– Raz przekroczyła – to Peter.
I znów Górski, wyraźnie lekceważący uwagi słuchaczy.
– …ale w telewizji pracuje jej syn. A podejrzany jest jego chrzestnym ojcem. I co z tego do cholery, pyta mnie prokurator, i zwraca mi uwagę, że każdy chrześcijanin ma jakiegoś chrzestnego ojca…
– Podobno czasem chrzczą z wody…? Wtedy chyba nie ma…?
– Bo od razu umarło. A Peter żyje…
Te przeszkody Górski przeczekiwał. Dalej brzmiał mocno jadowicie.
– Prokurator, jeśli jeszcze wytrzymuje i nie wyrzuca mnie za drzwi, pyta, gdzie był podejrzany w chwilach popełniania zabójstw, może go widziano na miejscu przestępstwa? A skąd, odpowiadam, był w ogóle poza Warszawą…
– Przecież przyjechał!
W tym miejscu Górski uwzględnił moje oburzenie.
– Czego dowodzi fakt, że pani Chmielewska widziała jakiegoś chorego w bandażach i całkowicie obcy samochód, do podejrzanego nie należący. Na tej podstawie mam dostać nakaz zatrzymania obywatela tego kraju, osobnika praworządnego, niekaranego, na którego nigdy nie wpłynęła żadna skarga. Nawet mandatów nie płacił!
To ostatnie zabrzmiało jak okrzyk rozpaczy.
– No, wiesz – pokręciła głową Lalka. – To wszystko racja, on chyba rzeczywiście miał niezłą zgryzotę. Jakim cudem w końcu trafił?
– Zaraz będzie – zapewniłam ją. – Słuchasz taśmy Ostrowskiego, nikt nawet nie zauważył, kiedy zamieniał jedną na drugą, jedna by nie wystarczyła.
– A pewnie. Dawaj dalej!
– Świadkowie? – tu wskoczył Wierzbicki badawczo i z naciskiem.
Górski Wierzbickiego potraktował poważnie.
– Świadkowie…! Trzeba zobaczyć ich zeznania na oficjalnych protokółach! Absolutne zero, rozmazane w dodatku, istna sieczka, konglomerat niepewności, imponujące zaniki pamięci. Świadek Wiśniewska ma w ogóle przytępiony słuch, żaden dźwięk do niej nie dociera, nic nie widzi, nic nie słyszy, a sąsiadów prawie nie zna. Czy to koniak na tym stole? Mogę się umizgnąć? Radiowozem przyjechałem i radiowozem odjadę…
Mieszane dźwięki nie dawały jasnego obrazu sytuacji. Rzuciłam się wtedy po kieliszek, prawie wpadając Wierzbickiemu na głowę. Ostrowski coś mamrotał, ale Górski mu przerwał.
– I gdyby nie to wszystko, co od państwa usłyszałem, cała sprawa poszłaby ad acta. Nie od razu, ale taki byłby skutek. Dwie rzeczy… – niewątpliwie zwrócił się do mnie. – To chyba czysty przypadek, że pani mi napomknęła o jakimś chłopaku z przeciwka, przypomniałem go sobie, ten vis – a – vis Wystrzyków…
– Ale on tam krótko mieszka. I nie spodobałam mu się!
– Nie szkodzi. Dziękuję bardzo… Ja też mu się nie spodobałem, dzięki czemu okazał się bezcenny.
– No…! – to była Magda.
Górskiemu jakby zmienił się nastrój.
– Głównie wspomogła mnie młoda dama, towarzysząca młodzieńcowi. Tam, zdaje się, rodzice wyjechali na jakiś urlop i zostawili wolną chatę. Krótki urlop chyba, bo krzyki słyszałem, że czasu tyle, co ognia w krowie, a tu jeszcze jakieś łajzy przeszkadzają, rozumiem, że jedna łajza to pani, a druga ja.
– Może był jeszcze ktoś po drodze.
– Możliwe. I miał być spokój, a tu ciągle złośliwe ścierwo za drzwiami się skrada i człowiekowi nerwy szarpie. Przez co młodzieńcowi spada poziom wigoru. Ja teraz oczywiście dokonuję tłumaczenia, krzyki miały nieco inną formę, rzekłbym wyrazistszą. Groźba, że bez zdobycia konkretnych informacji nie wyjdę, poskutkowała doskonale, w końcu lepszy glina na miejscu, niż marnowanie czasu w komendzie. Młoda para okazała się niegłupia, żadnego kręcenia, pełna rzeczowość, ścisłe wyliczenie czasu, wręcz precyzja, niewątpliwie po to, żeby zaspokoić wszelkie wymagania władzy i pozbyć się natręta. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek tak mi poszło z górki, w dodatku młodzieniec usiadł do laptopa, błyskawicznie spisał zeznania z taśmy, wydrukował, zdolny chłopak, obydwoje się podpisali i jest to jedyny rzeczowy i sensowny protokół przesłuchania świadka.
– Skradające się za drzwiami ścierwo widzieli?
– I to również obydwoje. Dama trochę nieufna, sprawdziła, czy amant prawdę mówi, obejrzała sobie denerwującą postać całkiem dokładnie, częściowo przez wizjer, a częściowo przez dziurkę od klucza.
– Wystrzyk? – to Wierzbicki, suchym głosem.
– We własnej osobie. Ponadto drugi użyteczny element, dopiero wczoraj wyszło na jaw, że istnieje jeszcze jedno nagranie z kamery w budynku telewizji, to też czysty przypadek, tam panuje bajzel techniczny, od którego włos się jeży. Należało ściągnąć wszystkich wykonawców zabezpieczeń, nawet sprzed lat, tymczasem ten właściwy pojawił się w Warszawie całkowicie dobrowolnie, z Gdańska wpadł na chwilę, nie mając pojęcia, że akurat jest potrzebny. Oczywiście natychmiast do niego dotarło i sam się zgłosił…
Zatrzymałam na chwilę taśmę, bo przypomniało mi się wrażenie, jakiego doznałam w tamtym momencie. Siedząca obok mnie Magda jakoś gwałtownie zesztywniała. Jeden oddech z niej wyszedł z delikatnym świstem. Nie odezwała się ani słowem, trwała jakby w tym sztywnym oczekiwaniu.
Teraz odgadłam. Jasne, ów alarmiarz, przybyły z Gdańska, to był jej desperado, może do niej przyjechał, może byli umówieni, może Górski powie coś więcej, a naprzeciwko siedział przecież Ostrowski…
Omal nie wyrwało mi się do Lalki, ale nie, zdołałam wyhamować. Magdy sprawy, nie nasze i nie Ewy Marsz!
– No…? – zniecierpliwiła się Lalka.
Prztyknęłam odtwarzaczem.
Górski mówił dalej.
– …o jednej kamerze nikt nie wiedział, a on ją osobiście instalował. Taśmy starczyło, prawie na samym końcu nagrał się jeszcze obraz. Zamorski, wchodzący do budynku w towarzystwie jakiegoś faceta, widać, że są razem. Jest na tym godzina i data…
Z kamery wyszło zamieszanie, wszyscy naraz usiłowali coś powiedzieć, Ostrowski uczepił się techniki powiększeń i wyostrzania, Piotruś Pan ochroniarzy, jakiś Tyrczyk powinien zostać dociśnięty, usiłowałam wepchnąć w to bardzo konkretne pytanie „i co?!”, a Wierzbicki mnie wspomagał. Górski znów doszedł do głosu.
– I to już wreszcie jest punkt zaczepienia… Po tym, co tu podsłuchałem… Inaczej się szuka, jeśli się wie, czego. Mam przynajmniej podstawy, żeby przycisnąć tych wszystkich w Busku, przygniotę Kraków, tam dochodzenie w proszku, a w końcu ludzie się znają, dwóch sobie wytypowali, portrety pamięciowe…
Znów wyłączyłam urządzenie.
– Tu się tylko połowicznie nagrało, od mojej strony – wyjaśniłam Lalce. – Złapałam wtedy komórkę i zadzwoniłam do Martusi…
– Powtórz porządnie z obu stron!
Powtórzyłam. Rozmowa przebiegła następująco:
– Martusia, czy w tej knajpie, w tej Alhambrze, Alpuharze, Almanzorze, czy jak jej tam, nie siedział przypadkiem jakiś malarz?
Martusia była niezawodna. Nie zaczynała od głupich pytań.
– A grafik ci nie wystarczy?
– Może być. Siedział?
– Grafik siedział. Twarzą do wejścia. I nawet nie był bardzo pijany. Znam go. Alchemia, dla ścisłości. A co?
– Nazwisko, imię, adres…!
Adresu grafika Martusia nie znała, ale Górski pomachał do mnie, że da sobie radę.
– Nic – odparłam niecierpliwie na jej zadane na końcu pytanie. – Później ci powiem, teraz nie mam czasu, łapiemy złoczyńcę!
– Bardzo dobrze – pochwaliła Lalka. – Jest już pewne, że to tatuś?
Читать дальше