoją żonę? Boże, tak jakby był jej szefem! – Odwróciła się, spojrzała na Setha. – Nie chcę, żeby wygrał! Nie chcę, żeby RU 2 wylądował na śmietniku!
– A więc zastanów się, jak temu zapobiec.
– Wymyślimy jakiś sposób. Nie musisz tropić…
– Nie, Kate. – Jego głos był cichy, ale zabrzmiał w nim wyraźnie kategoryczny ton, niedopuszczający sprzeciwu. – Daj już spokój.
Dobrze, da spokój. Co ją zresztą obchodzi, czy on da się zabić albo aresztować? Jest głupim furiatem, zasługującym na wszystko, co może go spotkać. Skoro nie słucha dobrych rad, nie można mu pomóc. A więc dobrze, da mu spokój.
Na razie.
– Pan Drakin? – Mężczyzna stojący w progu był niski i ciemnowłosy, miał na sobie szary, dobrze skrojony garnitur. – Jestem Frank Barlow. Przywiozłem panu raport. Zdaje się, że pan Lynski…
– Proszę wejść. – Seth zerknął za siebie na skuloną na sofie Kate. Nie ma potrzeby, aby znała treść ich rozmowy. I tak ma za sobą ciężkie popołudnie. – To nie potrwa długo. – Wprowadził detektywa do przyległego pokoju i zamknął drzwi, po czym wskazał mu krzesło.
Barlow usiadł przy oknie i otworzył aktówkę.
– Prosił pan o raport na temat Ogdena. Mam niewiele więcej ponad to, co przekazałem już przedtem panu Smithowi.
– A co z Blountem?
– Stara się nie wzbudzać podejrzeń, ale nie ulega wątpliwości, że to on zaaranżował wybuch w J. & S. Ogden nie ma takich kontaktów.
– Giandello?
– Szef mafii. Dość bystry, ale za bardzo przywiązany do starych metod. Stręczycielstwo. Narkotyki. Hazard. Nie lubi angażować się w cokolwiek nowego.
– Blount jest jego synem. Jak kształtują się ich wzajemne stosunki?
– Są dość bliskie. Przynajmniej ze strony starego. Szczyci się swoją rodziną. Zapewnia protekcję Blountowi. Mimo iż jest to syn z nieprawego loża, zadbał o jego naukę, odwiedza go często, z okazji ukończenia szkoły podarował mu szykowny samochód.
W tych informacjach nie było nic, o czym Seth nie wiedział już wcześniej. Spróbował od innej strony.
– Co to za typ ten Giandello? Co go porusza? Bario w zmarszczył brwi.
– Co pan ma na myśli?
– Czy to raptus? Czego się boi? Co go szczególnie irytuje?
– Okazał się raptusem na tyle bezwzględnym, że poćwiartował jednego ze swoich zbyt ambitnych rywali – powiedział Barlow. – Ale, jak już mówiłem, jest sprytny. Nie porywa się na nic, co mogłoby przerastać jego siły. – Zerknął na leżącą przed nim kartkę papieru. – Nie lubi Żydów, nazistów, czarnych i homoseksualistów.
– A więc zwykły przedsiębiorczy Amerykanin o miłej powierzchowności – mruknął Seth.
– Coś jeszcze?
– Do diabła, tak! Będziemy przeglądać ten raport w kółko, dopóki nie będę wiedział o nich więcej niż ich matki. – Usiadł i wziął od Barlowa notes. – Zaczniemy od Blounta.
Seth powiedział, że to nie potrwa długo, a tymczasem upłynęła już godzina.
Zamknął za sobą drzwi, odgradzając się od niej. Przez kilka tygodni dzielili ze sobą wszystko, robili wszystko wspólnie. A teraz jest znowu sama… Jakie to dziwne i przykre uczucie! I nie zmienia tu niczego fakt, że to ona dokonała wyboru.
Wstała i weszła do łazienki. Położy się spać i zapomni o wszystkim. Przyzwyczaiła się już przecież do samotności.
Ale nie do takiej, jaka była udziałem Setha. Ona ma Joshuę i Phyliss. Seth nie ma nikogo.
Trudno, to jego wybór. Widocznie nie zależy mu na tego typu więzach. Przyciąga do siebie ludzi niczym magnes, ale potem, kiedy wejdą już do jego kręgu, odcina się od nich.
A może brakuje mu odwagi na kontynuowanie takich kontaktów? Ile to już razy zapuszczał korzenie, po to tylko, aby je potem zerwać? Ale ona nic nie może na to poradzić. Seth jest taki, jaki jest, i ona jest taka, jaka jest. Dzieli ich tak wiele!
Ale to, co ich łączyło…
Rozebrała się i weszła do łóżka. Idź spać. Zapomnij o tych zamkniętych drzwiach.
Nie, nie potrafi zapomnieć. W jej pamięci odżywał stale tamten koszmar. Seth w niebezpieczeństwie. Seth tropiony przez Ishmaru. Nie spała jeszcze, kiedy usłyszała, jak otwierają się drzwi do pokoju Setha i zamykają te na korytarz. Odczekała dwadzieścia minut i uznała wreszcie, że nie zniesie tego dłużej.
Читать дальше