Iris Johansen - A wtedy umrzesz…

Здесь есть возможность читать онлайн «Iris Johansen - A wtedy umrzesz…» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Остросюжетные любовные романы, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

A wtedy umrzesz…: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «A wtedy umrzesz…»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Słońce świeci, na rynku małego miasteczka w Meksyku panuje cisza i spokój. Mimo to widać, że wydarzyło się coś niepojętego, a Bess Grady, fotoreporterka, i jej siostra Emily mimowolnie znalazły się w samym środku katastrofy. W chaosie i zamieszaniu Emily znika, Bess zaś staje się zakładniczką. Ponieważ chodzi o życie niewinnych ofiar, musi przystać na współpracę z dziwnym nieznajomym; jego motywy są podejrzane, za nim ściele się ścieżka zasłana trupami. Do czego doprowadzi ta niebezpieczna gra?

A wtedy umrzesz… — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «A wtedy umrzesz…», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Nie rozmyśliłam się.

– Tak też sądziłem. – Skierował ją w stronę ulicy. – W takim razie zobaczmy, czy nam się uda stąd wydostać, tak żeby nie natknąć się na Ramseya albo któregoś z jego ludzi.

Cheyenne 1.40

Oświetlenie w biurze przy torze wyścigowym było słabe i rozproszone, Kaldak musiał się przysunąć do biurka, żeby obejrzeć grupowe zdjęcie.

– To jest Jeffers. Drugi rząd, trzeci z lewej. – Dunston pokazał na fotografii mężczyznę w kowbojskim kapeluszu. – Mówiłem, żeby go nie zakładał, ale on się uparł. Straszny z niego napaleniec.

Jeffers mógł liczyć dwadzieścia kilka lat, miał dużą głowę i głęboko osadzone jasne oczy.

– Jest dobry?

– Niezły, ale nie aż tak świetny, jak sobie wyobraża.

Kapelusz niemal całkowicie zasłaniał włosy Jeffersa.

– Jakie ma włosy?

– Jasnobrązowe, mysie.

– Krótkie?

– I kręcone. Zawsze je przylizuje.

– Oczy jakiego koloru?

– Niebieskie.

– Ma pan jakąś dokumentację?

– Jasne. Sądzi pan, że urzędasy pozwoliłyby mi prowadzić interes, gdybym nie miał kartoteki z informacjami o chłopakach? – Dunston podszedł do szafki i przerzucał teczki. – Jeffers. – Podał właściwą Kaldakowi. – Wie pan, to mnie nie dziwi. Zawsze wiedziałem, że Cody źle skończy.

Kaldak otworzył teczkę.

– Dlaczego?

Dunston wzruszył ramionami.

– Nie mogę podać konkretnego powodu. Ale kiedy on się kręci w okolicy, przytrafiają się różne rzeczy. Najczęściej ludziom, których Cody nie lubi.

Matka Jeffersa była rozwiedziona i mieszkała w Aurora, na obrzeżach Kansas City. Innych krewnych nie wymieniono. Northern Lights, tak powiedział chłopak z hotelu. Czy może chodzić o Aurora Borealis? Brzmi trochę podobnie.

– Wie pan coś o matce Jeffersa?

– Tylko tyle, że często ją odwiedzał. Przyjechała tu w ubiegłym miesiącu i dałem jej darmowy bilet na występ. Chłopak stroszył się i puszył przed nią jak paw. – Skrzywił się. – To prawdziwa jędza. Miała tupet, żeby pytać, dlaczego nie umieszczam nazwiska jej synalka na samej górze. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że Cody nic nie będzie dla niej znaczył dopóty, dopóki nie znajdzie się na samym szczycie.

– Wyjeżdżając, poprosił o urlop? Dunston pokręcił głową.

– Jednego wieczoru jeszcze był, a następnego po prostu się nie zjawił.

– Mogę zabrać teczkę i zdjęcie?

– Byle tylko teczka wróciła. Nie chcę, żeby fiskus twierdził, że zgłosiłem nieistniejącego zawodnika.

Kaldak flamastrem obrysował kółko wokół głowy Jeffersa.

– Oddam ją panu.

– Mogę już zamknąć i wracać do baru? – spytał Dunston. – Nie takie miałem plany na wieczór, rozumie pan.

Kaldak skinął głową.

– Dziękuję za poświęcenie mi czasu. Gdyby Jeffers się odezwał, proszę zadzwonić pod numer, który panu dałem.

– Nikła szansa, co? Nie byłoby tu pana, gdyby nieźle nie nabroił.

– Nigdy nie wiadomo.

Kaldak wyszedł z biura i udał się do wyjścia. Wątpił, żeby Dunston jeszcze kiedykolwiek zetknął się z Jeffersem. Esteban wyrwał chłopaka z jego środowiska i dopilnuje, żeby pozostał od niego odcięty.

Ale możliwe, że przed Kaldakiem wreszcie otworzyła się jakaś ścieżka. Trudno oderwać człowieka od matki, zwłaszcza tak dominującej jak ta, którą opisał Dunston. Przefaksuje zdjęcie i akta do Ramseya, a potem wskakuje w najbliższy samolot do Kansas City.

Im więcej się dowiadywał o Jeffersie, tym większy niepokój go ogarniał. Chłopak był nerwowy, nierówny i próżny. Esteban będzie nim manipulował, jak tylko zechce.

Ale kiedy on się kręci w okolicy, przytrafiają się różne rzeczy.

Pozostawało się modlić, żeby słowa Dunstona nie okazały się prorocze.

Des Moines w stanie Iowa 6.50

Cody spojrzał na zegarek. Pora się zbierać do Waterloo. Esteban lubi, gdy wszystko idzie jak w zegarku, zgodnie z jego rozkazami. Cóż, w końcu rozdziela kasę.

Cody da mu to, czego żądał.

8.30

De Salmo nie żyje.

Esteban odłożył słuchawkę. Cóż za niedogodność!

Choć może niekoniecznie. I tak musiałby się go pozbyć, a facet okazał się nieskuteczny w sprawie kobiety. Co prawda, teraz Esteban nie będzie się przejmował babą.

Jest tak blisko. Cody Jeffers już powinien czekać w Waterloo.

Po tylu latach, po tylu planach, wreszcie zaczyna się odliczanie.

Waterloo w stanie Iowa 10.05

Cody ziewnął i oparł się o zderzak ciężarówki.

Nudziło go to czekanie. Ale wygląda na to, że prawie skończyli.

Usiadł za kierownicą. Aż za gładko wszystko się układało. Żadnego dreszczyku emocji. Nawet ta dodatkowa robótka, którą mu zlecił Esteban, poszła bez mydła. Głupi Arabowie nawet go nie pilnowali, gdy powiedział, że musi się odlać.

Patrzył, jak teraz wspinają się na ciężarówkę. Gdyby to był jego wóz, nie pozwoliłby tym brudasom nawet go tknąć. Nie można ufać nikomu, tylko dobrym, białym Amerykanom. Każdy o tym wie.

Wreszcie skończyli. Władczym gestem machają ze skrzyni. Jak te zadufane żółtki w starym filmie z Johnem Wayne’em.

Ale John Wayne im pokazał.

Tak jak tym pokaże Cody Jeffers.

Szpital Johnsa Hopkinsa 11.20

– Dlaczego ciągle jeszcze jest na stali operacyjnej? – niepokoiła się Bess. – To nie powinno tak długo trwać.

– Doprawdy? – powiedział Yael. – Nie wiedziałem, że jesteś chirurgiem. Może powinnaś tam wejść i wyręczyć doktora Kenwooda.

– Zamknij się, Yael. Boję się jak wszyscy diabli. Ona jest taka maleńka…

– Wiem – odparł łagodnie. – I pewnie dlatego to tak długo trwa. To chyba bardzo skomplikowana operacja.

Ma rację, uświadomiła sobie z ulgą. Może nic złego się nie dzieje. Dobrze, że towarzyszy jej Yael, nie Kaldak.

– Pewnie zadzwoniłeś już stąd do Kaldaka.

Kiwnął głową.

– Przed operacją, kiedy rozmawiałaś z doktorem Kenwoodem. – Po kilku sekundach dorzucił: – Zatelefonowałem też do Ramseya.

Znieruchomiała.

– Musiałem to zrobić. Nie mogłaś tu zostać bez porządnej ochrony.

– Tylko żeby nie próbował mnie zmuszać do zostawienia Josie samej.

– Pewnie będzie, ale na razie go tu nie dopuścimy.

– Wiesz, co się stało z tym strażnikiem na podwórzu? Yael się skrzywił.

– Nie żyje?

– Znaleźli go pod schodami. Najwyraźniej De Salmo usiłował się dostać do mieszkania.

Zmusiła się do uśmiechu.

– Kobra pod prysznicem?

– Wątpię, żeby De Salmo był na tyle inteligentny, by doceniać Jamesa Bonda. Nie przejmuj się tym. Jesteś tutaj i nic ci nie grozi.

– Powinieneś był mówić Ramseyowi, że tu jestem. Czuję w tym rękę Kaldeka. Cóż, przyznałem mu rację. Wiedziałem, że chodzi mu o twoje i Josie dobro.

– Bzdury. Nic go nie obchodzimy.

– Nie mów tak. Obchodzicie. Po prostu nie mógł pozwolić, by to mu stanęło na drodze, a długo czekał, żeby znaleźć się tak blisko celu.

– Mylił się. Rozumiem, wstrząsnęła nim śmierć przyjaciół na Nakoi, ale to nie usprawiedliwia…

– Przyjaciół? – powtórzył Yael. – Tak ci powiedział?

– Tak.

Zaskoczyła ją jego reakcja.

– Jego rodzice byli naukowcami i oboje pracowali na Nakoi. Matka kierowała całym przedsięwzięciem. Oni go tam ściągnęli. Jego żona, Lea, była laborantką. Mieli czteroletniego syna.

Ta wiadomość spadła na nią jak grom.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «A wtedy umrzesz…»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «A wtedy umrzesz…» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Iris Johansen
Iris Johansen - W Obliczu Oszustwa
Iris Johansen
Iris Johansen - The Treasure
Iris Johansen
Iris Johansen - Deadlock
Iris Johansen
Iris Johansen - Dark Summer
Iris Johansen
Iris Johansen - Blue Velvet
Iris Johansen
Iris Johansen - Pandora's Daughter
Iris Johansen
Iris Johansen - Zabójcze sny
Iris Johansen
Iris Johansen - Sueños asesinos
Iris Johansen
Iris Johansen - No Red Roses
Iris Johansen
Iris Johansen - Dead Aim
Iris Johansen
Отзывы о книге «A wtedy umrzesz…»

Обсуждение, отзывы о книге «A wtedy umrzesz…» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x