– I wszyscy umarli na Nakoi?
Yael przytaknął.
– Moim zdaniem, to wystarczy, żeby człowiek wyhodował w sobie maleńką obsesję.
– Nie powiedział mi.
– Mnie też. Sam musiałem się tego dogrzebać.
– Dlaczego? – mruknęła. – Dlaczego trzymał to w tajemnicy przede mną?
– Nie mam pojęcia. Nie jestem Kaldakiem.
A kim właściwie był Kaldak? Relacjonował wydarzenia na Nakoi bez emocji, jak robot. Twierdził, że nie ma już tamtego człowieka, który przeżył ten koszmar. Ale nie ulegało wątpliwości, że ból dalej go palił, skoro nawet po tylu latach nie potrafił mówić o swojej stracie.
– Ale to bynajmniej nie usprawiedliwia jego postępków.
– Ja go nie usprawiedliwiam, tylko tłumaczę. – Uśmiechnął się. – A może przy okazji chciałem nieco odwrócić twoją uwagę od Josie. Nie lubię patrzeć, jak…
– Są.
Poderwała się, kiedy drzwi sali operacyjnej się otworzyły i wyszła z nich grupka instrumentariuszek i lekarzy. Wśród nich toczył się wózek z Josie.
Doktor Kenwood zdjął maseczkę i uśmiechnął się do Bess.
– Josie świetnie sobie radzi. Jej stan jest ustabilizowany.
– To wszystko?
– Jak na tak długą operację, to całkiem nieźle. Z pewnością miło będzie pani usłyszeć, że spisałem się na medal.
– Oczywiście. Ale byłabym szczęśliwsza, gdyby pan obiecał, że perspektywy Josie są tak samo świetne.
Pokręcił głową.
– Nie mogę tego obiecać, choć bardzo bym chciał. W tej chwili dobrze sobie radzi. Dopiero później będziemy wiedzieć coś więcej.
Bess poczuła się rozczarowana. Wprawdzie już wcześniej ją ostrzegał, że tak będzie, ale liczyła…
– Zapewniam, że dowie się pani natychmiast, gdy tylko coś się wyjaśni.
Doktor Kenwood odszedł korytarzem. Yael pocieszająco ścisnął Bess za ramię.
– Przeżyła operację. Pięć minut temu samo to wystarczyłoby ci do szczęścia.
– Wiem. Tylko chciałabym…
Rozpaczliwie pragnęła wiedzieć, czy Josie w pełni odzyska zdrowie, i nie potrafiła czekać.
– Poszukam kogoś, kto by mi pobrał krew do wysłania do Atlanty. A potem pójdę do sali pooperacyjnej czuwać przy niej, póki się nie obudzi.
– Pójdę z tobą.
Yael dogonił ją i szybkim krokiem ruszyli za wózkiem, którym zabrano Josie.
Aurora w stanie Kansas 15.30
Dom Jeffersa okazał się niewielkim, schludnym drewnianym budyneczkiem, takim samym jak pozostałe na tej ulicy.
Kobieta, która otworzyła drzwi, właśnie wkładała brązowy płaszcz.
– Tak? – spytała zniecierpliwiona.
– Pani Jeffers? – powitał ją Kaldak.
– Jest pan domokrążcą? Na miłość boską, właśnie wychodziłam. Donna Jeffers zapewne liczyła sobie ponad pięćdziesiąt lat, ale wyglądała młodziej. Blond włosy miała ufryzowane, makijaż wprost perfekcyjny. Była w tweedowej garsonce. Krótka spódnica odsłaniała kształtne, dość umięśnione nogi.
– I jestem już spóźniona na spotkanie.
– Nie jestem domokrążcą. Szukam pani syna, Cody’ego. Zacisnęła usta i zmierzyła go wzrokiem.
– Dlaczego? Jest pan komornikiem?
– Zamierzam otworzyć tor wyścigowy i chciałbym mu zaoferować pracę.
– Cody ma pracę.
– Może zaproponuję mu lepsze warunki. Gdzie go można znaleźć?
– Cody już tu nie mieszka.
– Ale zapewne jest pani z nim w kontakcie.
– A czemuż to? Od pewnego czasu nie utrzymujemy kontaktów. – Spojrzała na zegarek. – A za trzydzieści minut muszę się znaleźć na drugim końcu miasta, żeby pokazać dom.
– Pracuje pani w handlu nieruchomościami?
– To też pana interesuje? – Minęła go i podeszła do oldsmobile’a zaparkowanego na podjeździe. – Może i mnie pan zaoferuje pracę?
– Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby zechciała mi pani…
– Nie mogę panu pomóc, panie…
– Breen. Larry Breen.
– Sam pan musi poszukać Cody’ego, panie Breen. Ja nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Od lat nie utrzymujemy kontaktów.
Kaldak obserwował, jak wyprowadza samochód na ulicę, a potem wrócił do swojego wynajętego wozu, zaparkowanego przy krawężniku.
Zrobił, co do niego należało. Zaniepokoił Donnę Jeffers i wzbudził jej podejrzliwość. Teraz pozostawało tylko czekać i sprawdzić, czy Ramsey wywiązał się ze swojej części zadania i założył podsłuch na telefony w mieszkaniu i samochodzie.
Kaldak wątpił, żeby oparła się pokusie skontaktowania z synem. Oczywiście, o ile wie, gdzie on teraz jest. O ile – w tym właśnie problem.
Przejechał cztery przecznice i stanął na parkingu przed supermarketem, by czekać na odzew od Ramseya.
20.15
Doktor Kenwood zmierzał korytarzem w jej stronę. Bess patrzyła na niego z napięciem. O Boże, nie uśmiechał się. Wyglądał… jakby myślał o czymś innym.
Zatrzymał się przy niej. I uśmiechnął się.
– Wyjdzie z tego – powiedział. – Czeka ją długa rehabilitacja, ale powinna w pełni odzyskać zdrowie.
– Dzięki Bogu.
– Amen – dorzucił Yael.
Doktor Kenwood surowo zmarszczył brwi.
– A teraz może by pani poszła spać? Pani przyjaciel załatwił pani łóżko w pokoju obok Josie. Choć nie pojmuję, jakim cudem. Podobno całe piętro jest zajęte.
Niech Bóg błogosławi Yaela. I doktora Kenwooda. I każdego na całym tym diabelnym świecie.
– Niedługo pójdę. Najpierw posiedzę trochę z Josie.
– Ciągle jeszcze jest pod wpływem środków przeciwbólowych.
– To nic.
Doktor Kenwood uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze się spisałem, co?
– Cudownie. – Ruszyła w stronę pokoju Josie. – Ma pan rację, jest pan po prostu genialny.
21.30
– Des Moines - odezwał się Ramsey, gdy Kaldak odebrał telefon. – Jasper Street 1523.
– Zadzwoniła do niego?
– On do niej. Najwyraźniej nie ma jego numeru, bo próbowała go z niego wyciągnąć. Wykręcił się, co zdecydowanie jej nie odpowiadało. Za to jego nie zachwyciła twoja wizyta u matki. Organizuję ci transport, ale wyślę też ludzi z St. Louis, w razie gdybyś nie dotarł tam szybko.
– Myślisz, że będę się kłócił? Kazałbym ci zaangażować tamtejszą policję, gdybym się nie bał, że sknocą sprawę. Ruszam na lotnisko.
Wyjechał z parkingu przy sklepie.
Niewykluczone, że nim ktokolwiek dotrze do Jeffersa, on się już ulotni. Kontaktując się z jego matką, Kaldak musiał podjąć ryzyko, że wzbudzi niepokój Cody’ego. Czy na tyle duży, by tamten się skontaktował z Estebanem lub zdecydował się na jakiś samodzielny ruch?
Oby nie. Kaldak podejrzewał, że czas już mu się kończy.
23.10
– Może byś się w końcu położyła? Niedługo północ. – Yael przykucnął przy fotelu. – Nie pomagasz tym Josie.
– Wiem. – Odchyliła się w bujaku, nie odrywając wzroku od Josie.
– Chyba boję się odejść. – Uśmiechnęła się. – Jakieś pięć minut temu otworzyła oczy. Wydaje mi się, że mnie poznała.
– To dobrze.
– Miły ten pokój, prawda? We wszystkich dziecinnych pokojach powinny być takie bujaki. Są bardzo wygodne.
– Pewnie wstawili je, żeby można było kołysać chore dzieci.
– Chciałabym móc kołysać Josie. Spójrz na nią. Wcisnęli ją w kaftan bezpieczeństwa.
– Zdaje się, że prawidłowe określenie to „opatrunek unieruchamiający”. Pewnie muszą jej uniemożliwić poruszanie się.
– Zadzwoniłeś do Kaldaka i powiedziałeś, że Josie będzie zdrowa?
– A sądzisz, że to by go zainteresowało? Takiego zimnego drania jak on?
Читать дальше