Gospodyni zaśmiała się, ale niezbyt udatnie: śmiech przeszedł w kaszel – suchy, spazmatyczny, aż przykro było patrzeć. Wreszcie, otarłszy oczy chusteczką i zaczerpnąwszy tchu, Warwara Iljiniczna podjęła jak gdyby nigdy nic:
– Samson Stiepanycz jest starostą cerkiewnym i pasjonuje się starymi księgami. Chce, żebym cały spadek przeznaczyła na wzniesienie świątyni ku pamięci Pankracego i rodu Baskakowów, a sama poszła do klasztoru, by przebłagać Boga za ich grzechy. Jak się to panu podoba?
I znów się roześmiała, już nie kaszląc, ale i tak dziwnie sztucznie, bez wesołości.
– Kraszeninnikow mieszka w tym domu? – zapytał Anisij, zastanawiając się, czy na początek nie przyjrzeć się oficjaliście.
– Nie, skądże. Ma domek w ogrodzie. A poza tym stróżówkę nad stawem, zwaną „gabinetem”. Samson Stiepanycz zamyka się tam, by czytać pobożne księgi, i wtedy za nic nie wolno mu przeszkadzać. Nawet córka nie ma wstępu do „gabinetu”. Samson Stiepanycz jest wdowcem, mieszka z córką – dodała gospodyni wyjaśniająco. – Miła dziewczyna, prawdziwa rosyjska piękność.
„Mister Papachin” wtrącił z nagłym ożywieniem:
– O tak, córka Kraszeninnikowa to prawdziwy pąk róży. Szkoda, że się zmarnuje, mając takiego ojca. Swatał się do niej tutejszy pisarczyk Sieriogin, ale dostał kosza. – Jegor Iwanowicz machnął pięścią jak w boksie. – Samson Stiepanycz córki za mąż nie puści, będzie ją trzymał, aż zostanie starą panną, a potem cóż – co najwyżej klasztor. Ech, gdyby ją tak ubrać, nauczyć tego i owego i zawieźć do Paryża na wystawę, toby dopiero rozkwitła!
Sądząc z tonu tej wypowiedzi, stosunki między gospodynią i Papachinem były dość swobodne. Chociaż słowom „nauczyć tego i owego” towarzyszyło dwuznaczne mrugnięcie, Warwara Iljiniczna nie rozgniewała się i nie skarciła gościa – nawet się uśmiechnęła. Anisij zapamiętał sobie również ten szczegół.
Teraz należało przejść do rzeczy najważniejszej.
– Wysłuchałem tu dwóch sprzecznych opinii o smutnym wydarzeniu sprzed miesiąca. – Anisij dyskretnie zerknął na gospodynię – czy nie spochmurnieje na wzmiankę o tragedii. Ale nie, nie spochmurniała. – Pan Blinow utrzymuje, że nie ma w tej historii nic niesamowitego, a opowieści o wieszczej Skarpei uważa za zwykły zabobon…
– …Który może przepłoszyć przyszłych letników – podchwycił Papachin – i udaremnić nastanie w Pachrinie złotego wieku. Czy Anton Maksimilianowicz opowiadał panu, jak oświecone i cudowne życie czeka nas tu za dwieście lat? Nie? No to jeszcze opowie. – Jegor Iwanowicz zachichotał. – Kompletne brednie. Letnik ma gdzieś miejscowe bajki. Potrzebne mu powietrze, hamak, kąpielisko i świeże mleko. A prezes naszego ziemstwa to gaduła i dureń. Czy pan wie, że on w zeszłym roku pojechał na Daleki Wschód, bo zamierzał zbić majątek na handlu tygrysimi skórami? Przedsiębiorca od siedmiu boleści! Chińscy hunhuzi [17]o mało mu łba nie ucięli. Ale to dla niego fraszka, takiej straty nawet by nie zauważył.
– Jegor Iwanycz jest wściekły, bo Anton Maksimilianowicz pokonał go w wyborach – wyjaśniła wesoło Warwara Iljiniczna i nie wyglądało na to, by wspomnienie o marzycielu z ziemstwa w jakikolwiek sposób ciążyło jej na sumieniu.
Tatar uśmiechnął się złośliwie samymi wargami i pokiwał głową w turbanie, ale Tulipanowa nie interesowały powiatowe wybory, powrócił więc do tematu:
– …A inny punkt widzenia przedstawił mi pan Pietrow, nastawiony bardziej romantycznie. Samson Stiepanowicz pokazał mi ślad węża w ogrodzie – ciągnął niespiesznie Anisij, przyglądając się swemu odbiciu w samowarze (śmieszne – policzki niczym melony, jak u Japończyka Masy, a uszy jak racuchy). – Robi wrażenie. Gady takich rozmiarów raczej w naszym kraju nie występują. Chciałbym usłyszeć, Warwaro Iljiniczno, co pani sądzi o Skarpei? Nie boi się pani?
I jednocześnie rrraz – odwrócił głowę i wbił w gospodynię jastrzębi wzrok. Nauczył się tego chwytu od szefa. Jeśli ktoś ma nieczyste sumienie, może się zmieszać.
Na Warwarze Iljinicznie świdrujące spojrzenie Tulipanowa nie zrobiło wrażenia. Znów zachichotała, proszę, jaka śmieszka, chociaż ma suchoty. Pewnie nieoczekiwane bogactwo padło jej trochę na mózg.
– A czegóż miałabym się bać? To Sofia Konstantinowna, biedulka, kiedy przyszła wiadomość o Siergieju Gawriłowiczu, nic, tylko powtarzała: „Jestem ostatnia z Baskakowów, jestem ostatnia z Baskakowów”, i płakała, płakała…
Bez żadnego przejścia, jeszcze nie starłszy z twarzy uśmiechu, panna nagle chlipnęła i pociągając nosem, zakończyła:
– Ja nie jestem z Baskakowów, mnie Skarpeja nie potrzebuje.
– Niech pani tak nie mówi, droga Warwaro Iljiniczno. – Papachin pogroził jej palcem. – Pani przypadło bogactwo Baskakowów, dobyte z zaczarowanej skrzyni, a więc i rodowa relikwia w spadku. – Wyszczerzył mocne, pociemniałe od nikotyny zęby, wybałuszył oczy i zasyczał jak wąż. – A nawiasem mówiąc, my, Papachinowie, też mamy swoje familijne widmo. Za piecem w ojcowskiej chacie rezydowała staruszka Trupuszka. Malusieńka, szara, hyc, hyc. Bałem się jej w dzieciństwie aż strach. W Iljińskiem chyba w każdej chałupie jest jakaś siła nieczysta, i tak od wieków. To już taka okolica, mój panie. Nie dziwota – tak blisko Gniłowskich Bagien. Czego chcesz, Sieriogin?
Pytanie zostało rzucone gdzieś w bok. Anisij obejrzał się i w półmroku, za kręgiem światła lampy, zobaczył zgarbionego człowieczka, bardzo dziwnie odzianego: był w surducie i krawacie, ale przy tym w butach z cholewami. Na rękach trzymał dużego rudego kota i drapał go pod brodą. Kot z zadowoleniem mrużył oczy.
– O tym zamelduję nie panu, ale Warwarze Iljinicznie – rzekł z godnością człowieczek, zerkając z ukosa na urzędnika w mundurze. – Samson Stiepanycz jeszcze rano na poczcie pokwitował korespondencję z Departamentu Geodezji, a pani nie pisnął ani słówka. Jako uczciwy człowiek uważam za swój obowiązek…
– Nareszcie! – wykrzyknęła radośnie gospodyni. – Informacja o pomiarze gruntów?
– Najświeższa, proszę łaskawej pani, z ubiegłorocznych pomiarów.
– Bogu dzięki! Teraz mogę sprzedawać. I do Mentony! Do Paryża! Do Marienbadu!
Warwara Iljiniczna zerwała się i zawirowała po pokoju – rąbek skromniutkiej sukienki, zapewne jeszcze z poprzedniego życia, próbował rozpostrzeć się faliście, ale tylko owinął się nieładnie wokół nóg panny.
Papachin konspiracyjnie mrugnął do Anisija i wskazał na Sieriogina.
– Podgryza swego zwierzchnika, szelma jeden. Myśli, że Warwara Iljiniczna weźmie go ze sobą do zagranic. Razem z kotką. Teraz, kiedy z żeniaczki nici, Musia zastępuje mu narzeczoną.
– Nawet zwierzęta są porządniejsze od niektórych negocjantów, prawda, Musieńko? – Pisarczyk pocałował kotkę w nos. – Warwara Iljiniczna jest dobra, na pewno zabierze nas razem do Paryża.
– To dla ciebie jedyna nadzieja – rzekł Jegor Iwanycz i wyjaśnił Tulipanowowi: – Wie, że jak kupię Baskakowkę, wyrzucę go stąd na zbity pysk.
– Akurat, kupi pan – odciął się Sieriogin, nie patrząc na milionera. – Rafik Abdurrachmanowicz proponują więcej.
– Warwaro Iljiniczno! – zaapelował gromko Papachin do walcującej gospodyni. – Moja najdroższa! Naprawdę myśli pani sprzedać Baskakowkę temu golonemu kumysopijowi? To grzech, jak mi Bóg miły, grzech!
Gospodyni zatrzymała się i odparła wesoło:
– Wcale nie grzech, i to nawet sprawiedliwie. Od Tatarzyna przyszło i do Tatarzyna odejdzie.
Читать дальше