– Masz przy sobie ten list?
– Mam na wszelki wypadek już wczoraj włożyłam do torebki.
– Zawsze byłem zdania, że nie ma większej mądrości niż wszelki wypadek…
Przy maksymalnie egzotycznych serach, z których jeden śmierdział łajnem, zjawisko wysoce romantyczne, pochyliliśmy się nad kartką z motylkiem w rogu. Motylek też pasował nieźle.
– Teraz ja zacznę – powiedział Grzegorz. – Po pierwsze, kto cię nienawidzi?
Wzruszyłam ramionami.
– A cholera wie. Pojęcia nie mam. Możliwe, że parę osób, nie deklarują mi się. Mogę najwyżej podejrzewać.
– Podejrzenia też dobre.
– Może i dobre, ale żadnej baby w nich nie ma. No, ze dwie przynajmniej czują do mnie niechęć, na nienawiść to za mało. Raczej faceci, paru się naraziłam, oni z górnych sfer przestępczych, zdaje się, że bezwiednie uszkodziłam im doskonały interes. No i mój ostatni mąż, jego jestem pewna…
Znów zamajaczyły mi te oczy bez wyrazu. Nietoperz w kącie jaskini rozłożył skrzydełka.
– Mam wrażenie, że o nim w tym liście jest mowa…? – powiedział Grzegorz.
Popatrzyliśmy na siebie. Grzegorz też nie miał ruchliwej twarzy, umiał jej nadać wyraz dowolny. Oczy za to posiadał normalne, ludzkie, ich wyraz mnie zgoła upoił, uznałam, że koniecznie muszę ukryć przed nim doznania własne, mężczyźni przesady uczuciowej nie lubią. W tych dawnych czasach, przed prawie ćwierć-wiekiem też ukrywałam, ile mogłam. Czy on w ogóle miał bodaj cień pojęcia, że był dla mnie mężczyzną życia…?
Opanowałam się, w czym wydatnie pomogła mi głowa Heleny Wystrasz. Ujrzałam ją nagle ze straszliwą wyrazistością, spojrzała na mnie z tej upiornej reklamówki i z szosy pod Łodzią, a już prawie zdołałam zapomnieć, że ją ciągle mam! Serek, nie ten z łajnem, stanął mi w gardle.
– Zamów mi kieliszek porządnego koniaku – poprosiłam ponuro. – Z dwojga złego już wolę się urżnąć i nawet mieć kaca, niż przeżywać takie wstrząsy. Oczywiście, że o nim jest mowa, nie darmo moja dusza czepia się go i czepia. Popatrz dalej, ukradłam mu i może mam cholera wie co. Domyślam się, co. Czekaj, w jednym zdaniu nie zdołam ci wyjaśnić, ile mamy jeszcze czasu?
– Półtorej godziny, ustawiłem się z zapasem luzu. Zaraz, ten koniak, przyda ci się…
– Nieszczęśliwym przypadkiem – zaczęłam. – Nie, nie tak, bądźmy uczciwi, z głupoty. Związałam się z osobnikiem, który uwielbiał tajemnice i podstępne knowania…
Grzegorz do słuchania był idealny. Przez pełny kwadrans wystawiałam bardzo negatywną opinię własnemu ostatniemu chłopu. Pochodził ze sfer obcych nam, tkwił w jakichś niepojętych kontrolach partyjnych, dziwnych machlojach z okresu błędów i wypaczeń, badaniach zagadkowych świństw najwyższego szczebla, w jakichś kontrwywiadach, intrygach MSW i diabli wiedzą w czym jeszcze. Gromadził obciążające dokumenty i tonął w papierach. Mieszkania mieliśmy oddzielne, bardzo długo widziałam w nim asa wywiadu, albo nawet coś jeszcze wspanialszego, supermena. Grzegorz doskonale znał moje manie, wiedział, że za tajemnicą i zagadką pójdę na koniec świata, traktował szmergla pobłażliwie, gotów był go szanować. Zrozumiał przyczyny fascynacji. Nie czułam skrępowania, ujawniając głupotę.
– Kłamał patologicznie – mówiłam teraz z gniewem. – Twierdził, że posiada materiały rzędu bomby, nikt się do nich nie dostanie, zastosował środki ochronne własnego chowu. Wyszło nareszcie szydło z worka, wykryłam prawdę, bzdety to były, łgał na każdym kroku aż się kurzyło, wyłupałam, co myślę i od tego mnie znienawidził, bo mu naruszyłam wiarę we własną doskonałość. A co do tej całej makulatury, nie wątpię, był nią zapchany. Ktoś mógł sobie wyobrazić, że miałam do niej dostęp. Odpada radykalnie. Nie miałam.
– A miałaś klucz do jego mieszkania?
Dostałam ten koniak. Napiłam się go. Popatrzyłam na Grzegorza. Jasne, wyłapał sedno rzeczy.
– Otóż, wyobraź sobie, miałam. Przez trzy tygodnie. W wyniku głupot różnych, nieobecny w domu, klucze zostawił mnie, bo nie miał innego wyjścia, na zaufanie, co prawda, nie zasługiwałam, ale uprzedził, że wszystkiego się dowie, sprawdzi… Nie muszę cię chyba zapewniać, że noga moja nie stanęła w pobliżu jego domu, może przypadkiem pamiętasz, że jedną z moich cech jest idiotyczna lojalność…
– Uspokoisz się?
– Bardzo jestem spokojna. Nie ma więcej koniaku? Nie, Grzesiu, nie zamawiaj, to były czasy i chwile nader emocjonujące, ale już minęły. Możesz mnie uważać za debilkę, jeśli chcesz, proszę bardzo, byłam dumna z siebie, że potrafię wiernie służyć bóstwu, a potem się okazało, że mogłam być nawet ostatnia świnia, bo on się przede mną zabezpieczył…
– Kurwa – powiedział Grzegorz cicho i jednak zamówił ten koniak podwójnie.
– Dlatego nie miałam litości. Dlatego we mnie strzeliło i powiedziałam wszystko, co myślę i co odgadłam, dlatego mnie znienawidził. Dlatego to się rozpadło z dnia na dzień, mimo piętnastu lat zgodnego współżycia…
– Łóżko…? – spytał Grzegorz jakoś delikatnie i półgłosem.
– Łóżko!!! – wrzasnęłam, rozwścieczona. – Nie denerwuj mnie chociaż ty!!! Do łóżka to on się nadawał, jak ja do opery!!!
– Szlag żeby to trafił, po cholerę my tu siedzimy…
Zamilkłam nagle.
– Bo tam był Murzyn – przypomniałam, otrząsając się z emocji.
Przez długą chwilę Grzegorz milczał, patrząc na mnie.
– I czegóż, do stu piorunów, ty wtedy do mnie nie podeszłaś? – spytał z rozgoryczeniem i wyrzutem. – Byłem widoczny, ty w tym tłumie. Zauważyłem cię wcześniej, owszem, ale spostrzegawczość w tamtej chwili była raczej odległa ode mnie…
– Miałam męża.
– Ileż to głupot człowiek czyni we wczesnej młodości…
– Pies mnie ugryzł – powiedziałam smętnie po paru sekundach wzajemnego porozumienia.
Udało mi się go zaskoczyć, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru.
– Co…?
– Pies, mówię. Kogo w dzieciństwie pies ugryzie, ten wcześnie za mąż wychodzi.
Powinno się mówić „ta”, rzecz dotyczy jednostek płci żeńskiej, o męskiej nie słyszałam.
Pomijam już taką drobnostkę, jak to, że od najwcześniejszych lat byłam przekonana, że nikt się nie zechce ze mną ożenić. Więc jak ktoś zechciał… Sam rozumiesz, Grzesiu, musisz mi to wybaczyć.
– O mój Boże wielki i wszyscy bogowie greccy… – powiedział Grzegorz uroczyście.
Odzyskałam jakby jakieś szczątki równowagi.
– Czekaj, zdaje się, że jeszcze do niczego nie doszliśmy, jesteśmy w połowie drogi. Można domniemywać, co następuje: grzebałam w jego papierach, coś z tego całego śmiecia okazuje się obecnie dla kogoś niebezpieczne i to właśnie podwędziłam. Może na złość. List tej Heleny rozumiem i mogłabym wywinąć głupi numer, trzeba mnie przyciszyć. Stąd głowa. Ewidentna pomyłka złoczyńców.
– A ta baba, która cię nienawidzi?
– Baby nie zgadnę. Może się sama ujawni. Ale widzę tu inny problem, albo mi to odbiorą, albo muszą mnie zabić, odbierać mi nie ma czego, zachodzi zatem ta druga konieczność. Co ty na to?
Druga konieczność Grzegorzowi się nie spodobała. Uzgodniliśmy, że sprawę należałoby jakoś rozwikłać, dowiedzieć się czegoś więcej. Nie miał wątpliwości, że będę próbowała i nie usiłował mnie zniechęcać.
– Postaraj się może jednak zachować jakąś ostrożność. Najmniejsze niebezpieczeństwo przedstawia chyba ksiądz. Ta Helena się wyspowiadała…
– Ksiądz zachowa tajemnicę spowiedzi. Musi.
Читать дальше