Bezwiednie i pod przymusem Elunia zastosowała metodę żydowskiej kozy. Wobec wszystkich ostatnich utrudnień normalne, codzienne, życiowe czynności okazały się samą przyjemnością, a nawet zgoła szczęściem. Rozkwitła w mgnieniu oka.
Pod Panoramę podjechała za wcześnie, ponieważ gnała ją niecierpliwość. Była za dziesięć szósta, kiedy znalazła sobie miejsce na parkingu.
Ogólnie biorąc, panowała ciemność. Plamy światła i cienia przeplatały się wzajemnie. Niepewna, co ma robić, Elunia wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Do budki strażnika było blisko, ujrzała przy niej jakiegoś faceta, toczącego przyjacielską pogawędkę z kimś wewnątrz i w obcej sobie postaci odgadła Bieżana. Podeszła bliżej.
Bieżan odwrócił się i w całkowicie obcej kobiecie po krótkim wahaniu odgadł Elunię. Zachwycił się jej metamorfozą.
– Nie ma to jak baby – rzekł z uciechą, podprowadzając ją do budki. – Byle co wystarczy i już odmiana! Świetnie pani wygląda. Wyjaśnię od razu, rzecz w tym, że pani jedna widziała tego palanta, on tu będzie, to pewne, może już jest, a ja o tym nie wiem, bo nie wiem, jak wygląda. Pomocnik z czekiem już jedzie. Wiem czym. Szefunio mu wsiądzie do środka może w ostatniej chwili, przykitują i szukaj wiatru w polu.
– Pod bankiem wsiadł wcześniej – przerwała Elunia. – Światła zapalił i siedział, żeby mnie zdenerwować.
– Nie co dzień święto. Ma prawo coś węszyć i może to jest jego ostatni skok…
Pod kurtką mu zaterkotało, wyjął słuchawkę, przyłożył do ucha.
– Ostatni – potwierdził do Eluni swoje własne słowa. – Mamy ich. Personel mu się wykruszył radykalnie, teraz nam został ten organizator. W pani moja nadzieja. Niech się pani przespaceruje, tu są sklepy, ma pani prawo się przyglądać. Tylko niech mi pani nie ugrzęźnie w jakich kieckach.
– Kiecki są na górze…
– Na dole też coś tam. Gdyby zdołała go pani rozpoznać wcześniej, to dla mnie czysty zysk. Na moje oko on zachowa wyjątkową ostrożność albo ja nic nie wiem o przestępcach. O, ten z czekiem już jest. Skurczybyki, tego samego forda wzięli…!
Obok budki strażnika przejechał granatowy ford, budząc głębokie zdumienie i odrazę Eluni. Oczywiście, Bieżan miał rację, ten sam, który wyprowadził ją z równowagi w Alejach Jerozolimskich. Siedział w nim samotny kierowca, pasażera nie było.
Uruchomienie skamieniałej z oburzenia Eluni nastąpiło szybko, ponieważ Bieżan popchnął ją dość bezceremonialnie.
– Jazda, niech pani leci. Powoli, spokojnie. Skoro ten przyjechał, tamten musi już być. W banku, niech pani popatrzy w banku…
Całkowicie nieświadoma pilnującej jej obstawy, Elunia ruszyła do wnętrza, do bankowej części Panoramy. Weszła do budynku. Pierwszą osobą, na jaką padł jej wzrok, był Stefan Barnicz.
Brodaty, owszem. Nagle posiwiały i z dłuższymi włosami. W okularach. A jednak on. On, bez najmniejszych wątpliwości, ze swoim kształtem głowy, osadzeniem szyi, ruchem ramion, sylwetką, ustami, których nie można zapomnieć… Oprócz oczu, opinię wyraziło także serce.
Obstawa ujrzała nagle, że Elunia przeistacza się w posąg, silnie promieniujący kontrastowymi uczuciami. Uczucia zastygły niejako na powierzchni posągu i można było dobrze się im przyjrzeć. Po większej części składały się ze zgrozy i niedowierzania, którym gwałtownie przeczył promienny i tkliwy blask oczu mówiący sam za siebie. Najlepszy ćwok pojąłby z niego, iż natknęła się na przedmiot uczuć sercem szarpiących, zarazem jednak doznając wstrząsu negatywnego. O żadnych innych spojrzeniach nie mogło być mowy, żadne rozglądania się i poszukiwania nie wchodziły w rachubę, Elunia zamarła, stracona dla świata.
Dwóch pilnujących jej facetów ogarnęła rozpacz. Porozumieli się wzrokiem, jeden porzucił wartę i popędził do Bieżana, bo telefonem w tej sytuacji nie mógł się posłużyć, widać go było i słychać, drugi patrzył w napięciu. Skamieniała podwójnie, ze szczęścia i od wstrząsu, Elunia nadal ozdabiała operacyjną salę bankową w charakterze rzeźby.
Barnicz zauważył ją również. Skamieniał nie gorzej, tyle że na krócej. Przeleciały po nim cztery fazy zaskoczenia, najpierw stwierdził, że jakaś dziewczyna się w niego wpatruje, potem, z pewnym wysiłkiem i niedowierzaniem rozpoznał Elunię, następnie musiał opanować szok i ustosunkować się jakoś do tego faktu, ponieważ do tej pory głęboko wierzył, że ona nie żyje, po czym pojął, że ona go rozpoznała. W ułamku sekundy zrozumiał wszystko.
Błyskawiczne decyzje umiał podejmować. Na pieniądzach od razu położył krzyżyk. Na Eluni również. Zdolność ruchu odzyskał w mgnieniu oka. Podszedł do niej.
– Chodź – powiedział, biorąc ją pod rękę. – Dziwisz się może, ale wszystko ci wyjaśnię. Idziemy!
Elunia pozwoliła się powlec ku wyjściu, niezdolna do niczego, a już najmniej do protestów. Wciąż jeszcze nie pojmowała sytuacji, ale w końcu nie była debilką, gdzieś we wnętrzu zalęgła się jej kłująca i obrzydliwa pewność klęski. W mgnieniu oka pojęła, że pod tym bankiem rozpoznała dobrze, to on tam siedział, Stefan, brodaty tak samo jak teraz. Potworne! Jednakże zasadniczego skojarzenia wciąż jeszcze nie miała, aczkolwiek umysł jej nie skamieniał, doskonale pamiętała, że przyszła tu na polecenie Bieżana i dla niego powinna odwalać robotę, własnymi komplikacjami romansowymi może się zająć później. Spróbowała stawić opór, ale była to próba zgoła niewyczuwalna.
Barnicz domyślał się, że Elunia nie przebywa tu samotnie. Wywęszył pułapkę. Jakieś gliny muszą się pętać dookoła, powinien im natychmiast zniknąć z oczu. Rozpoznać go jednakże może tylko ona jedna i tylko ona widzi go pod bankiem drugi raz. Tylko ona wie, kim on jest. Gdyby nie żyła, wyłgałby się z tego interesu bez trudu, nawet złapany w przebraniu mógłby twierdzić, że śledził niesolidnego dłużnika albo jakąś babę, istniałyby podejrzenia, ale nie dowody. Eluni należy zamknąć gębę na zawsze, diabli nadali, że też to bydlę jej nie trzasnęło, a takie piękne alibi sobie przygotował! Noc, kiedy ją mordowano, w całości spędził w kasynie, tłumy ludzi mogły zaświadczyć, że nie oddalał się na dłużej niż dwie minuty… Przepadło, teraz jest gorzej, ale co z tego, że go z nią widzą, nadal nie wiedzą, kim on jest, jeśli Elunia zniknie, on zachowa swoje incognito, będzie nieznanym sprawcą…
O tym, że został podsłuchany w chwili wydawania na nią wyroku śmierci, nie miał najmniejszego pojęcia. Zarazem jednak Bieżan rzeczywiście miałby kłopoty z udowodnieniem mu nakłaniania do zabójstwa. Z jakiej by strony nie patrzeć, Elunia stanowiła gwóźdź programu.
Samochód Barnicza, jego własny i na prawdziwych numerach, stał zaparkowany na ulicy, zaraz za wjazdem na placyku przed budynkiem. Nie zamierzał odjeżdżać nim w tej chwili, jak zwykle miał oddalić się razem z tamtym pacanem, odbierającym pieniądze, później dopiero wrócić, już we własnej postaci, i zabrać wóz. W obliczu żywej Eluni musiał zmienić plany. Byle zdążyć stąd uciec, potem uda mu się może sfingować jakiś wypadek, załamie się pod nią lód albo zleci ze schodów…
Wściekłość na nią, na tego troglodytę, który jej nie zabił, i nawet na siebie otumaniła go potężnie i całkowicie wytrąciła z równowagi. Pomysły wybuchały w nim liczne, ale nie nadążał oceniać ich sensu. Najbardziej liczył na fart, a w ostateczności mógł ją zwyczajnie zastrzelić i prysnąć. Pistolet miał w kieszeni. Ciągnął ją w kierunku samochodu z wielką energią, symulując czuły uścisk.
Читать дальше