– Nie powinniśmy tu dłużej stać. Lepiej chodźmy.
Nie zrobiliśmy nawet kilku kroków, kiedy nagle rozegrała się scena jak z melodramatu. Z otwartych drzwi dobiegł ostry krzyk.
– Nie możesz tak odejść, na litość boską! Wróć! – Na ganku pojawiła się kobieta z długimi, rozpuszczonymi, rudymi włosami i rzuciła się za mężczyzną. Dopadła go, kiedy otwierał drzwi samochodu. Musiała być o kilka lat starsza od niego, twarz nadal miała piękną, ale skóra na niej była napięta i zmęczona.
Wszystko to stało się, kiedy przechodziliśmy przed John Brydon House. Nie chciałam wydać się ciekawska, szczególnie że kobieta była bosa i miała na sobie tylko różową jedwabną, rozchyloną aż do bioder podomkę. Nie potrzebuję kłopotów. Oboje zbyt byli pochłonięci własnym dramatem, żeby zwracać uwagę na to, czy ktoś na nich patrzy. Kobieta wyciągnęła rękę i chwyciła mężczyznę za złoty łańcuszek na szyi. Nie chciała pozwolić, żeby wsiadł do samochodu.
– Andy, nie odchodź, nie możesz mi tego zrobić! Wróć, proszę! Co mam zrobić, uklęknąć i błagać cię?! – krzyczała.
Mężczyzna, do którego mówiła Andy, nie odpowiedział. Odrywał jej palce, jeden po drugim, od łańcuszka, jakby się bał, że go zerwie, kiedy ją odepchnie. Ona złapała go za bujne jasne włosy, ale to nie zrobiło na nim wrażenia. Kiedy udało mu się uratować łańcuszek, chwycił ją za nadgarstki, zmusił do uklęknięcia i przewrócił lekkim, pogardliwym pchnięciem.
– Ty draniu! – krzyknęła, gdy upadła bokiem na żwir, ale mógł ją pchnąć mocniej, wtedy bardziej by ją zabolało.
Zanim zdołała wstać, Andy wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi. Włączył silnik. Biła pięściami w szybę i krzyczała.
– Andy, przepraszam!
Volvo zachrzęściło po żwirze, wyjechało na drogę i skręciło w kierunku Bath. Kobieta podbiegła aż do bramy i patrzyła jak odjeżdża. Szlochała.
Wlekliśmy się z Matthew oszołomieni, ale teraz przyśpieszyliśmy i dotarliśmy do naszego samochodu. Szczęśliwie nie stał z tej strony, dokąd pojechało volvo. Wsiedliśmy i zamknęliśmy drzwi.
– Jak myślisz, kto to był? – zapytał Matthew. Powiedziałam, że nie mam zielonego pojęcia.
– To ten dom.
– Wiem. Książki telefoniczne nie są na bieżąco uzupełniane. Może twój profesor sprzedał go i wyprowadził się dokądś. Tak czy inaczej, proponuję, żebyśmy nie pukali do tych drzwi.
– Czemu ona tak krzyczała?
– Nic nam do tego. To ich prywatne sprawy.
– Tak jak seks? To masz na myśli?
– Matthew, dość już tego.
– Pod podomką nic nie miała. Czy to prostytutka, mamusiu?
– Nie bądź śmieszny. – Uruchomiłam samochód.
– Tylko pytałem. Prawie nie rozmawiasz ze mną o seksie. Wyzwolona młodzież! W jego wieku prawie spaliłam się ze wstydu, kiedy matka powiedziała mi, czego mam się spodziewać, choć ani razu nie nazwała nawet organów rozrodczych.
Zawróciłam i przejechałam obok domu. Kobieta zniknęła, drzwi frontowe były zamknięte. Pojechaliśmy do Bath i zaparkowaliśmy naprzeciwko Orange Grove. Byłam zadowolona, że mam w zanadrzu obietnicę, jaką złożyłam Matowi – wizytę w centralnej bibliotece, w dziale historii lokalnej. Zaprowadziłam go na parter i spędziliśmy w ciszy pół godziny, zdejmując książki z półek i szukając informacji o Gay Street. Odkryliśmy, że została nazwana na cześć kogoś, kto nazywał się Robert Gay i był właścicielem gruntów, na których ulica została wytyczona.
– Wielkie rzeczy! – powiedział Mat. Ale udało nam się sporządzić listę byłych mieszkańców i gości. Na tej liście znaleźli się John Wood, Tobias Smollett, Josiah Wedgwood, Jane Austen i William Friese-Green. Matthew spisał te nazwiska i oświadczył, że o żadnym z nich nie słyszał.
– Musisz się czegoś o nich dowiedzieć. Taki jest cel tego ćwiczenia – tłumaczyłam, próbując wykrzesać z niego trochę entuzjazmu. – Pójdziemy teraz do księgozbioru podręcznego i pokażę ci, gdzie szukać.
Zostawiłam go, gdy robił notatki ze słownika biograficznego, i poszłam wykupić nowy bilet parkingowy. Obok samochodu czekała wielka znajoma, niezbyt mile widziana osoba.
Molly Abershaw oznajmiła, że to chłopaki z postoju zauważyły mój wóz. Mówili, że pewnie niedługo będę wracać. Tego dnia była w kolorowym poncho, które prawdopodobnie kupiła w sklepiku z wyrobami rzemiosła latynoamerykańskiego.
– Pomyślałam, że chciałaby pani dostać świeży egzemplarz. – Wręczyła mi „Evening Telegraph”.
Reportaż nosił tytuł „Profesor idzie na ratunek”. Przeczytałam go szybko. Było jasne, że razem z Matem moglibyśmy oszczędzić sobie kłopotów, gdybyśmy usiedli przy telefonie, zamiast zaglądać przez mur John Brydon House. Potwierdzono, że to profesor Jackman był bohaterem znad jazu Pulteney.
Molly Abershaw się rozpromieniła.
– Muszę przyznać, że jestem bardzo z tego zadowolona. Ten reportaż jest mój od samego początku. To naprawdę daje satysfakcję, kiedy można wszystko prześledzić krok po kroku.
– Rozmawiała pani osobiście z profesorem?
– Tak, Mat dał mi namiary. To inteligentny chłopak.
– Ma pani na myśli Mata?
Molly Abershaw zatrzęsła się ze śmiechu.
– Obu, ale mówiłam o Matcie. – Ze sposobu, w jaki się uśmiechała, jasno było widać, że chowa coś w zanadrzu.
– Pozwoli pani, że porozmawiam z Matem?
– A mam wyjście? – odparłam realistycznie. Nie chciałam się spierać. – Odbiera telefony pod moją nieobecność.
– I jest bardzo zdolny. Większość dzieci w jego wieku odpowiada monosylabami. Jestem pewna, że to zasługa szkoły.
– Być może. – Byłam czujna. Nie chciałam, żeby w gazecie znów wspomniano szkołę. Mat też by tego nie chciał.
– Muszę zapytać, czy chce pani spotkać się z profesorem Jackmanem, żeby mu podziękować osobiście?
I teraz Mat wypaplałby wszystko o incydencie przy John Brydon House. Ale dzięki panu Fortescue i pracy domowej z historii prasa nie dostała sensacyjnej historyjki.
– Z pewnością znajdziemy jakiś sposób, żeby wyrazić wdzięczność – odparłam, starannie dobierając słowa.
– Mogę zaaranżować spotkanie.
– To chyba nie będzie potrzebne – rzuciłam szybko.
– Nie chce się pani z nim spotkać?
– Chcę, ale… – zaczęłam mięknąć.
– Uścisnąć mu dłoń i w ogóle?
– Chyba tak.
– Jutro będzie w księgarni Waterstone’s. Ted Hughes podpisuje tam swoje wiersze, wszyscy miejscowi intelektualiści zostali zaproszeni.
– Prawdopodobnie mnie nie wpuszczą.
– Dlaczego? Spotkanie jest otwarte dla wszystkich. Na tym polegają takie imprezy. Chodzi o sprzedaż książek. Może pani z Matem podejść cicho do profesora i porozmawiać z nim spokojnie przy herbacie. To znacznie łatwiejsze niż telefonowanie do niego do domu czy wizyta na uniwersytecie.
Zawahałam się. Rzeczywiście, to wydawało się najmniej kłopotliwe.
– I Mat nie będzie musiał zwalniać się ze szkoły – dodała Molly Abershaw.
– W niedzielę śpiewa na mszy.
– Po południu?
Przyznałam, że nie znajdzie się chyba lepsza okazja, żeby wyrazić wdzięczność profesorowi. A że jestem próżną istotą, od razu zaczęłam się zastanawiać, w co się ubrać.
– Pewnie się tam spotkamy – dodała Molly Abershaw.
W niedzielę w porze lunchu w księgarni Waterstone’s kłębiło się od ludzi, którzy chcieli zobaczyć poetę albo dostać jego autograf. Razem z Matem staliśmy z boku, na względnie spokojnej przestrzeni między fantastyką a powieściami detektywistycznymi. Wypatrywaliśmy innego ważnego człowieka.
Читать дальше