Michelangelo kabalistą, wyznawcą żydowskiej wiedzy tajemnej? Mimo iż brzmiało to tak nieprawdopodobnie, niektóre poszlaki wskazywały na tę możliwość. Dlaczego florentyńczyk na krótko przed śmiercią spalił wszystkie rysunki i szkice? Dlaczego? Potwierdzało to zeznanie jednego z lekarzy. Co jednak znajdowało się w zapieczętowanej drewnianej skrzyni, którą otwarli po śmierci florentyńczyka jego przyjaciele, Daniele da Volterra i Tommaso Cavalieri? Czy skrzynia ta zawierała w rzeczywistości tylko 8 000 skudów, jak twierdzili Volterra i Tommaso? A może obaj przyjaciele znaleźli w niej jakiś tajemniczy dokument i ukryli go w nieznanym miejscu? Dlaczego Michelangelo nie chciał być pochowany w Rzymie, w którym spędził ostatnie trzydzieści lat swego życia i osiągnął największe sukcesy jako artysta?
Odpis listu jego lekarza, Gherardo Fidelissimiego z Pistoi, do księcia Florencji: „Dzisiaj wieczór odszedł do lepszego życia doskonały i w istocie rzeczy nie mający sobie równego jako cud natury, messer Michelangelo Buonarroti, a ponieważ leczyłem go wraz z innymi lekarzami w ostatniej chorobie, usłyszałem wypowiedziane przez niego życzenie, aby jego ciało przewieźć do Florencji. Poza tym, ponieważ nie był obecny żaden z jego krewnych i umarł bez testamentu, pozwalam sobie Wam, Wasza Ekscelencjo, wiedząc o tym, jak Wasza Ekscelencja ceniła jego rzadkie cnoty, przekazać wiadomość o tym, aby życzenie zmarłego mogło być spełnione i jego piękne rodzinne miasto doznało większej chwały, grzebiąc szczątki największego człowieka, jaki kiedykolwiek przyszedł na świat. – Rzym, 13 lutego 1564, Gherardo, dzięki łasce i wyrozumiałości Waszej Ekscelencji doktor medycyny”.
Dlaczego, Domine Deus, te wszystkie listy, kopie i dossiers przechowywane są w Tajnym Archiwum Watykanu? Po co w ogóle przechowywano listy malarza, zakładano dossiers? Jeżeli w ogóle, to istniało tylko jedno wytłumaczenie: boski Michelangelo, artysta który jak nikt inny swoją sztuką uświetnił powagę Świętego Kościoła, był podejrzany o herezję, po jego śmierci zaś podejrzenie to zostało zapewne potwierdzone w jakiś sposób, samo podejrzenie bowiem nie wystarczyłoby raczej, aby zatrzymać całą dokumentację w Tajnym Archiwum.
Zagłębiony w tych ponurych myślach, kardynał Jellinek w świetle swojej lampy oglądał dokument za dokumentem. Jeden z pergaminów wyśliznął mu się z palców i spadł na podłogę. Kardynał schylił się, by podnieść list i kiedy to robił, światło trzymanej w lewej ręce latarki padło na dolną, pustą półkę jednego z regałów, tak że można było przez nią spojrzeć na drugą stronę. Deus Sabaoth, to niemożliwe, to nie może być prawda! Po drugiej stronie regału Jellinek zobaczył dwa buty. Przez moment myślał, że się myli, mając przez chwilę nadzieję, iż ulega złudzeniu w pełnej niepokojącej duszności atmosferze Tajnego Archiwum. Ale tej nadziei starczyło jedynie do momentu, gdy zobaczył, jak nagle oba buty zaczęły się oddalać na czubkach palców. Jellinek zamienił się, podobnie do żony Lota, w słup soli w chwili, kiedy to Pan spuścił na Sodomę i Gomorę ognisty, pełen siarki deszcz.
– Stać! – zawołał wzburzony. – Kto tam jest? – dorzucił świecąc latarką w ciemność. Obszedł regał dookoła, do miejsca, w którym widział buty, oświetlił szereg buste, jednakże szeroki promień latarki był za słaby, by dotrzeć do znajdujących się z tyłu zakamarków. Ostrożnie więc, stawiając nogę za nogą, aby nie spowodować hałasu, skradał się wzdłuż regału.
– Kto tam? – zawołał raz jeszcze, bardziej chyba po to, aby dodać sobie odwagi, aniżeli w nadziei otrzymania odpowiedzi. – Kto tam? Jest tam kto?
Jellinek przestraszył się; było to uczucie, jakiego do tej pory nie znał, a które jednak obudziło się w nim w tym momencie z powodu obcości i niesamowitości sytuacji. Gwałtownym ruchem kardynał obrócił się z lampą do tyłu, oświetlając miejsce, z którego przyszedł. Plama światła zatańczyła niespokojnie. Pojedyncze buste rzucały długie cienie na ściany i sufit, które dzięki temu obudziły się do życia. Niektóre z cieni miały kształt potężnych łap, przypominały potwory chcące go schwytać. Być może widok butów lub też duszne powietrze wypełniające to pozbawione okien pomieszczenie spowodowało, że nagle usłyszał głosy, przekrzykujące się najpierw chaotycznie, a potem mówiące już czystym tonem:
– Co widzisz, Jeremiaszu?
– Widzę gałązkę drzewa migdałowego – odpowiedział, jakby nie widząc w tym nic dziwnego Jellinek.
– Dobrze widziałeś, gdyż czuwam nad moim słowem, aby je wypełnić – powiedział głos.
Po chwili obcy głos zahuczał raz jeszcze:
– Co widzisz?
– Widzę rozpalony kocioł, z którego wrzątek wylewa się od północy – odparł kardynał z chwiejącą się głową.
– Z północy leje się nieszczęście na wszystkich mieszkańców kraju – mówił dalej głos. – Bo to Ja przywołam wszystkie ludy królestw północy, i przyjdą, i każdy ustawi tron swój u wejścia do bram Jeruzalem. Wtedy wypowiem na nich swoje wyroki z powodu wszystkich ich złości, że mnie opuścili, kadzili obcym bogom i oddawali pokłon dziełu rąk swoich. Oto Ja czynię cię dziś miastem warownym i słupem żelaznym, i murem spiżowym przeciwko całemu krajowi, przeciwko królom judzkim, jego książętom, jego kapłanom i pospólstwu!
Jeszcze kiedy wsłuchiwał się w te natarczywe słowa, które jak w upojeniu dochodziły doń hucząc z ciemności, kardynałowi wydawało się, że widzi w najbardziej oddalonym kącie sali promień światła.
– Kto tam? Jest tam kto? – powtórzył swoim ciągle jeszcze trwożliwie brzmiącym głosem. Ale już w sekundę później wydał z siebie okrzyk strachu, jakby ten, z którym dzielił ciemną samotność tego pomieszczenia, nagle pociągnął go za rękaw.
Kardynał obrócił latarkę w bok i zobaczył przyczynę swego przerażenia: niechcący dotknął krawędzi jednego z wystających z regału foliałów. I podobnie do światła lampy prześlizgującego się po grzbietach ksiąg, w ciemności zapłonęły przed jego oczyma, jak znak ostrzegający przed niebezpieczeństwem, wytłaczane złotem litery, układające się w słowa:
LIBER HEREMIAS – Księga Jeremiasza.
Kardynał przeżegnał się. Promień światła za regałami był ciągle nieruchomy. Przez chwilę Jellinek zastanawiał się, czy po prostu nie uciec, pozostawić za sobą tę tajemnicę i co to w ogóle zmieni, jeżeli dalej będzie tak postępował, ale potem doszedł do wniosku, iż w istocie tego zagadkowego, niezwykłego zjawiska może być ukryte rozwiązanie całego nieszczęścia i że być może ten drugi myśli tak samo. Tak więc skradał się dalej, zbliżając do światła na odległość jednego regału. I kiedy ostrożnie, trzymając lampę skierowaną do tyłu, zajrzał za półkę z dokumentami, nie zobaczył nic poza leżącą na ziemi i skierowaną ku sufitowi zapaloną latarką. Po chwili zaś usłyszał jeszcze głośny trzask dobiegający z przeciwnego kierunku: ktoś z hałasem zatrzasnął drzwi prowadzące do Tajnego Archiwum. Za moment dobiegł go jeszcze zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Kardynał podniósł latarkę i podszedłszy do drzwi stwierdził, iż są zamknięte. Teraz wiedział już, że Tajne Archiwum było o wiele mniej tajne, aniżeli sądził.
Jellinek otworzył drzwi i kaszląc zwrócił na siebie uwagę. Natychmiast podbiegł do niego ten sam scrittore, który przedtem wpuścił go do archiwum.
– Czy widział brat kogoś? – zapytał kardynał, starając się, aby jego głos brzmiał obojętnie.
– Kiedy? – odpowiedział pytaniem scrittore.
Читать дальше