Z tą godną pod każdym względem repliką w formie błyskotliwej koleżeńskiej wymówki kapitan-lejtnant podał tyły. Nie wyrzekł już ani jednego zdania, by nie psuć efektu. Po prostu wstał, strzelił po wojskowemu obcasami, rzucił jedno jedyne słowo („Panowie!”) i pomaszerował do drzwi.
Doronin wstał, lecz nie ruszył się z miejsca.
– Shirota pana odprowadzi – powiedział półgłosem.
A odczekawszy chwilę, aż attaché znajdzie się za drzwiami, dodał z pasją:
– Szszszuja! Wszystko to kłamstwo! Żadnych dwudziestu czterech godzin nie poczeka. Już w wagonie machnie donos i zaraz wyśle go do ministerstwa, a kopię bezpośrednio do Trzeciego Oddziału. A żeby nie wyglądało to na zwykłą denuncjację, doda wszystkie te bzdury o żółtym niebezpieczeństwie, które przed chwilą nam zaserwował. – Konsul znużony opadł na fotel. – Poślą mnie na zieloną trawkę, o co zresztą mniejsza. I do diabła z tą służbą! – Nagle wesoło potrząsnął głową. – Wyżyję i bez niej, a do Rosji nie wrócę. Naturalizuję się i przekształcę w Japońca, co? Co pan o tym myśli? – Zaśmiał się, jakby dając poznać, że, ma się rozumieć, żartuje.
Na ten temat radca tytularny nie myślał nic, miał nad czym łamać swą (skądinąd i bez tego uszkodzoną) głowę.
– A więc główny akunin w tej sprawie to Don Tsurumaki – szepnął jakby do siebie.
– Jak pan powiedział? Akunin?
– No tak, główny oprych. Wyjaśniono mi, że japońskie opryszki nie są podobne do innych. To znaczy, oczywiście, też są łotrami i grabią, lecz zgodnie z zasadami i nie bez szlachetnych intencji. Coś w tym rodzaju.
Wsiewołod Witaljewicz uśmiechnął się.
– Japonia – krajem szlachetnych łotrów? Czemu nie. A już Tsurumaki to klasyczny akunin.
– A ja nie jestem pewien… Widzi pan, całkiem nieźle znam tego człowieka. – Fandorin nie zamierzał wdawać się w szczegóły. – On… On nie przypomina perfidnego intryganta. A poza tym czy wypada zaraz ufać przedśmiertnemu zwierzeniu? Już raz popełniłem ten błąd i zawierzyłem Sudze. A on, co teraz jasne, w ostatniej chwili życia myślał tylko o jednym: jak nas skierować na fałszywy trop.
– Onokoji to nie Suga. Tamten to silny, nieugięty człowiek bez lęku przed śmiercią, a pański japoński dekadent do kategorii akuninów bynajmniej się nie zaliczał.
Zamilkli, tym razem myśląc o tym samym. Konsul nic jednak nie wymyślił, pytająco popatrzył na chwytającego się co chwila za skroń zastępcę.
– Mówił pan, że zna jakiś ryzykowny sposób? Sposób na co?
– Na upewnienie się co do podstępu Dona Tsurumakiego. Albo też co do jego niewinności.
– Jak to zrobić?
– Zostałem przecież wyzwany na pojedynek. Czyli będę potrzebował sekundanta, prawda? – Erast Pietrowicz chciał się uśmiechnąć, lecz zamiast tego skrzywił się, czując nowy spazm bólu głowy.
Wierny mój druhu,
Dziś znowu jesteś ze mną -
Zwiesz się ból głowy.
Wieczorem w tymże gabinecie odbyta się znów narada, acz w nieco odmiennym składzie. Attaché morskiego nie było, zamiast niego Wsiewołod Witaljewicz zaprosił Shirotę – zapewne w ramach rekompensaty za wcześniejsze wyczekiwanie w korytarzu.
Japończyk nie wyglądał jednak na urażonego, już bardziej na zamyślonego, jakby bujał gdzieś, hen, myślami. Jak jednak świadczyły rzucane przezeń od czasu do czasu repliki, relacji wicekonsula słuchał nie mniej uważnie niż Doronin.
Od Dona Tsurumakiego radca tytularny wrócił, nie rozstrzygnąwszy wątpliwości.
– Jako że brak nam wszelkich dowodów jego winy, oparłem operację na czystej psychologii. – Bladozielony Erast Pietrowicz mówił powoli, bądź za sprawą złego samopoczucia, bądź chcąc raz jeszcze przeanalizować rozmowę z podejrzanym. – Krótko mówiąc, zamierzałem Tsurumakiego nastraszyć, a przy tym podsunąć mu, jak uniknąć zagrożenia.
– Nastraszyć Dona Tsurumakiego? – zapytał z niedowierzaniem sekretarz i pokręcił głową, jakby Fandorin palnął piramidalne głupstwo.
– Ściślej – dać mu zwąchać zagrożenie. Udając więc wstrząśniętego serią wiadomych tragicznych wypadków (po prawdzie, zbytnio udawać nie musiałem), gram z nim niby to w otwarte karty. – Wicekonsul uśmiechnął się gorzko. – Jesteśmy wszak p-przyjaciółmi… Zdradzam, że cały czas prowadzę własne śledztwo w sprawie Ōkubo. Że głównego podejrzanego widzę w Bullcoksie jako przedstawicielu mocarstwa, które najlepiej wyszło na usunięciu ministra. Wspominam też, a jakże, swoich pomocników i cennego świadka, dobrze znanego Donowi księcia Onokoji. Jak widzicie, panowie, wszystko to całkiem bliskie prawdy. Lecz dalej pozwalam sobie na pewną licencję. Relacjonując ostatnie chwile umierającego świadka, nieco zmieniam jego ostatnią wypowiedź. Że mianowicie Onokoji ostatnim tchem szepnął: „To nie Bullcox, oszukałem pana, to mój…” – nie dokończył i skonał. Po czym zaczynam się dość obszernie r-rozwodzić, kogo mógł mieć na myśli nieszczęsny książę. Pytam o zdanie Dona – znał przecież dobrze nieboszczyka i bliskie mu sfery. „Mój” – kto? Brat? Kuzyn? Wuj? Tsurumaki twierdzi zafrasowany: „Brata książątko nie miało, a kuzynów i powinowatych mnóstwo, w tym wielu na bardzo wysokich stanowiskach. O którym mógł myśleć?”. Wymienia jednego, drugiego, trzeciego. Tu robię następną woltę. Medytuję: A jeśli szło mu nie o krewnego? „Mój były wasal”? „Mój przyjaciel”? Tu Don staje się jakby czujny, lecz mogło to być złudzenie… Udaję, że porzucam ten temat. Mówię: „Ale nie tylko z tym przychodzę do pana”. Opowiadam o wyzwaniu na pojedynek i że trzeba mi sekundanta. „Mam wielką prośbę, z którą zwrócić się mogę wyłącznie do p-przyjaciela”.
Erast Pietrowicz nadmienił, że na te słowa Tsurumaki uśmiechnął się jakby z wyższością, jemu zaś zaraz błysnęło w pamięci zdanie, jakie milioner rzucił kiedyś w związku z Bullcoksem: „Nawet pan nie wie, mój drogi Fandorin-san, że jedna z najwyższych radości – to poczucie tajemnej przewagi nad kimś, kto uważa się za lepszego od pana”.
– Nadszedł czas, by przejawić emocje – po tak opanowanej osobie, jak panów pokorny sługa, nikt jakoś się tego nie spodziewa. Tym większy efekt. „Nie mam się do kogo zwrócić – wyznaję boleśnie. – Konsul odpada, bo przełożeni zabronili mi bić się. A wszyscy przyjaciele – doktor Twiggs, sierżant Lockston, inspektor Asagawa – zginęli skrytobójczą śmiercią. A jakże, skrytobójczą, dam głowę! To robota przeklętych ninja! Ale to tylko sprawcy, a wysłał ich ten, o kim nie zdążył powiedzieć Onokoji. Klnę się, że za wszelką cenę znajdę tego człowieka! Przetrząsnę cały krąg kontaktów Onokojiego! To ktoś bardzo mu bliski, inaczej nie zwałby go «moim»!” Z pięć minut jeszcze żołądkuję się na ten temat, by Tsurumaki zakonotował sobie wszystko jak trzeba. „Mój dobroczyńca” czy „mój opiekun” – to przecież takie proste. Jeśli nie wpadłem na to dziś, niechybnie wpadnę jutro. Dona, o ile jest winien, nie mogło to nie zatrwożyć.
Wracając myślą wstecz, Erast Pietrowicz spróbował określić wyraz, z jakim milioner słuchał jego krzyków. Brodata twarz Tsurumakiego była skupiona i poważna, gęste brwi zmarszczone. Cóż to było? Czujność czy zwykłe przyjazne współczucie? Diabli go wiedzą…
– Potem biorę się w karby i przemawiam spokojnie: „Rozumiesz, mój drogi, że gdybym dostał to wyzwanie jeszcze wczoraj wieczór, bez wahań zabiłbym Bullcoksa, nie dla kobiety, ale za wszystkie te domniemane draństwa. Ale teraz widać, że się myliłem, bo żadnych szczególnych draństw nie popełnił. Bullcox to tylko strona obrażona i racja przemawia za nim. Wdarłem się do jego domu, wszcząłem awanturę, przemocą porwałem kobietę, którą kocha… Nie chcę i nie mam prawa go zabić, ale nie mam też ochoty ginąć. Jestem młody, szczęśliwy w miłości. Czemu miałbym umierać? A oto treść mej prośby. Jako mój sekundant pomoże mi pan podyktować takie warunki starcia, przy których nie musiałbym ani zabić, ani zginąć, oczywiście bez uszczerbku na honorze. Próbowałem wymyślić coś sam, ale szwankuje mi głowa”. I co do tego, panowie, możecie mi wierzyć, bynajmniej nie łgałem. – Radca tytularny ścisnął skronie, zamknął oczy i pozwolił sobie na krótką przerwę. – Jak widzicie, moje rachuby są proste. Jeśli Don jest tym, którego szukam, bez wątpienia wykorzysta dogodną okazję pozbycia się cudzymi rękoma dokuczliwego i niebezpiecznego prześladowcy. Zamyślił się wtedy na długo, a ja cierpliwie czekałem…
Читать дальше