– Proszę usiąść, sir. Zaraz ją zawiadomię.
W holu stały naprzeciw siebie dwie kanapki wyścielane czerwonym aksamitem. Usiadłem na jednej z nich i przyglądałem się, jak ta otyła, starsza kobieta, sapiąc, wspina się po stopniach. Znikła za zakrętem schodów, ale coraz głośniejsze sapanie pozwalało mu śledzić kierunek jej wędrówki. Zapukała do jakichś drzwi, początkowo cicho, potem nieco mocniej. Usłyszałem huk krwi w uszach. Czy Marjorie na pewno jest w swoim pokoju? Tak sądziła gospodyni, ale przecież dziewczynie udało się już wyjść niepostrzeżenie i zadzwonić do mnie w nocy. Coś, czego nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, musiało stanąć na przeszkodzie, skoro nie mogła przybyć na spotkanie, które sama mi wyznaczyła.
– O co chodzi? – ktoś zapytał.
Głos był niski, przestraszony, zaspany, ale nie ulegało żadnej wątpliwości, że należał do Marjorie.
– Proszę mi wybaczyć, droga pani Faulks, ale jest tutaj jakiś pan, który ma pani coś do przekazania od męża.
– Chwileczkę.
Tuż nad moją głową usłyszałem lekkie stąpanie. Otworzyły się drzwi i obie kobiety zaczęły do siebie coś szeptać. Po chwili gospodyni wróciła, nadal ciężko oddychając.
– Już idzie – oświadczyła. – Wydaje się być silnie zaniepokojona. Mam nadzieję, że panu Faulksowi nie stało się nic złego?
Owszem, panu Faulksowi przytrafiło się coś bardzo przykrego, ale nie miałem zamiaru o tym mówić. Nie była to właściwa pora, nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości.
Starsza kobieta zatrzymała się, jakby czegoś oczekiwała. Nie miała odwagi zadawać mi pytań i zapewne zastanawiała się nad tym, co zrobić, aby być przy naszej rozmowie, a jednocześnie nie uchodzić za osobę zbyt natrętną.
Marjorie stanęła na schodach w bladoróżowej nocnej koszuli z paskiem. Włosy spływały po jej ramionach. W świetle holu wydały mi się jaśniejsze niż zazwyczaj. Przypominała Ofelię. Trzymając się kurczowo poręczy patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Po co pan tu przyszedł?! – wykrzyknęła. – Już mam pana dość! Proszę stąd wyjść! Proszę wyjść natychmiast, bo zawołam policję! Co z Nevilem? Co pan zrobił Nevilowi?
Zdarza się ponoć lunatykom, że budzą się nadzy na środku Pól Elizejskich. To co muszą wówczas odczuwać, z całą pewnością jest niczym w porównaniu z tym, co ja odczuwałem w tej chwili. Marjorie, moja ukochana Marjorie, dla której bez namysłu przyjechałem z tak daleka, dla której zabiłem człowieka, ta Marjorie stała się moim wrogiem. Przyglądała mi się tak, jak to czynili tutejsi ludzie, spojrzeniem złowrogim i agresywnym.
Uczyniłem krok w kierunku schodów. Gruba gospodyni zrobiła unik, tak jakby się spodziewała, że ją uderzę! Marjorie cofnęła się o dwa stopnie, starając się usilnie utrzymać odległość, która nas dzieliła.
– Marjorie – rzekłem błagalnym głosem – zastanów się, proszę cię, kochanie.
Zaczęła krzyczeć. Najbardziej zdumiewające było to, że krzyk ten nie wydawał się sztuczny.
– Niech pan się wynosi! Pani Morthon! Niech pani go wyrzuci, na miłość boską! Ten człowiek to wariat!
Staruszka piszczała ze strachu. Wszystko to było wstrętne.
– Marjorie! Co pani…
Zanim dokończyłem zdanie, już jej nie było na schodach. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Usłyszałem suchy trzask przekręcanego klucza.
Ogłupiały, patrzyłem na pełną godności panią Morthon tak, jakby ona mogła mi wyjaśnić zachowanie Marjorie.
– Proszę mnie nie dotykać – wyjąkała, cofając się pod ścianę.
Pokręciłem głową.
– To śmieszne – westchnąłem, odchodząc.
W chwili, gdy znalazłem się na zewnątrz, znowu zauważyłem rudego kota wałęsającego się po pustej ulicy. Ledwo mnie zobaczył i już wrócił do swojej kryjówki.
Szedłem bez celu, co oznaczało – pamiętając, że człowiek ma podświadomość, która wyklucza przypadki – że wkrótce znalazłem się, jak zwykle, na stanowiącej coś w rodzaju stosu pacierzowego miasto Princess Street. Idąc przed siebie, powtarzałem głośno: „Ten człowiek to wariat! Ten człowiek to wariat!". To zdanie, bardzej niż jakiekolwiek inne, zraniło mnie dotkliwie. Tymi słowami Marjorie właśnie mnie obrzuciła. Jak tłumaczyć tę okrutną woltę? Tchórzostwem? Gdy stanąłem przed nią, wyraźnie się mnie przestraszyła. Pomyślała sobie, że zjawiając się u pani Morthon, pubie ja. A może jej strach miał inne źródło? Może bała się mnie, bo byłem mordercą ?
Załamała się nagle i jej miłość do mnie przekształciła się w nienawiść. Biedny Ivanhoe! Biedny, oszukany bohaterze!
Byłem zgubiony. Marjorie postanowiła poświęcić mnie. Nie byłem teraz pewny, czy potwierdzi ona moją wersję wydarzeń na trawniku. Dziewczyna, którą widziołem no schodach u pani Morthon, aby uchronić się przed więzieniem, była gotowa na wszystko. Denise mnie ostrzegała: „Dla tego typu kobiet, wszyscy mężczyźni są bohaterami… przynajmniej na początku! "
Wielka Brytania doświadczała mnie okrutnie. Czułem się już teraz jej więźniem. Ten przeklęty strajk pracowników komunikacji uniemożliwiał mi ucieczkę. Ba! Gdybym mógł wsiąść do samolotu i znaleźć się we Francji. Oznaczało to możliwość ukrycia się w jakimś paryskim hoteliku czy w wiejskiej oberży…
Przeszedłem przez jezdnię i oparłem się o górującą nad doliną balustradę. Princess Garden tonął w gęstych ciemnościach. Miałem wrażenie, że tam, na dole, płynie jakiś błotnisty potok. Gdyby mógł zmieść z powierzchni ziemi i zabrać ze sobą nędzne resztki Nevila Faulksa! Martwego nienawidziłem tak samo silnie jak za życia. Czy trup nadal leży na trawniku? Zapewne już nie. Policja prowadzi śledztwo i usiłuje odnoleźć miejsce, w którym się zatrzymał. W ciągu jednej nocy nie będzie w stanie obejść wszystkich „Bed and breakfast" Edynburga, o zatem dopiero nad ranem pani Morthon przeczyta w gazecie o dramacie.
Stanąłem przed alternatywą: umrzeć albo pójść do łóżka. Poszedłem spać.
* * *
Zbudziłem się o świcie. Znowu padało i deszcz smagał okna pokoju ze zdwojoną zaciętością. Byłem cały spocony i dusiłem się. Ponura rzeczywistość, która – cierpliwa jak śmierć – nachylała się nad moim łóżkiem, zbiła mnie z nóg, zanim wysunąłem się z pościeli.
Wstałem z trudem i chwiejnym krokiem przeszedłem przez pokój. Bolały mnie szczęki. Zanurzyłem głowę w umywalce i przez krótką chwilę rozkoszowałem się lodowatym uczuciem duszenia się. Gdy byłem już ubrany, spostrzegłem, że zapomniałem się ogolić. Było dwadzieścia po szóstej. Dzień z trudem wynurzał się z otaczającej szarej wilgoci. Postanowiłem, że ogolę się później. Mój wygląd nie miał znaczenia. W tym mieście nie musiałem już nikomu się podobać.
Służąca w Fort William's Hotel była jedyną osobą, która wstała wcześniej ode mnie. Nakrywała stoły w jadalni, przygotowując je do śniadania. Cały parter pachniał krzepiącym zapachem świeżo parzonej kawy. Zapytałem kelnerkę, czy mógłbym otrzymać filiżankę, po chwili podała mi śniadanie przy stole w głębi sali. Jedząc, przyglądałem się, jak nucąc, pucowała boazerię jadalni. W pewnej chwili podniosła się i cała czerwona od zbyt długiego nachylania się, spojrzała w moim kierunku.
– Lovely day – powiedziałem do niej bezmyślnie.
Wybuchnęła śmiechem. Wskazała na okno wychodzące na nędzny ogród okolony wysokim murem.
Читать дальше