Owymi nie rzucającymi się w oczy panami byli prezesi i wiceprezesi Banku Włoskiego, Continental Illinois National Bank & Trust Company of Chicago, Chase Manhattan New York, Credit Suisse z Genewy, Hambros Bank z Londynu i Banca Unione z Rzymu. Phil Canisius z Istituto per le Opere Religiose, który świadomie zrezygnował z białej kapłańskiej koloratki i ubrany był tak samo jak inni w szary garnitur, rozglądał się wokół ze zmieszaniem, pozostali panowie bowiem zażądali wyjaśnień. Całe to spotkanie, jak się mogliśmy potem dowiedzieć, miało następujący przebieg:
– Jedyne, co mogę panom dzisiaj powiedzieć – stwierdził na wstępie Canisius – to tylko tyle, że dla nazwiska Abulafia, jakie pojawiło się na sklepieniu kaplicy, nie ma absolutnie żadnego wyjaśnienia!
– Co tam Abulafia! – sapnął gniewnie Jim Blackfoot, wiceprezes Chase Manhattan. – Nie interesuje nas zupełnie wasz dziwaczny napis. Interesuje nas za to, co macie zamiar zrobić, aby położyć kres dalszym dyskusjom i podejrzanym konszachtom w Watykanie!
– Moja firma – wtrącił Urs Brodmann z Credit Suisse – nie przykłada najmniejszej wagi do tego, by trafić na pierwsze strony gazet!
– Ależ moi panowie! – powiedział uspokajająco Canisius. – O tym w ogóle nie może być mowy. Na razie całą sprawą zajmują się jeszcze naukowcy. Próbują wyjaśnić znaczenie nazwiska Abulafii, które Michelangelo wypisał na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Więcej nic.
– Powiedziałbym, że to wystarczy – odparł Antonio Adelmann z Banca Unione, jeden z najbardziej poważanych bankierów rzymskich, którego słowo miało w kręgach finansjery dużą wagę. – Nie ma nic bardziej wrażliwego od rynku papierów wartościowych. W każdym razie zarejestrowaliśmy już pierwsze odwołania transakcji. Niech więc ksiądz coś zrobi i niech ksiądz to zrobi tak szybko i dyskretnie, jak to tylko możliwe!
Phil Canisius udał obrażonego tym sformułowaniem. Mimo iż w zasadzie był tego samego zdania co pozostali bankierzy, próbował ich uspokoić, stwierdzając, iż jeżeli odkrycie jakiejkolwiek inskrypcji ma prowadzić do wahań na giełdach, to należałoby pozbawić naukowców jakichkolwiek możliwości prowadzenia dalszych badań.
– Powtarzam raz jeszcze – odezwał się Blackfoot – nie idzie tu o napis, bez względu na to, czy jest dziełem Michelangela, Rafaela, da Vinci czy kogokolwiek innego, ale tylko i jedynie o zaufanie do interesów łączących nasze banki, które nie są pozbawione pewnej pikanterii, o czym chyba nie muszę księdzu przypominać, Eminenza Canisius. Jak do tej pory, IOR uważany był za miejsce gwarantujące całkowite zachowanie tajemnicy. Obawiam się, że może to ulec zmianie, jeżeli cały świat będzie poszukiwał rozwiązania tajemnicy tego napisu.
– Proszę sobie tylko przypomnieć nieoczekiwaną śmierć ostatniego papieża i związane z nią pogłoski o jego zamordowaniu – przytaknął mu Douglas Tenner z Hambros Bank. – Musiały minąć trzy lata, aby rynek się uspokoił. Nie, Canisius, podstawą naszych interesów jest wiara w trwałość Watykanu, to dziwne przedstawienie zaś nie najlepiej temu służy. Jeżeli pan rozumie, co mam na myśli.
– Zbyt długo rozmawiamy, pomijając sedno sprawy – uniósł się Neil Proudman; był wiceprezesem Continental Illinois i znał Canisiusa od wielu lat. – IOR jest najlepszym z adresów, jeśli idzie o pranie pieniędzy, i wszyscy, jak tutaj jesteśmy, chętnie słuchamy, co ksiądz pierze, ale wiemy też, że jest to interes nielegalny. Jeśli się o tym dowie opinia publiczna, nie będzie to, użyjmy tego sformułowania, zbyt korzystne dla naszych interesów. Zostałem upoważniony, aby przekazać księdzu, iż jeżeli w ciągu krótkiego czasu sytuacja w Watykanie się nie wróci do normy, nasza grupa poczuje się zmuszona zaprzestać prowadzenia dalszych interesów z wami.
Pozostali z zebranych nie chcieli co prawda posuwać się aż tak daleko, ale zgłosili podobne zastrzeżenia.
W czasie kiedy prezesi banków obradowali w hotelu „Exelsior”, kardynał Joseph Jellinek przebywał w Tajnym Archiwum Watykanu i szukał informacji związanych z Abrahamem Abulafią. Za tym nazwiskiem, czego był całkowicie pewny, ukrywało się coś więcej aniżeli dokumenty świadczące, że mamy do czynienia z kabalistą i heretykiem, jednakże śledztwo to przypominało szukanie igły w stogu siana. Z pożądliwą ciekawością Jellinek przebijał się przez niezliczone buste i odcyfrowywał z piekącymi oczyma rękopisy. Obca woń przeszłości działała na niego jak trucizna i mimo iż dzieliły go od tych dokumentów i akt wieki, ludzie, których spotykał na pergaminowych kartach, stali się dla niego teraźniejszością.
Przede wszystkim coraz bliższy stawał mu się Michelangelo, tak że w miarę upływu czasu kardynał zaczął już głośno z nim rozmawiać i odpowiadać na retoryczne pytania, jakie tamten zadawał w swoich listach. Stopniowo też, aczkolwiek z oporami, przyzwyczajał się do nieokrzesanego tonu, przekleństw i potoków obelg, jakimi za każdym razem florentyńczyk obrzucał papieża i Kościół. Poszukiwanie klucza do nazwiska Abulafii zamieniało się z wolna w przygodę, było nieomal podróżą do nieznanego kraju, wypełnioną zaskakującymi spotkaniami i zwiedzaniem dziwnych miejsc. Niektóre z dokumentów Jellinek oglądał pełen ciekawości, tracił jednak szybko orientację i był szczęśliwy, odkrywając inne ślady. Pewnych ludzi, których spotkał, omijał z daleka, za to innymi zajmował się nader dokładnie. Krótko mówiąc, kardynał był odurzony swoją pracą i żadna siła na świecie, nawet perspektywa odkrycia rzeczy w najwyższym stopniu przykrych, nie byłaby w stanie stłumić żądzy czynu, był bowiem świadom, iż tylko on, jako człowiek posiadający dostęp do Riserva, może rozwiązać tajemnicę Abulafii.
Bardzo późno, mogło już być około północy, kardynał Jellinek wszedł do Sala di merce i wykonał piętnasty ruch, przesuwając swoją damę z c5 na d4. Był ciekaw, co się teraz wydarzy.
21. W środę drugiego tygodnia Wielkiego Postu
Następnego dnia, w nadziei zinterpretowania przedstawionych na freskach postaci i wydarzeń, aby w ten sposób natrafić być może na ślad sposobu rozwiązania tajemnicy, kardynał Jellinek zaprosił na wizję lokalną profesora Parentiego, głównego konserwatora, Bruno Fedrizziego i dyrektora generalnego Dyrekcji Pomników, Muzeów i Galerii Papieskich, profesora Pavanetto.
– Interpretacji tych fresków usiłowało już dokonać całe pokolenia historyków sztuki – machnął z rezygnacją ręką Parenti – i każdy z nich dochodził do innego wyniku, nie potrafiąc przy tym dostarczyć dowodu na prawidłowość swoich wyjaśnień.
Cała czwórka wyciągnęła szyje, wpatrując się w sklepienie kaplicy.
– A więc również i pan ma swoją własną interpretację całego fresku – powiedział Jellinek.
– Oczywiście – odparł Parenti – ale tak jak pozostałe, jest ona tylko subiektywna.
– Czy Michelangelo był człowiekiem wierzącym, profesore? – zapytał nagle kardynał, po czym spiesznie dodał: – To pytanie może być w tym miejscu dla pana zaskakujące.
– Wasza Eminencjo – Parenti spojrzał na Jellinka – to pytanie jest dla mnie mniej zaskakujące aniżeli moja odpowiedź Waszej Eminencji, która brzmi: nie! W sensie nauk Świętego Kościoła Michelangelo był złym chrześcijaninem. Nie dlatego, że nienawidził papieży. Wydaje mi się, że coś bardzo odmieniło jego życie i sposób myślenia i skierowało go na inne tory.
– Mówi się – przyszedł Parentiemu z pomocą professore Pavanetto – że był zwolennikiem neoplatonizmu i w młodych latach utrzymywał stosunki z Ficino!
Читать дальше