Usłyszał za sobą, jak Wigfull mówi podniesionym głosem.
– Nie zrobiłem tego z uprzejmości, panie Diamond. Zapytałem, czy stawiła się do pracy w poniedziałek, jedenastego września.
Diamond obrócił się na pięcie.
Wigfull wyglądał jak zadowolony kot, leżący na poduszce.
– I nie stawiła się. Buckie sprawdził w zapiskach. Wzięła dzień wolnego. W dniu morderstwa nie było jej w pracy. – Rozdzielał słowa jak aktor, kończący odcinek słuchowiska radiowego. Brakowało tylko głośnej muzyki.
Diamond jej nie zapewnił. Zaledwie kiwnął głową.
– Wiedział pan o tym? – Wigfull aż zapiał z niedowierzania.
– Zeznania przynieśli chłopcy, którzy chodzili po domach. Właśnie je przeczytałem. Widziano, jak kobieta w czarnym mercedesie skręcała na podjazd John Brydon House krótko po jedenastej piętnaście.
Naprawdę czuł się zadowolony.
***
Kiedy wrócili, stała tyłem do drzwi i w jej postawie było widać napięcie. Smukła postać patrząca przez okno na światła Bath z ramionami założonymi na piersi. Diamond pomyślał o tym, jak mało dowiedział się o charakterze tej kobiety przez dwie, trzy godziny pytań i odpowiedzi. Wynikało to częściowo z tego, że najwyraźniej wyuczyła się swojej opowieści na pamięć, wiedząc, że wcześniej czy później policja ją dorwie. Gładkie przedstawienie niewiele sugerowało, nie licząc tych wybuchów rozdrażnienia, kiedy Wigfull zaczął jej pod koniec przerywać. Wprawdzie emanowało z niej silne poczucie obowiązku, czy to w stosunku do jej niegrzecznego syna, czy szemranego szefa, czy też rycerza w lśniącej zbroi, profesora Jackmana, ale trzeba było jeszcze sprawdzić, ile jest obliczone na pokaz. Jedną rzecz Diamond zapamiętał dobrze: mocne uczucie triumfu, towarzyszące jej opowieści o poszukiwaniach listów Jane Austen, listów, które coraz bardziej zaczynały wyglądać na motyw morderstwa.
– Możemy wrócić do rozmowy? – zapytał.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia. – Nie musiała tego mówić. Mógł odczytać odmowę z ułożenia jej ramion.
Kiwnął głową do Wigfulla, żeby założył nową taśmę i nagrał informacje wstępne. Kiedy miał to za sobą, przypomniał jej formalne ostrzeżenie i dodał.
– Właśnie otrzymaliśmy nowe informacje na pani temat. Nie przyniosło to spodziewanego efektu.
– Wiemy, że odwiedziła pani Geraldine Jackman w dniu, kiedy została zamordowana. Widziano panią…
Tym razem wstrząsnął nią dreszcz, próbowała go ukryć, udając, że pociera sobie ramiona.
Diamond dokończył zdanie:
– …więc musi być coś więcej do powiedzenia.
Wigfull odezwał się, przybierając nowy, nieagresywny styl.
– Może pani usiądzie?
Odwróciła się przez ramię, niezdecydowana, co robić, a potem podeszła do stołu i zajęła miejsce naprzeciwko Diamonda. Oczy jej błyszczały, jakby w jej mózgu działo się zbyt wiele, żeby mogła właściwie zinterpretować to, co widzi.
– Przyznaje pani, że weszła do tego domu? – zapytał Diamond. Opuściła głowę, co można było odczytać jako przytaknięcie.
– Dlaczego? – zapytał Diamond, odchodząc od przesłuchania strukturalnego, które sam zaproponował. – Dlaczego pani tam weszła?
Odpowiedziała szeptem zbyt cichym, żeby mógł go zarejestrować magnetofon.
– Poprosić ją, żeby oddała listy.
– Geraldine? Pokiwała głową.
– Byłam pewna, że schowała je gdzieś w domu. – Powiedziała to nieco głośniej, oczy znów zaczęły spoglądać inteligentnie. – To oczywiste, że je zabrała.
– Skąd pani wiedziała, że zaginęły? – zapytał Wigfull.
– Wcześnie rano zadzwonił do mnie Greg, około wpół do ósmej. Myślał, że zabrał je doktor Junker. Pojechał za nim pociągiem do Londynu.
– Ale dlaczego miałby pani o tym mówić?
– Był pewien, że Geraldine zadzwoni do mnie, tylko po to, żeby zatriumfować. Nie chciał, żebym usłyszała to od niej.
Diamond uznał, że wyjaśnienie jest prawdopodobne. Zgadzało się z podejrzeniami, jakie Jackman żywił wobec żony.
– I Geraldine zadzwoniła?
– Nie. – Pochyliła się do przodu, ciemne oczy znów zrobiły się twarde. – Co jeszcze bardziej mnie przekonywało, że ma te listy. Greg się mylił, ja nie: ona je miała. – Powiedziała „ona” z nieskrywaną pogardą, z pełnej pasji nienawiścią, której nie wymazało zabójstwo. Nienawiść między tymi kobietami musiała przybrać większe, znacznie większe rozmiary niż usprawiedliwiałyby to opisane do tej pory fakty.
Diamond wiedział, że może zboczyć z głównej linii przesłuchania i tym razem trzymał się relacji z tego, co stało się w ów fatalny poniedziałek.
– Co pani postanowiła z tym zrobić?
– Z początku nic. Odczekałam kilka godzin, wreszcie dotarło do mnie, że jest łajdaczką. Byłam tak zdenerwowana, że zadzwoniłam do szefa i pod byle jakim pretekstem wzięłam sobie zwolnienie. Około wpół do dziewiątej zawiozłam Matthew do szkoły i zrobiłam zakupy w Bath. Wypiłam kawę w jednym z barów przy stacji autobusowej i zaczęłam myśleć. Kiedy tak siedziałam, przypomniałam sobie coś, co powiedziała Geraldine, kiedy wręczałam listy Gregowi. Ze to śmiecie. Stare, zbutwiałe szpargały bez literackiej wartości.
To zdanie, przypomniał sobie Diamond, usłyszeli w prawie tym samym brzmieniu od doktora Junkera. Dana Didrikson wcześniej o tym nie mówiła.
– Musicie zrozumieć, jaka przerażająca myśl powstała mi w głowie. – szukała na ich twarzach współczucia. – Bez zastanowienia zniszczyłaby te cenne listy. Przyłożyłaby do nich zapałkę, żeby tylko nie powiedzieć Gregowi, że je schowała ze złośliwości. Tylko ja mogłam ją powstrzymać. To, żeby ją powstrzymać było ważniejsze niż obawy przed ponowną scysją.
– I pojechała pani do Brydon House?
– Tak.
– O której godzinie?
– Kiedy tam dotarłam? Chyba około wpół do dwunastej. Może troszkę wcześniej. Zadzwoniłam do drzwi. Nikt nie odpowiadał, więc przyjęłam, że wyszła. Obeszłam dom, żeby zobaczyć, czy drzwi nie są otwarte. I były. Te od tyłu. – Przerwała i zapatrzyła się na grzbiet swojej lewej dłoni, jakby zbyt męczące wspomnienie nie pozwalało jej mówić dalej.
– Weszła pani? – nalegał Diamond.
– Tak.
– No i?
– Zawołałam. Zawołałam ją parę razy po nazwisku. Nie otrzymałam odpowiedzi. Postanowiłam szukać listów sama.
– Proszę mówić dalej.
– Zaczęłam od sypialni. Gdybym była na jej miejscu, tam bym je schowała. Weszłam na schody i jeszcze raz ją zawołałam, na wypadek gdyby wcześniej nie słyszała. Znalazłam ich sypialnię i zajrzałam do środka. Była tam.
– Co?
– W łóżku. Była w łóżku. Diamond nie spuszczał z niej wzroku.
Wyglądało to tak, jakby Dana Didrikson nie potrafiła wydusić z siebie, że Geraldine leżała martwa, ale widać to było po sposobie, w jaki to powiedziała. To właśnie chciała przekazać.
Diamond zareagował z początku tak, jakby była to kolejna próba przerwania przesłuchania. Nie uwierzył.
Najwyraźniej Wigfull też.
– Mówi pani poważnie?
– Mówię, co widziałam – odparła. Zdjęła dłonie ze stołu, ale pod blatem ścisnęła je tak mocno, że głowa i ramiona zadrżały.
– Muszę prosić – powiedział Diamond – żeby zeznała pani jasno do protokołu. Powiedziała pani, że leżała na łóżku.
– Tak.
– I…?
– Była martwa – wyszeptała.
– Jest pani pewna?
– Nie wymyśliłam sobie tego.
– Niech pani opisze, co pani zobaczyła. Głęboko zaczerpnęła powietrza.
Читать дальше