– Pozwoli pan… – Privatdozent wziął błyskotkę, obejrzał pod światło. – Konduktorowi nie. To prawdziwy brylant. Wart z pięć setek. Konduktor, szelma, by go ukradł. Trzeba zrobić tak. – Zwrócił szpilkę Fandorinowi. – Na kolei nikołajewskiej zapisuje się nazwiska pasażerów pierwszej klasy w księdze podróżnej, którą przechowuje kierownik pociągu. Właśnie na wypadek podobnych sytuacji – jeśli po przybyciu na miejsce znajdą w przedziale jakieś zapomniane albo zgubione rzeczy. Jadąc w styczniu, upuściłem na podłogę teczkę z wykładami. Zorientowałem się dopiero w domu i myślałem, że już przepadła. I co pan powie? Oddali mi. Wedle przepisów kolejowych notatki o podróżnych przechowuje się cały miesiąc.
– Więc co, oddać kierownikowi pociągu? – spytał Erast Pietrowicz, tłumiąc ziewnięcie.
– Jemu też nie. Ludzie są słabi. – Teolog podniósł palec, dając do zrozumienia, że kto jak kto, ale on zna ludzką naturę. – Powiedziano: i nie wódź nas na pokuszenie. Lepiej niech pan poprosi kierownika o księgę podróżną i sprawdzi, kto jechał w naszym przedziale w ostatnim miesiącu. Niech panu zrobią listę. A przepytaniem tych osób zajmie się policja.
– Dobrze. Tak z-zrobię – rzekł z westchnieniem Fandorin.
– Postąpi pan naprawdę szlachetnie, po chrześcijańsku. Nie to co nasz czcigodny ojciec prorektor, który, proszę sobie wyobrazić, wzywa mnie i mówi… – powrócił do swej rozwlekłej opowieści privatdozent.
Football , o którym Fandorin tyle słyszał od znajomych Brytyjczyków, okazał się strasznie nieciekawy. Nie sport, ale jakaś walka klasowa: tłum ludzi w czerwonych trykotach rzuca się na tłum ludzi w białych trykotach, i żeby jeszcze z jakiegoś istotnego powodu, a tu chodzi o kawałek nadmuchanej świńskiej skóry. Prawdziwa rywalizacja sportowa, jak boks, lawn tennis czy wyścigi welocypedowe to kontynuacja tradycji turniejów rycerskich. A w footballu bez żenady trzech atakuje jednego. Cóż to za rycerskość! I taka sama publiczność. Wrzeszczą, gestykulują, wskakują na ławki. Zupełnie nie jak Anglicy, ale jacyś Papuasi.
Głęboko przekonany, że ta zabawa nie ma przyszłości, Erast Pietrowicz opuścił stadion, nie dowiedziawszy się, czy miejscowa drużyna wejdzie do jakiejś Ligi Zachodniej, kogokolwiek ta ostatnia miałaby zrzeszać.
Tak naprawdę zbiegłego moskiewskiego urzędnika rozstroiła nie walka na boisku, ale poczucie absolutnej, obezwładniającej samotności wśród tego tłumu.
Przywykł, oczywista, do życia w pojedynkę, ale tu wszystko się nałożyło: obcy kraj, nieznane miasto, krach całej poprzedniej egzystencji, kompletna niewiedza o tym, co przyniesie przyszłość, a na dokładkę upokarzający brak pieniędzy – stan, o którym Fandorin dawno zapomniał.
Nie wolno zadzierać z władzą. Zwłaszcza jeśli się żyje w Rosji. Jeszcze dwa miesiące temu był wpływową osobistością, bez mała moskiewskim oberpolicmajstrem, a teraz jest nie wiadomo kim. Ma trzydzieści pięć lat i musi zaczynać wszystko od nowa.
Ze nowe życie należy rozpocząć w Nowym Świecie, było zrozumiałe samo przez się. A gdzież by indziej? Ale najpierw należało do Ameryki dotrzeć.
Na razie zbiegły radca stanu tkwił w Bristolu, skąd kursowały do Nowego Jorku statki kompanii „City Line”, i już trzeci tydzień wyczekiwał na swego japońskiego sługę.
Z Moskwy musiał umykać w te pędy, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoje podanie o dymisję. Pensji i nagród więcej nie będzie, kapitału na służbie Erast Pietrowicz nie zgromadził, całego majątku miał tylko dom na Małej Nikickiej – właśnie ten dom powinien był sprzedać Masa. Pieniędzy starczy na parę lat, a przez ten czas będzie się można wyuczyć nowej profesji. Na przykład inżynieryjnej.
Inna, prostsza droga do niezależności finansowej prowadziła przez Wiesbaden albo Monte Carlo. Fandorinowi z jego fenomenalnym szczęściem we wszystkich games of chance wystarczyłby jeden dzień przy stole ruletki, by na zawsze uwolnić się od troski o chleb powszedni. Przeszkadzało mu poczucie, że to będzie nieuczciwe. Do swego niepojętego daru Erast Pietrowicz zawsze odnosił się z pewnym zawstydzeniem, starał się z niego nie korzystać, jeśli nie było to absolutnie konieczne, a już w żadnym wypadku nie chciał się stać utrzymankiem Fortuny.
Wobec tego jednak musiał jeździć tramwajem konnym, wypalać po pół cygara dziennie i mieszkać nie w hotelu Royal, ale wynajmować pokój ze śniadaniem i herbatą za funta, dwa szylingi i sześć pensów tygodniowo.
Co prawda, dzielnica była bardzo przyzwoita – właściwie najlepsza w mieście. Położona na wzgórzu, cała składała się z rezydencji, architektonicznie raczej nieciekawych, ale za to otoczonych cudownymi ogrodami. Po tygodniu były radca stanu miał już po dziurki w nosie spacerów po wypielęgnowanych parkach i podziwiania jedynej miejscowej osobliwości – wiszącego mostu nad rzeką Avon.
Był początek kwietnia. Na drzewach migotały młodziutkie listki, trawniki lśniły nieznośnie zieloną trawą, a Erast Pietrowicz snuł się wśród tych wspaniałości z ponurą, listopadową miną.
Jedynym jaśniejszym momentem były dla wygnańca cowieczorne herbatki z właścicielką mieszkania, panną Palmer.
* * *
A przecież przy pierwszym spotkaniu wydała mu się ona kompletną wariatką.
Drzwi otworzyła krucha, porcelanowa staruszeczka. Usłyszawszy, że gość przychodzi z ogłoszenia w „Western Daily Press”, poprawiła binokle, popatrzyła na wysokiego bruneta bladoniebieskimi oczkami i zapytała:
– Czy gra pan na harmonijce ustnej, sir?
Fandorin, przyzwyczajony już do angielskich dziwactw, pokręcił głową. Wtedy starsza pani zadała mu następne pytanie:
– Ale chyba brał pan udział w obronie Chartumu?
Fandorin odchrząknął, by ukryć irytację (bądź co bądź dama) i powiedział sucho:
– Jeśli wynajmuje pani pokój tylko obrońcom Ch-chartumu grającym na harmonijce ustnej, należałoby to umieścić w ogłoszeniu.
Był przekonany, że wizyta zakończy się fiaskiem. Dwa razy już mu odmówiono, słysząc, że jest cudzoziemcem, a tamte domy były skromniejsze niż ten – z własnym parkiem i herbem na kutej bramie: masywny niedźwiedź w hrabiowskiej koronie. Niepotrzebnie się wdrapywał na ten arystokratyczny Clifton.
– Proszę wejść, sir – rzekła staruszka, wpuszczając go do przedpokoju. – Jak sądzę, jest pan z Rosji? Od razu powinnam się była domyślić. Oficer albo urzędnik wojskowy?
Do tej chwili Erast Pietrowicz był przekonany, że mówi po angielsku bez akcentu, i zmartwił się.
– Poznała to pani po wymowie?
– Nie, sir. Po wyrazie twarzy i postawie. Widzi pan, byłam siostrą miłosierdzia pod Sewastopolem i widziałam wielu pańskich rodaków. Pewien wzięty do niewoli kapitan nawet nie był wobec mnie obojętny. Bez wątpienia wynikało to z faktu, że w pobliżu nie było innych kobiet – dodała skromnie. – W każdym razie jego zaloty nie miały dalszych następstw.
Przywiędłe policzki starszej pani poróżowiały na to wspomnienie, i dzięki bezimiennemu kapitanowi, który czterdzieści lat temu poflirtował sobie z Angielką, Fandorin zdobył wreszcie dach nad głową.
– Zajmuję w rezydencji lorda Berkeleya tylko tę małą oficynę, nie ma tu nawet komórki. Ale pan nie ma przecież wiele bagażu? – znów odgadła staruszka.
Z czasem okazało się, że panna Palmer w ogóle odznacza się wyjątkową spostrzegawczością i przenikliwością. Fandorin poznał też wyjaśnienie dziwnych pytań, od których zaczęła się ich znajomość.
Читать дальше