– Nie zdawałam sobie z tego sprawy.
– Wie pani, jaka szybkość jest tutaj dozwolona?
– Na tym odcinku sto.
– Dokąd pani jedzie?
– Do Bristolu. Z Southampton.
– Służbowo?
– Tak. – Kiedy to powiedziałam, pomyślałam o pudłach w bagażniku.
Zapytał mnie o nazwisko i poprosił o dowód tożsamości. Potem zapytał, co to za interesy. Powiedziałam, że jestem kierowcą. W tym wszystkim była jakaś okropna nieuchronność. Poproszono mnie, żebym wysiadła z samochodu, a ja wiedziałam, że nie chodzi o badanie alkomatem.
Drugi mężczyzna wysiadł z czerwonego samochodu i podszedł do nas. Pokazał identyfikator. Był detektywem inspektorem.
– Czy bagażnik jest zamknięty?
– Tak sądzę.
– Proszę go otworzyć.
Zrobiłam, co kazał, i otworzyłam klapę.
Stały tam cztery pudła. Pomyślałam, że mój szef wyleguje się nad brzegiem basenu, a ja muszę przechodzić tę gehennę. Wiedziałam, że pan Buckie musi dostać po łapach. Może istnieje jakiś złodziejski honor, ale ja nic jestem złodziejem. I nie przewożę świadomie kontrabandy, jeśli w tych pudłach jest coś trefnego. Stracę pracę, ale to i tak lepsze, niż gdyby miano mi założyć kartotekę kryminalną.
– Co w tym jest? – zapytał jeden z policjantów.
– Pluszowe misie – odparłam, starając się nadać głosowi przekonywające brzmienie. Jeśli ma mi to ujść na sucho, muszę trzymać się historyjki, którą mi opowiedziano.
Wymienili spojrzenia.
– Mówi pani, że w jakiej firmie pani pracuje? – odezwał się pierwszy z nich.
– Nie pytał mnie pan. To Realbrew Ales Limited, ale poproszono mnie, żebym odebrała te misie. To osobista prośba mojego szefa.
– Osobista. Lubi misie, co? Powiedziałam o pikniku w Longleat.
– Chyba będziemy musieli rzucić okiem na te misie. Zechce pani otworzyć pudła?
– Nic są moje. Nie mam do tego prawa – powiedziałam, wijąc się jak piskorz.
Inspektor skinął głową.
– Może pani powiedzieć właścicielowi, że wylegitymowaliśmy się jako policjanci i poprosiliśmy panią o współpracę. Zakładam, że pani chce współpracować?
Wręczono mi scyzoryk. W głowie mi się kręciło. Nacięłam winylową taśmę, którą zaklejone było wieko.
– Proszę zdjąć opakowanie.
Podniosłam warstwę pianki i odetchnęłam z ulgą, bo zobaczyłam dwadzieścia pięć małych misiów leżących na polistyrenowej wyściółce.
Policjanci kazali mi wyjmować wszystkie warstwy misiów, aż obejrzeli całą zawartość pudła. Dwieście misiów. Potem poprosili, żebym otworzyła kolejne pudło. Protesty na nic by się zdały; najwyraźniej sądzili, że coś znajdą. Przy każdej warstwie czułam ten sam przypływ zdenerwowania, ale misie, rząd za rzędem, patrzyły na mnie niewinnie, aż sprawdzono cały ładunek.
Inspektor wziął jednego misia, obrócił go na wszystkie strony i dokładnie obejrzał. Obaj policjanci odeszli o kilka metrów i zaczęli rozmawiać. Widziałam, jak wykręcają misiowi głowę i kończyny. Inspektor potrząsnął nim przy uchu. Przytknął do nosa i powąchał. Wyglądałoby to śmiesznie, gdyby tak bardzo nie wystraszyły mnie ich podejrzenia.
Nie wiem, co postanowili, ale musieli mieć na to czyjąś zgodę, bo inspektor poszedł do samochodu i skorzystał z radiostacji.
Próbowałam zwalczyć niepokój, z powrotem załadowując pudła. Policjanci znowu podeszli do mnie. Inspektor podał mi misia.
– Ze względu na pani współpracę nie złożę meldunku, że przekroczyła pani obowiązującą szybkość, ale proszę to uznać za poważne ostrzeżenie. Ograniczenie prędkości służy ochronie pani i innych użytkowników drogi. – O misiach nic nie powiedział.
Wymamrotałam coś ze skruchą, jak należy. Obaj wrócili do samochodu i odjechali.
***
Pan Buckie nadal leżał nad brzegiem basenu, kiedy dojechałam do jego domu. Odwrócił leżak, żeby leżeć twarzą do słońca, jego skóra wyglądała tak, jakby miała go później boleć. Nie był sam. Siedziało tam dwóch innych facetów w średnim wieku. Mieli szorty i grali w karty pod parasolem przy basenie. Nie spojrzeli na mnie. Trzeci mężczyzna pływał, powolnymi ruchami zagarniając wodę. Musiałam spojrzeć na niego dwa razy, zanim dotarło do mnie, że jego długie, unoszące się na wodzie włosy nie są białe tylko jasnoblond. Popatrzył na mnie oceniającym wzrokiem, tak jak to robią mężczyźni. Widać nie byłam warta nawet skinienia głową.
Szef spał. Musiałam dwa razy zawołać go po nazwisku. Wtedy poruszył się i zapytał, która godzina.
Powiedziałam mu i zapytałam, czy moglibyśmy porozmawiać bez świadków. Odparł, że wobec tych ludzi nie ma tajemnic.
Opowiedziałam więc, co się stało na drodze.
Słuchał bardzo uważnie i nie przerywał ani nie robił uwag.
– Myślę, że mam prawo wiedzieć, o co tu chodzi – powiedziałam na koniec i było to raczej żądanie niż prośba.
Potarł się po karku.
– To dla mnie zagadka, Dano. Czy wspominali moje nazwisko?
– Nie.
– No wiesz, taką mają pracę. Popełnisz jakieś małe wykroczenie drogowe i zaraz wyciągają surowe konsekwencje. Sprawdzali stan opon i hamulce?
Pokręciłam głową.
– Czy nie wyrażam się jasno? Stan wozu ich nie interesował.
– No tak, jest prawie nowy. Pewnie to zobaczyli i chcieli cię złapać na czymś innym. Dobrze, że zachowałaś zimną krew, moja droga.
Nadal byłam pewna, że chce mnie spławić.
– Myślę, że dostali cynk. Wydawali się bardzo pewni siebie. Nie zrobiło to na nim wrażenia.
– Wątpię – powiedział stanowczo. – Taką mają mentalność. Widzą wielkiego, lśniącego mercedesa i wydaje im się, że trafili na trop jakiegoś przekrętu. Musisz się przyzwyczaić do takich rzeczy albo jeździć wolniej.
– Mówi pan jak jeden z nich.
Uśmiechnął się i zapytał, czy miałabym ochotę popływać. W razie czego znajdzie dla mnie dwuczęściowy kostium.
– Albo jednoczęściowy – dodał.
Znów bawił się w podrywacza. Prawdopodobnie Charmian wyszła na całe popołudnie.
Bąknęłam jakąś wymówkę i już miałam odejść, kiedy przypomniał sobie, że szukano mnie przez telefon. Czy mogłabym pilnie zadzwonić do centralki w jego biurze? Wręczył mi komórkę.
I w ten sposób dowiedziałam się, że mojego syna zabrano do szpitala.
Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie. Anita, telefonistka w Realbrew przekazała mi to tak spokojnie, jak tylko potrafiła. Powiedziała, że Matthew zabrano na obserwację do szpitala Royal United, bo wpadł do rzeki. Kiedy dostaje się takie wiadomości o własnym synu, człowiek natychmiast zaczyna sobie roić najgorsze. Ludzie często specjalnie tak przedstawiają sprawy, żeby nas nie wystraszyć.
Z głową pełną najczarniejszych myśli gnałam samochodem do szpitala, ryzykując prawo jazdy i życie. Sprawy nigdy nie są tak proste, jak przedstawiają je inni. Matthew był moim jedynym dzieckiem, stanowił całą moją rodzinę. Zaparkowałam w zatoczce przed izbą przyjęć, podbiegłam do wejścia, głęboko zaczerpnęłam tchu, żeby się opanować, weszłam i powiedziałam, kim jestem.
Poznałam recepcjonistkę, ale ona odpowiedziała mi tylko sztucznym uśmiechem, obliczonym na złagodzenie stresu, i powiedziała, że Matthew bada doktor Murtah. Zapytałam, czy chłopiec odniósł jakieś obrażenia, a ona nie pocieszyła mnie, poprosiła tylko, żebym usiadła. Pamiętam, że odwróciła się, potem znów na mnie spojrzała i zapytała, czy już się spotkałyśmy.
Zabrakło mi energii, żeby przypomnieć jej, że pracuję dla Realbrewy i w ubiegłym tygodniu przywoziłam tu jednego z robotników, który złamał sobie rękę.
Читать дальше