– A równocześnie wygląda, jakby wyszła przed chwilą – skrzywił się Górski z niezadowoleniem. – W łazience kosmetyki, ręcznik, szlafrok… Wyszła zwyczajnie i coś jej przeszkodziło wrócić?
– No, raczej przeszkodziło radykalnie…
– Przecież nie żyje dopiero od przedwczoraj!
– Toteż dlatego trzeba się temu przyjrzeć. Przy okazji odpada przypuszczenie, że oddała klucze sprzątaczce…
– Sprzątaczki tu nie było – zaopiniował stanowczo Robert. – Widzimy na własne oczy. Kurze by wytarła w pierwszej kolejności.
– No dobra, chłopcy, ruszamy…
Ruszyli metodycznie i spokojnie. Pracowali już prawie godzinę, przeglądając zawalone papierami biurko i pełną różnych teczek komodę, technik, fotograf i daktyloskop zbierali i zabezpieczali wszelkie możliwe ślady, daktyloskop wydziwiał nad jakimś kwiatkiem, który mu kwitł o niewłaściwej porze roku, technik kręcił nosem w kuchni, badając produkty spożywcze w lodówce, przydzielony im do pomocy na wszelki wypadek sierżant Zabój opróżniał szafkę z butami, kiedy nagle usłyszeli szczękanie klucza w zamkach drzwi wejściowych. Ktoś spróbował dolnego, potem górnego, a potem uchylił drzwi. Nie zdążyli tego kogoś nawet porządnie zobaczyć, bo trwało to półtorej sekundy. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a indywiduum zwiało.
– Łapcie go! – wrzasnął Bieżan.
W pogoń skoczyli Robert Górski i sierżant Zabój. Drzwi windy zatrzasnęły się im przed nosem, runęli w dół po schodach, dali się złapać na podstęp, jadąca już winda zatrzymała się na drugim piętrze i poszła w górę. Prawie z nią wyrównali, ale jednak była szybsza, dostrzegli jeszcze tylko, że zamykają się drzwi mieszkania na szóstym piętrze.
– Lokal numer sześćdziesiąt jeden – zaraportował Górski, wróciwszy nieco zdyszany. – Spróbowałem grzecznie zapukać, ale nikt nie otworzył.
– Nie szkodzi, oknem nie ucieknie, szóste piętro. Niech tam Zabój posiedzi na schodach i oka od drzwi nie odrywa, zaraz, która to strona? Tylna, bardzo dobrze, żadnych gzymsów nie ma, oszczędnościowo elewację zrobili. A z prześcieradłami musiałoby potrwać, co nie przeszkadza, że trzeba ściągnąć człowieka, niech popatrzy na wszelki wypadek. No i proszę, znalazły się klucze…
Zadzwonił i załatwił sprawę, bardzo zadowolony z wydarzenia, które mogło mu dostarczyć nowego materiału.
Dokładnie w tym samym momencie, zadzwoniła jego komórka, a do drzwi załomotał ktoś następny, komu czym prędzej otworzono. W przedpokoju penetrowanego mieszkania Bieżan ujrzał dwóch policjantów z patrolu. Gestem kazał Górskiemu dogadać się z nimi, a sam zajął się rozmową telefoniczną.
– Niejaka Barbara Borkowska zgłosiła przed chwilą włamanie do jej mieszkania – usłyszał. – Radiowóz już wysłany, ale zdaje się, że Borkowska należy do waszej sprawy, kryptonim „Wierzba”, i, zaraz, sprawdzam… Adres się zgadza, ten sam… Moment, mnie tu wychodzi, że Borkowska Barbara to denatka…?
– Owszem, denatka – potwierdził sucho Bieżan, z wysiłkiem kryjąc zaskoczenie.
– Osobiście dzwoniła?
Zarazem uświadomił sobie głupotę pytania i aż mu się gorąco zrobiło. Oficer po drugiej stronie też musiał zbaranieć, bo potwierdził. Tak jest, ofiara w tej sprawie, denatka, dzwoniła niejako od siebie, więc chyba osobiście.
Wyłączając komórkę, Bieżan ujrzał wyraz twarzy Górskiego i wręcz ucieszył się, że nie jest osamotniony w osłupieniu. Patrol potwierdził informację, zostali tu przysłani, ponieważ w mieszkaniu numer trzydzieści sześć znajdują się podobno włamywacze, akurat byli radiowozem blisko, więc udało im się szybko przyjechać. Zawiadomiła właścicielka mieszkania, niejaka Barbara Borkowska. Więcej nie wiedzą, a co do włamywaczy, to podinspektora Bieżana i komisarza Górskiego znają osobiście i nie są pewni, czy powinni ich zakuć w kajdanki.
Technik, daktyloskop i fotograf uparcie robili swoje, na nikogo nie zwracając uwagi.
Nie takie rzeczy już bywały udziałem policji, chociaż nieżywe ofiary zbrodni odzywały się raczej dość rzadko, tu zatem zachodziła przypadłość nietypowa, Bieżan jednakże rychło odzyskał równowagę. Najprościej było przyjąć, że ktoś sobie zrobił głupi żart, co przytrafiało się nagminnie, nędznie za to wyglądała sytuacja żartownisia.
Wiadomo było, gdzie się znajduje, najprawdopodobniej w lokalu numer sześćdziesiąt jeden. Bieżan był zły i postanowił sobie z wesołkiem pogadać od serca. Zwolnił patrol, upewnił się, że na tyłach budynku siedzi już jego człowiek, sprawdził, czy sierżant Zabój ma dobry widok na drzwi podejrzanego mieszkania i odetchnął.
– Widziałeś w ogóle tego, co grzebał kluczem? – spytał Roberta.
– Nie. Przy komodzie byłem. Zabój był w przedpokoju, a Nowicki w kuchni.
– Bieżan wezwał technika Nowickiego.
– Widziałeś tego w drzwiach?
– O tyle, o ile. Mignęły mi spodnie, chyba dżinsy, jedna ręka w ciemnym rękawie i ćwierć łba. Coś rudego to miało na głowie.
– Facet w ogóle czy baba?
– A cholera wie. Mogło być i jedno, i drugie. Ale jeśli facet, to mikry, chłopak może.
Bykowatość rzuca się w oczy.
– A w windzie? Jak wpadał do windy?
– Już się drzwi zamykały – zwrócił uwagę Robert. – Rude na głowie, fakt, też mi się jakoś w oczy rzuciło. I majaczy mi się, że to miało jakiś bagaż, ale konkretnie nie powiem, bo to było jakby zmaza. Albo nawet jeszcze mniej, czy ja wiem, ruch ramienia…?
– W meldunku było, że facetka wróciła do domu z podróży, bagaż by pasował.
Niemożliwe, żeby ktoś latał z ciężarami wyłącznie dla głupiego dowcipu. Musiałby to być ktoś, kto nas cholernie nie lubi. Mnie, ciebie, Wrzeszczaka…
– Mnie wszyscy lubią – oznajmił z energią daktyloskop. – Ja jestem sympatyczny i żadnej dziewczyny od lat nie puściłem kantem!
– No to może Nowickiego albo Drala…
– A dlaczego nie Zabója? – zaprotestował z urazą fotograf Dral.
– Uspokójcie się, snuję hipotezy. Poza wszystkim, ten, ta, to, miało klucze. Dobra, róbcie swoje delikatnie. Robert, idziemy na górę, jeśli nam nie otworzą, jak Boga kocham, wyłamiemy drzwi. Jakie one?
– Nie antywłamaniowe, zwyczajne, drzwi jak drzwi…
Na górę nie poszli, tylko pojechali windą.
* * *
Aperitif smakował nam coraz bardziej, na przekąskę Mariola wyciągnęła serek i zaczęła żałować Mundzia. Biedny chłopiec, taka świetna przystawka go ominęła! Ciekawe, swoją drogą, co się tam dzieje u mnie, na dole, okradli mnie doszczętnie czy tylko częściowo?
– Miałaś w ogóle coś cennego? – spytała z troską.
– Komputer – zaczęłam wyliczać. – Bierz diabli zawartość, dyskietkę wożę ze sobą, ale szkoda mi pieniędzy na nowy. Kolekcję kamieni półszlachetnych i byle jakich, częściowo oszlifowanych, wartość właściwie żadna, ale ja je lubię. Książki, kosmetyki, siedem pustych portmonetek, biżuteria, sztuczna, ale ładna, gówno za to dostaną.
– I dobrze im tak – powiedziała Mariola z wielką satysfakcją.
– Starą kurtkę futrzaną, szwy się w niej rozchodzą, gdyby ją ukradli, ucieszyłabym się bardzo, bo wiesz, jak to jest. Niby już do niczego, a wyrzucić szkoda. No, radio, takie małe, czy ja wiem, co jeszcze…? Same przedmioty użytkowe, co, do diabła, przyjdzie im z długopisów, szklanek, używanych ręczników? Musiałabym upaść na głowę, żeby kraść w takim domu, jak mój!
– Może się pomylili…?
– No to dobrze im tak. Polej jeszcze trochę, wstyd zostawiać tę odrobinę na dnie butelki. Pieniądze mam w banku, a czeki przy sobie, zaraz jutro kupię parę flaszek, bo zostałam przy życiu i trzeba to uczcić!
Читать дальше