Usiadłam w pierwszym rzędzie krzeseł i zaczęłam pocierać ramiona. Dostałam gęsiej skórki, ale nie dlatego, że było tam zimno. Przecież to był lipiec. Często mówią o mnie, że zbyt poważnie podchodzę do życia. Faktycznie, nie bardzo lubię się śmiać; jak wam mówiłam, moje reakcje są powściągliwe, chyba że chodzi o najbliższych przyjaciół. Nie ma w tym nic złego. Każdy, kto zawodowo siada za kółkiem, ma powody, żeby resztę ludzkości uważać za wilki i wampiry.
Zaraz podszedł do mnie mężczyzna w białym fartuchu. Przedstawił się jako doktor Murtah i poprosił, żebym poszła za nim. Kiedy przeszliśmy przez drzwi obrotowe, powiedział oficjalnym tonem, często używanym przez Azjatów, że młody człowiek – to znaczy Mat – wyszedł obronną ręką z nieszczęśliwego wypadku. Ma powierzchowne zadrapania i skaleczony bok. Doktor Murtah pomyślał, że dobrze byłoby dać mu zastrzyk z penicyliny na wypadek infekcji.
Zapytał, czy Mat często bawi się nad rzeką, a ja szczerze powiedziałam, że nie miałam pojęcia, gdzie był. Domyślam się, że poszedł na wagary.
– Powiedział mi, że uczy się w Abbey Choir School.
– Tak. Nie mieszka w internacie.
– Nie chcę się wtrącać, ale to w sumie dobry chłopak i nie chcielibyśmy, żeby takie wypadki się powtarzały. Gdybym był na pani miejscu, poprosiłbym męża, żeby dał mu burę. Teraz bym go nie ganił. Przeżył bardzo przykry wstrząs fizyczny. Mimo to nie przepuściłbym małemu narwańcowi.
– Rozumiem. – Nie powiedziałam, że jestem rozwiedziona. – Dziękuję, że się pan nim zajął, doktorze.
Zaprosił mnie do boksu i zostawił z Matthew. „Mały narwaniec”, najwyraźniej zawstydzony, siedział na kozetce.
– Mamusiu. – Oczy mu błyszczały.
Podeszłam do niego i bez słowa potrzymałam w objęciach. Nie miałam zaufania do swoich poszarpanych emocji.
– Ja… – zaczął. Przytknęłam mu dłoń do ust.
– Później. Porozmawiamy o tym później. Nie tutaj.
– Pożyczyli mi ten szlafrok – powiedział. – Moje ubranie jest jeszcze mokre.
– Nie szkodzi – odparłam.
Weszła pielęgniarka i zapytała, czy mamy czym pojechać. Potwierdziłam, że tak. Powiedziała, że lepiej byłoby, gdyby w domu Mat nosił szlafrok i klapki, a ja obiecałam, że później je zwrócę.
Próbowałam myśleć o sprawach praktycznych. Schyliłam się, żeby pomóc Matthew włożyć klapki, ale on był pierwszy. Nie chciał, żeby mu matkowano. Kiedy wstał, przypomniałam sobie, że jest o dwa centymetry wyższy ode mnie. Dziwne, jak zmieniły się nasze stosunki, odkąd tak urósł. Łatwo o tym zapomnieć i nadal traktować nastolatki jak małe dzieci.
Kiedy przeszliśmy przez obrotowe drzwi, recepcjonistka wychyliła się do nas z formularzem w ręku i poprosiła, żebym go wypełniła. Powiedziała, że trzeba to zrobić i że nie zajmie to więcej niż minutę.
Chodziło o moje nazwisko, adres, datę urodzenia Matthew i nazwisko naszego lekarza domowego. Wypełniałam formularz i zaskoczyło mnie, że Matthew z kimś rozmawia. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że stoi przy wózku z herbatą z tęgą dziewczyną o krótkich blond włosach, z wielkimi kolczykami. Nosiła niebieski, rozpięty lniany płaszczyk, czerwoną koszulę i białe dżinsy. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że prowadzi wózek z herbatą. Potem razem z Matthew odeszli od wózka i uświadomiłam sobie, że płaszczyk nie jest uniformem, tylko częścią jej ubrania.
Podeszłam do nich.
– Sądzę, że i pani by się napiła – powiedziała dziewczyna, a kiedy się uśmiechnęła, na policzkach pojawiły się dołeczki. – Usiądziemy na minutkę? Matthew, może tam dalej?
Przyszło mi do głowy, że może jest pracownikiem socjalnym w szpitalu. Wzięłam papierowy kubek.
– Dziękuję, my się chyba nie znamy.
– Być może słyszała pani moje nazwisko – podjęła. – Jestem Molly Abershaw.
Nie słyszałam. Nie znałam go i nigdy wcześniej jej nie spotkałam. Pomyślałam, że chyba trochę zadziera nosa.
– Wiem, że chcecie pojechać do domu – mówiła – i nie powinnam was zatrzymywać dłużej niż trzeba, żeby napić się herbaty Może chcesz herbatnika, Matthew? Zawsze zapominam o to zapytać. Sama muszę uważać na kalorie.
Powtarzam, co mniej więcej powiedziała, bo to dobrze charakteryzuje Molly Abershaw, a ona w wielkim stopniu wpłynęła na to, co się potem stało. Musieliście spotkać takich ludzi, tupeciarzy, którzy bezczelnie zaczepiają was, jakbyście byli ich starymi przyjaciółmi.
Matthew był wystarczająco rozsądny, żeby odmówić herbatnika.
– Cóż to za poruszająca historia – powiedziała Molly Abershaw. – Byłam w Bathford, kiedy do mnie zadzwoniono. Naprawdę dociskałam gaz do dechy na A4. Bałam się, żeby tego nie przepuścić. To takie ważne, zjawić się na miejscu pierwsza. Mój fotoreporter jest w drodze. Matthew, chcielibyśmy zrobić ci zdjęcie.
– Pani jest dziennikarką? – zapytałam i usłyszałam niechęć w swoim głosie.
– Nie mówiłam? Z „Evening Telegraph”. Nie ma mi pani tego za złe, prawda? Tak miło pisać o uratowanym życiu, kiedy ciągle ma się do czynienia z tragediami i nieszczęściami.
Powiedziałam jej szorstko, że nie chcemy trafić do gazet.
– Droga pani – zaprotestowała – to nieuchronne. Jeśli my tego nie opiszemy, zrobi to inna gazeta. To było wielkie wydarzenie. Nie przekłamiemy niczego, obiecuję. Po to rozmawiam z wami, żeby zweryfikować fakty. Proszę, odpowiedzcie na moje pytania.
– O co chodzi? – zapytałam, szukając miejsca, gdzie mogłabym odstawić herbatę. – Mnie tam nawet nie było. Wiem mniej niż pani.
Matthew przyszedł mi z pomocą.
– A ja niewiele pamiętam.
– Słuchajcie, nie chcę być natrętna, muszę tylko sprawdzić podstawowe fakty. Nie wiem nawet, czy pani nazwisko pisze się przez c.
– Nie – powiedziałam.
– To dziwne.
– Wolałabym o tym nie mówić.
Nie przyjęła tego za odmowę, włożyła rękę do torebki i wyjęła notatnik.
– No dobrze. Tylko podstawowe fakty. Ile masz lat, Matthew? Matthew spojrzał na mnie, czy ma odpowiedzieć, a ja kiwnęłam głową.
Głupio sobie tłumaczyłam, że w ten sposób się jej pozbędę, jak tylko zrobi parę notatek.
– Dwanaście.
– I bawiłeś się nad jazem Pulteney. Z kolegami?
– Tak.
– Ilu ich było?
– Dwóch.
– Jak się nazywają?
– Nie chcę, żeby mieli kłopoty.
– Dlaczego… popchnęli cię?
– Nie, sam wpadłem. Szedłem wzdłuż brzegu i przewróciłem się.
– O mało nie utonąłeś.
– Niewiele pamiętam. Wstałam.
– Wystarczy. Tyle mogliśmy pani pomóc. A teraz, jeśli pani pozwoli, pójdziemy już. Chcę zawieźć syna do domu.
– Ale nie zebrałam jeszcze materiału o akcji ratunkowej.
– Słyszała pani, co powiedział. Nic nie pamięta.
– Musisz pamiętać człowieka, który cię uratował, Matthew. Zobaczyłeś go, kiedy otworzyłeś oczy.
– Tak.
– Dowiedziałeś się, jak się nazywa?
– Nie. Miał ciemne włosy i wąsy.
– Jakie wąsy?
Matthew przytknął obie dłonie do twarzy i przejechał palcami spod nosa do kącików ust.
– Takie.
– Meksykańskie? Pokiwał głową.
– Nosił koszulę w paski i krawat.
– Czyli elegancko ubrany. Młody?
– Nie bardzo.
– W średnim wieku? Powyżej czterdziestki?
– Aż taki stary nie.
– Coś ci powiedział?
– Rozmawiał głównie z Piersem.
– Twoim kolegą ze szkoły? Matthew westchnął ciężko.
– Proszę nie podawać jego imienia. Powinniśmy wtedy być w szkole.
Читать дальше