– Nie ma problemu.
– Włóż tenisówki i coś ciemnego.
Ostatnim razem, kiedy prowadziłyśmy obserwację, Mary Lou włożyła szpilki i złote klipsy wielkości talerzy obiadowych. Nie było to wcielenie niewidzialnego obserwatora.
Briggs stał za mną.
– Chcesz szpiegować Morellego? Szkoda, że tego nie zobaczę.
– Nie pozostawia mi wyboru.
– Założę się o pięć dolców, że cię przyuważy.
– Stoi.
– Być może istnieje wiarygodne wytłumaczenie całej tej historii z Terry Gilman – oświadczyłam.
– Tak? Na przykład takie, że z niego kawał kutasa -zauważyła Mary Lou.
To właśnie między innymi lubię w Mary Lou. Zawsze jest skłonna spodziewać się po każdym tego, co najgorsze. To nietrudne w przypadku Morellego. Nigdy się specjalnie nie przejmował opinią i nigdy nie próbował naprawiać swojej reputacji łobuza. A w przeszłości całkowicie na nią zasługiwał.
Siedziałyśmy w minivanie Mary Lou. Pachniał gumi-siami, lizakami winogronowymi i cheeseburgerami. A kiedy się odwracałam, żeby spojrzeć przez tylną szybę, mój wzrok napotykał dwa foteliki dziecięce. Ich widok sprawiał, że miałam ochotę wycofać się z całej tej draki.
Tkwiłyśmy jak kołki przed domem Morellego, wpatrując się w okna frontowe, lecz niczego nie mogłyśmy dojrzeć. Światło się paliło, ale zasłony były zaciągnięte. Jego pikap stał przy krawężniku, więc Morelli był pewnie w domu, choć nie dałabym sobie uciąć ręki. Mieszkał w szeregowcu, co utrudniało obserwację, bo nie mogjyśmy obejść budynku i podkraść się od tyłu.
– Tak nic nie zobaczymy – oświadczyłam. – Zaparkujmy w przecznicy i wysiądźmy.
Mary Lou poszła za moimi wskazówkami i ubrała się na czarno. Czarna skórzana kurtka z frędzlami przy rękawach, tego samego koloru obcisłe spodnie, też ze skóry. Jeśli chodzi o buty, wybrała kompromis między tenisówkami i jej ulubionymi szpilkami. Włożyła czarne kowbojki.
Dom Morellego stał w połowie drogi do następnej przecznicy, podwórze na tyłach wychodziło na wąską alejkę. Granice podwórza z obu stron wyznaczał zaniedbany żywopłot. Morelli nie odkrył jeszcze rozkoszy ogrodnictwa.
Niebo było zasnute chmurami. Ani śladu księżyca. Mroku w alejce nie rozpraszał blask latarń. Idealna sytuacja. Im ciemniej, tym lepiej. Miałam na sobie szelki z miotaczem pieprzu, latarką, rewolwerem Smith and Wesson kaliber 0.38, paralizatorem elektrycznym i komórką. Cały czas sprawdzałam, czy nie siedzi nam na ogonie Ramirez, ale nikogo nie dostrzegłam. Nie powiem, by fakt ten dodał mi otuchy, bo dostrzeganie Ramireza nie było moją mocną stroną.
Dotarłyśmy alejką pod dom Morellego. W kuchni paliło się światło. Rolety przy oknie i tylnych drzwiach były akurat podniesione. Za szybą mignęła sylwetka Morellego, a wtedy cofnęłyśmy się szybko do cienia. Po chwili znów się pojawił w polu widzenia i zaczął coś robić przy blacie szafki. Pewnie szykował sobie jedzenie.
Usłyszałyśmy, jak w kuchni dzwoni telefon. Morelli odebrał i zaczął chodzić ze słuchawką w ręku.
– Nie jest chyba zadowolony z tego, co słyszy – zauważyła Mary Lou. – Nawet się nie uśmiechnie.
Morelli odłożył słuchawkę i zjadł kanapkę, wciąż stojąc przy szafce. Popił colą. Uznałam to za dobry znak. Gdyby miał spędzić noc w domu, wybrałby pewnie piwo. Zgasił światło i wyszedł z kuchni.
Teraz byłam w kropce. Nie wiedziałam, z której strony domu mam prowadzić obserwację. Bałam się, że nie zauważę, jak Morelli wychodzi z mieszkania. Zanim dobiegłabym do wczu i ruszyła za nim, byłoby już pewnie za późno. Mogłyśmy się z Mary Lou rozdzielić, ale nie po to wzięłam ją ze sobą, żeby się rozdzielać. Potrzebna mi była jeszcze jedna para oczu wypatrujących Ramireza.
– Chodźmy – powiedziałam, przemykając się w stronę domu. – Musimy podejść bliżej.
Przycisnęłam nos do szyby w drzwiach kuchennych. Widziałam całe mieszkanie na przestrzał, łącznie z jadalnią. Słyszałam włączony telewizor, ale był poza zasięgiem mojego wzroku. Tak jak Morelli.
– Widzisz go? – dopytywała się Mary Lou.
– Nie.
Razem ze mną zaglądała do środka przez szybę.
– Szkoda, że nie widać stąd drzwi frontowych. Jak się zorientujemy, czy wyszedł?
– Zgasi światło.
Cyk. Światło zgasło, a my usłyszałyśmy, jak ktoś wychodzi z domu.
– Cholera!
Odskoczyłam od drzwi kuchennych i pędem ruszyłam w stronę samochodu.
Mary Lou pobiegła za mną i muszę powiedzieć, że szło jej całkiem nieźle, zważywszy na obcisłe spodnie i kowbojskie buty, a także fakt, iż miała nogi krótsze od moich o kilka centymetrów.
Wpakowałyśmy się jedna przez drugą do wozu. Mary Lou udało się wepchnąć kluczyk do stacyjki i po chwili samochód młodej mamuśki przestawił się na tryb pościgowy. Wypadłyśmy zza zakrętu i zdążyłyśmy zobaczyć, jak tylne światła samochodu Morellego znikają, gdy skręcił w prawo dwie przecznice dalej.
– Świetnie – uznałam. – Nie będziemy trzymać się zbyt blisko, żeby nas nie zauważył.
– Myślisz, że jedzie na spotkanie z Terry?
– Możliwe. Albo chce zluzować kogoś na obserwacji.
Teraz, kiedy pierwsze emocje już opadły, trudno było mi uwierzyć, że Joe jest zaangażowany erotycznie czy uczuciowo. Ta cała historia nie miała najmniejszego związku z Joem mężczyzną. Raczej z Joem policjantem. Joe nie dałby się wplątać w konszachty z Grizollimi.
Powiedział mi, że oboje z Terry mają coś wspólnego – że są oboje w tej samej branży. Podejrzewałam, że o to właśnie chodzi. Nie mogłam wykluczyć, że pracują razem, choć trudno było sobie wyobrazić, na jakiej płaszczyźnie. A ponieważ w mieście byli federalni, domyślałam się, że zaplątany jest w to Vito Grizolli. Może Joe i Terry działali jako mediatorzy między Yitem a federalnymi? A zainteresowanie Mokrego czekami potwierdzało moją teorię o defraudacji. Choć nie bardzo rozumiałam, dlaczego władze federalne miałyby się interesować podkradaniem pieniędzy.
Joe skręcił w Hamilton, przejechał z pół kilometra i zatrzymał się przy supermarkecie. Mary Lou przemknęła obok niego, objechała kwartał ulic i stanęła po drugiej stronie ulicy z wyłączonymi światłami. Joe wyszedł ze sklepu z torbą w ręku i wsiadł do samochodu.
– Rany Boga, dałabym się porąbać, żeby wiedzieć, co ma w tej torbie – powiedziała Mary Lou. – Sprzedają w tej sieci kondomy? Nigdy nie zwróciłam uwagi.
– Ma tam coś słodkiego – domyślałam się. – Założyłabym się, że lody. Czekoladowe.
– A ja obstawiam, że zawiezie je do Terry. Uruchomił silnik i ruszył z powrotem wzdłuż Hamilton.
– Nie jedzie do Terry – powiedziałam. – Wraca do domu.
– Kiepsko. Myślałam, że obejrzę sobie jakiś numerek.
Nie chciałam oglądać żadnych numerków. Chciałam tylko znaleźć wuja Freda i żyć dalej. Niestety, wiedziałam, że niczego się nie dowiem, jeśli Morelli spędzi noc przed telewizorem, obżerając się lodami.
Mary Lou trzymała się jedną przecznicę za Joem, nie tracąc go z oczu. Zaparkował pod swoim domem, a my za najbliższym rogiem, tak jak wcześniej. Wysiadłyśmy z wozu Mary Lou mamuśki, pognałyśmy z powrotem alejką i zatrzymałyśmy się na skraju podwórza. W kuchni paliło się światło, a Morelli krzątał się przy oknie.
– Co on robi? – zachodziła w głowę Mary Lou. – Co on robi?
– Bierze łyżeczkę. Miałam rację. Wyszedł po lody. Światło zgasło i Morelli zniknął. Razem z Mary Lou przemknęłam przez podwórze i zajrzałam do kuchni.
Читать дальше