Fandorin tylko zgrzytnął zębami.
Piegowata dziewczynka przytuliła się do niego i usnęła. Ale był to sen ciężki, niespokojny. Dawał się już odczuć brak powietrza. Wiele dzieci ocierało pot.
Czas uciekał. Pozostało go już bardzo niewiele. Wkrótce najsłabsze i najmniejsze zaczną się dusić…
– Skąd jesteś? – zapytała Kiriłła, poprawiając mnisią chustę na głowie. Przy tym ruchu drut mocno się naprężył, a Erast Pietrowicz poczuł ucisk w sercu. – Mówisz czysto, nie jak tu, na północy.
– Z Moskwy. A ty, mateńko?
Przypomniał sobie, że zgodnie z obmyśloną przez Kryżowa legendą powinien był się przedstawić jako staroobrzędowiec ze Słobody Rogoskiej.
Bogu dzięki, że tego nie zrobił.
– Ja też z Moskwy! – ucieszyła się Kiriłła. – Kupiecka córka z Rogoży. Jako młodziutka dziewczyna wybrałam życie zakonne. Żyłam w monasterze w Kraju Pomorskim, stare księgi przepisywałam i zdobiłam. Przez dwadzieścia dwa lata. I zeszłego roku miałam widzenie. Śpię w nocy, a tu nagle głos – taki surowy, jasny. „Pójdź, czytaj Widzenie Amwrosija. Ukryta tam jest wielka przepowiednia”. Proroctwo pojęłam od razu, ale długo nie mogłam znaleźć wskazanego miejsca. Schodziłam ziemie od Archangielska po Kamienny Pas, aż wreszcie usłyszałam o Staroswiatskiej Pustelni. Kiedy zaś tu dotarłam, z wielką miłością przyszykowałam wszystko na wielki dzień. Zbudował mi tę minę Sawwatij Chwałynow, cieśla z Dienisjewa. Za to przyjęłam go z rodziną jako pierwszych zbawionych… Dziś przyprowadzę Panu aniołeczki i dusza moja uzyska spokój. Wszystko spełnię wedle proroctwa… Jedno mnie tylko dziwi. – Nagle zasępiła się i wbiła w Fandorina swoje obezwładniające spojrzenie. – Owce w widzeniu wszystkie są policzone. Liczba ich piętnaście. A ty jesteś szesnasty. Może nie powinnam była otwierać ci drzwi? Czemu nie patrzysz mi w oczy, bracie Erastuszka?
W tym momencie rozpłakała się jedna z dziewczynek.
– Matko Kiriłło, niedobrze mi! Pozwól uchylić drzwi, chociaż na chwilkę!
– Mnie też mdło – dobiegło z drugiej strony. – I mnie! Ciężko na piersi!
Któryś z malców chlipnął i rozpłakał się głośno.
– Wytrzymajcie, kochaneczki! Wytrzymajcie, miłe wy moje! – zaczęła namawiać Kiriłła. – Wytrzymajcie, ile zdołacie. Kto wiele cierpi, ten Panu Bogu milszy. Opowiem wam bajkę – wesołą, lekką. A jak skończę, pociągnę za srebrny sznurek i tak samo lekko wasze duszyczki ulecą.
Płacz ucichł, zewsząd dobiegały tylko szybkie, wysilone oddechy.
Fandorin, nie wstając z kolan, spróbował przemieścić się bliżej prorokini.
– Mateńko, chciałem powiedzieć…
Powstrzymała go gestem:
– Nie zbliżaj się. Przed spotkaniem ze Stwórcą mężowi i niewieście nie wolno być razem. To grzech.
– Ale ja chcę spytać właśnie o grzech. – Erast Pietrowicz zniżył głos.
Jednak udało mu się odrobinę zmniejszyć odległość. I umyślnie mówił cicho – w takiej sytuacji słuchający instynktownie zbliża się do mówiącego.
– Czy to nie grzech brać je wszystkie ze sobą? Wszak małe to jeszcze, nierozumne. Mam wątpliwości.
– Ach, więc dlatego tu jesteś. – Kiriłła spojrzała nań surowo. – Przysłany dla pytań, dla ostatnich wątpliwości. Wiedz zatem: sama siebie kilka razy o to zapytywałam. I modliłam się, i płakałam. A odpowiedź przeczytałam w świętej księdze – o rozumie i nierozumie. Powiedziano tam, że rozum jest od Złego, a od Boga – serce. Skoro serce zapragnęło, jego trzeba słuchać.
– A jeśli nie z-zapragnęło? Spójrz: płaczą, boją się. Czyż ich serca pragną śmierci? Jeśli pozwolisz dzieciom wybiec stąd na swobodę, żadne nie zostanie! Pamiętasz, co napisano w najważniejszej ze świętych ksiąg? „Kto by zaś zgorszył jednego z tych małych, którzy we Mnie wierzą, lepiej by mu było, aby zawieszono kamień młyński u szyi jego i zatopiono go w głębinach morskich” [74].
Erast Pietrowicz nigdy nie brał udziału w dysputach teologicznych i był przekonany, że Kiriłła na cytat, który w samą porę mu się przypomniał, wystrzeli całym dziesiątkiem innych, ujmujących zagadnienie od strony wręcz przeciwnej.
Mylił się jednak. Jego argumentacja podziałała. Ale prorokinię dotknęły nie słowa Jezusa, skierowane do apostołów, lecz coś całkiem innego.
– Myślisz, że wybiegną na swobodę? Wzgardzą ocaleniem niebieskim dla ziemskiego? Bieluteńkie? Anioły Boże? – wykrzyknęła przenikliwie i rozpostarła dłoń nad głowami dzieci. – Synkowie, córeńki! Jeśli któreś z was chce iść precz, przemocą zatrzymywać nie będę. Czyż kogoś przywiodłam tu siłą? Niech ci, co nie chcą iść ze mną do nieba, odejdą! No, kogo wypuścić? Ciebie? Ciebie? Ciebie?
Po kolei wskazywała każdego palcem i wszystkie dzieci, nawet te najmniejsze, przecząco kręciły głowami.
– No co, wątpiący, widziałeś? Wstydź się. A może ty sam chcesz powłokę swoją doczesną ocalić? To uciekaj! Prześlizgnij się jak myszka i szybciutko zamknij drzwi, bo znów napuścisz powietrza. Zlituj się nad dziećmi. Dusić się trzeci raz od nowa będzie im bardzo ciężko.
Fandorin pokręcił głową.
– Czemu mnie ranisz, mateńko? Ja na pewno nigdzie nie pójdę. Jestem dorosłym człowiekiem i takie jest moje postanowienie. A to nierozumne dzieci. Nie chcą odejść, bo ty i twoja przewodniczka powiedziałyście im tylko o jednym gołębiu.
– Jakim gołębiu? – zdziwiła się Kiriłła.
– Z twojej pieśni, nie pamiętasz? O siwym i czarnym gołębiu. Tam dałaś dziewczynie wybór. Czemu dzieci do świętości siłą zaganiasz? To nieuczciwe. Bogu taka ofiara niemiła.
Prorokini zamyśliła się.
– Cóż, masz rację. Niechaj po raz wtóry posłuchają swoich serduszek. Ty mów za siwego gołębia, a ja za czarnego.
Takiego obrotu rzeczy Erast Pietrowicz się nie spodziewał. Z jednej strony w żadnym wypadku nie mógł zmarnować szansy na ocalenie choćby kilkorga dzieci. Z drugiej – jak tu walczyć z wytrawną bajarka jej własną bronią? Ona ma rutynę, natchniony głos i magnetyczne spojrzenie. A on? On na dobrą sprawę w ogóle nie umie rozmawiać z dziećmi.
– Milczysz? No to ja zacznę.
Kiriłła opuściła głowę i ciężko westchnęła. Wszyscy patrzyli na nią z zapartym tchem.
– Opowiem wam nie bajkę, ale prawdę – zaczęła bardzo cicho, niemal szeptem. – O tym, jak źli nikonianie przyszli do pewnej wsi swoją wiarę krzewić, a prawdziwą wykorzeniać. Chłopy, baby, starcy i staruszki nie dali się zwieść na pokuszenie, gróźb się nie ulękli, i podły pies wojewoda kazał ich wszystkich zamknąć w stodole i spalić. „Oni mi niepotrzebni – powiada. – Weźmiemy jeno małe dzieci, przekabacimy je i będą wiernie służyć carowi”. I zebrali wszystkie dzieci, takie jak wy, i wsadzili do ciemnicy, i zaczęli morzyć głodem, kańczugami chłostać, ręce i nogi ogniem przypalać i jeszcze inne męki im zadawać…
Twarz bajarki wciąż była nisko opuszczona. Szept stawał się coraz bardziej przejmujący, jakby wydobywał się z głębi ziemi. Nawet Fandorin poczuł się nieswojo, a mali słuchacze dygotali ze strachu. Nie pod wrażeniem opowieści i samych słów, lecz owego przeciągłego, złowieszczego szeptu.
– Jeden chłopiec, dziesięcioletni, nie wytrzymał, kiedy siedmiopalczastym biczem, nabijanym zardzewiałymi gwoździami, zaczęli mu plecy rozdzierać i na dodatek słoną wodą polewać. Zapłakał, przeżegnał się trzema palcami i wojewoda go wypuścił. Pozostałe dzieci zaś, które się nie poddały, kazał poszczuć psami. Rzuciły się na nieszczęsnych psiska zębate i rozszarpały ich na strzępy. Tak oto postępują nikonianie z niezachwianymi w wierze. A chłopiec, który zdradził Boga, jeszcze długo żył na świecie. Ale ciężka była jego dola, przez całe życie do późnej starości dręczył go wstyd. A jak umarł, chwycili go dziabli żelaznymi hakami pod żebra. I zanim cisnęli do piekła, podrzucili go aż do nieba. I zobaczył, jednym tylko oczkiem, jak chłopcy i dziewczynki, których psi zagryźli, siedzą na jedwabnym obłoku, pod jasnym słoneczkiem. Wszyscy promienni, radośni. A z nimi Chrystus i Matka Boska. I runął stamtąd zdrajca w przepaść czarną, głęboką, na ostre pale. On jak nie wrzaśnie! – krzyknęła nagle Kiriłła strasznym głosem, podniosła głowę i powiodła po pieczarze niesamowitym, płonącym wzrokiem. Dzieci zapiszczały ze strachu. – A diabli go za ucho i na patelnię! A potem w pajęczynę lepką, do kosmatych pająków, każdy wielki na sążeń! Potem do jamy, w kłębowisko żmij! I tak do skończenia świata! Albowiem – zakończyła spokojnie i pouczająco – kto krótką mękę zniósł godnie, temu wieczna szczęśliwość. A kto od siebie czarną zdradą zgubę oddalił, ten zapłaci wieczną męką… No, siwy gołębiu, teraz twoja kolej. Opowiadaj.
Читать дальше