Na drugim końcu linii panowała cisza.
– Pan będzie łaskaw zadzwonić do mnie po południu, koło czwartej – ciągnął komisarz. – Wówczas z przyjemnością udzielę panu dokładniejszych informacji.
– Dziękuję, commissario . Na pewno zadzwonię. Tylko jeszcze jeden drobiazg: jak się nazywa tamten policjant?
– Luciani. Mario Luciani. Wzorowy funkcjonariusz – odpowiedział Brunetti, który zwykł chwalić podwładnych, kiedy rozmawiał z przedstawicielami prasy.
– Dzięki, commissario . Napiszę o tym, a w artykule nie omieszkam wspomnieć o panu – rzekł Carlon i bez dalszych ceregieli odłożył słuchawkę.
Niegdyś Brunetti życzliwiej traktował prasę, czasami wręcz przyjaźnie, a nawet zachęcał ją do publikowania informacji o jakiejś zbrodni. W ostatnich latach jednak coraz większa fala dziennikarstwa goniącego za sensacją sprawiła, że stosunki komisarza z reporterami stały się bardziej niż oficjalne, ponieważ następnego dnia wszelkie jego supozycje przybierały w gazetach formę niemal oskarżeń. Tak więc stał się ostrożny i udzielał raczej skąpych informacji, choćby miał do czynienia z dziennikarzami skrupulatnymi i rzetelnymi.
Zdawał sobie sprawę, że póki z laboratorium nie dostanie wiadomości o bilecie znalezionym w kieszeni denata albo nie otrzyma wyników sekcji zwłok, niewiele może zrobić. Teraz jego podwładni dzwonią do hoteli i natychmiast go poinformują, jeśli coś znajdą. Zatem nie pozostało mu nic innego, jak tylko czytać i opiniować dokumenty personalne.
Po godzinie odezwał się brzęczyk telefonu wewnętrznego. Podnosząc słuchawkę, komisarz już wiedział, kto dzwoni.
– Tak, vice-questore !
Pattę, zastępcę komendanta, na chwilę zatkało, bo prawdopodobnie liczył, że podwładnego nie ma albo jeszcze śpi.
– Co to za historia z tym zabitym Amerykaninem? Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? Czy masz pojecie, jak to wpłynie na turystykę?
Brunetti podejrzewał, że przełożonego w istocie interesowała jedynie sprawa, której dotyczyło trzecie pytanie.
– O jakim Amerykaninie pan mówi, panie komendancie? – spytał, udając zdziwienie.
– O tym, którego rano wyciągnęliście z wody.
– A, tak się uwinęli z wynikami? Więc to Amerykanin?
– Nie bądź taki cwany, Brunetti! – warknął Patia. – Wyników sekcji jeszcze nie przysłali, ale denat miał w kieszeni amerykańskie monety, więc musi być Amerykaninem.
– Albo numizmatykiem – usłużnie podsunął komisarz.
Nastąpiła dłuższa przerwa, którą Brunetti wziął za dowód, że zastępcy komendanta obce jest znaczenie tego słowa.
– Mówiłem, żebyś się nie wymądrzał. W każdym razie zakładamy, że to Amerykanin. Nie możemy pozwolić, by w tym mieście mordowano Amerykanów, zwłaszcza nie przy takiej liczbie turystów, jak w tym roku. Czy trudno to zrozumieć?
Brunetti miał ochotę zapytać, czy można pozwolić na mordowanie przedstawicieli innych narodowości, na przykład Albańczyków, lecz ugryzł się w język i powiedział:
– Tak jest.
– No więc?
– Co więc, panie komendancie?
– Jakie działania podjęliście w tej sprawie?
– Nurkowie przeszukują kanał, w którym go znaleziono. Jak tylko ustalimy, kiedy nastąpił zgon i założymy, że zginął gdzie indziej, każemy im przeszukać miejsca, skąd mogło zdryfować ciało. Vianello sprawdza okoliczne punkty uczęszczane przez ćpunów i handlarzy narkotyków, a laboratorium analizuje to, co denat miał w kieszeniach.
– Te monety?
– Chyba analitycy nie muszą nas zawiadamiać, że to bilon amerykański, panie komendancie.
Po długiej przerwie, która wskazywała, że już więcej nie należy go drażnić, Patta spytał:
– Co z Rizzardim?
– Obiecał, że wyniki sekcji otrzymamy po południu.
– Postaraj się przysłać mi jedną kopię.
– Tak jest. Czy ma pan jeszcze coś do mnie?
– Nie, to wszystko – odpowiedział Patta i odłożył słuchawkę.
Brunetti wrócił do lektury dokumentów. Skończył czytać po pierwszej. Nie wiedział, kiedy zadzwoni Rizzardi, a pragnął jak najszybciej dostać wyniki sekcji, więc postanowił nie iść na obiad ani do domu, ani do restauracji, lecz wpaść do baru przy Ponte dei Greci i zjeść kilka tramezzini .
Ledwie wszedł, Arianna, właścicielka, przywitała go po imieniu i machinalnie postawiła przed Brunettim kieliszek do wina. Orso, jej wiekowy owczarek niemiecki, który przez lata polubił komisarza, leżał na ulubionym miejscu koło chłodziarki z lodami. Zobaczywszy policjanta, ciężko podniósł się na łapy usztywnione artretyzmem i przytruchtał, wachlując ogonem. Już dawno komisarz nie głaskał go po głowie i pieszczotliwie nie szarpał za uszy, kiedy więc to zrobił, zadowolony pies położył się u jego stóp. Liczni stali goście, przyzwyczajeni do Orsa, przechodzili nad nim i rzucali mu kawałki ciasta i kanapek. Owczarek najbardziej lubił szparagi.
– Na co masz ochotę, Guido? – zapytała Arianna, mając na myśli tramezzini i machinalnie napełniając jego kieliszek czerwonym winem.
– Daj mi jedną z szynką i karczochem i jedną z krewetkami – odpowiedział komisarz, a potem, czując na kostce delikatne uderzenia ogona, którym machał Orso, dodał: – No, i jeszcze jedną ze szparagami.
Otrzymawszy kanapki, poprosił o następny kieliszek wina i zaczął je sączyć, rozmyślając o tym, jak bardzo skomplikuje się sytuacja, jeśli denat rzeczywiście okaże się Amerykaninem. Mogła powstać kwestia jurysdykcji. Komisarz uznał jednak, że teraz nie będzie o tym myślał.
– Paskudna sprawa z tym Amerykaninem – odezwała się Arianna, jakby na przekór.
– Jeszcze nie mamy pewności, czy to Amerykanin.
– No cóż, ale jeśli się nim okaże, ktoś zacznie krzyczeć o terroryzmie, a to nikomu nie przyniesie nic dobrego.
Arianna, choć urodziła się Jugosłowianką, myślała zupełnie jak prawdziwa wenecjanka: interes przede wszystkim.
– W okolicy jest mnóstwo narkotyków – dodała, jakby one były wszystkiemu winne.
Komisarz sobie przypomniał, że Arianna prowadzi także hotel, a zatem nic dziwnego, że zwykła plotka o terroryzmie napawała ją przerażeniem.
– Owszem. Sprawdzamy to, Arianno. Niemniej dziękuję.
Podczas tej rozmowy z kanapki komisarza wysunął się szparag i upadł na podłogę przed nosem Orsa, a później następny. Pies miał trudności ze wstawaniem, więc niby dlaczego by go nie pokarmić?
Brunetti położył na barze banknot dziesieciotysięcznolirowy i otrzymawszy resztę, wsunął ją do kieszeni. Arianna nie włożyła pieniędzy do kasy fiskalnej, a więc suma ta nie została zarejestrowana i w konsekwencji nie będzie opodatkowana. Komisarz już od wielu lat nie zwracał uwagi na takie nieustanne oszukiwanie państwa. Niech się o to martwi policja finansowa. Jednakże według przepisów, Arianna powinna skorzystać z kasy i dać mu pokwitowanie. Gdyby Brunetti wyszedł bez niego, oboje mogliby zapłacić mandaty w wysokości kilkuset tysięcy lirów. Ci z finansowej nieraz czekali przed barami, sklepami i restauracjami, obserwując przez okna, jak się prowadzi interes, a potem zatrzymywali wychodzących klientów, żądając okazania pokwitowań. Wenecja jednak nie jest dużym miastem i wszyscy funkcjonariusze policji finansowej znali Brunettiego, którego nigdy żaden z nich nie zatrzymywał, chyba że sprowadzano dodatkowych policjantów z zewnątrz i urządzano to, co prasa nazywała nalotem. Wówczas policja czaiła się w całym centrum handlowym miasta i w ciągu jednego dnia zbierała miliony lirów w mandatach. Kiedy w takich wypadkach zatrzymywano komisarza, pokazywał swoją legitymację służbową i mówił, że korzystał z toalety. Co prawda, z podatków wypłacano mu pensję, ale to nie sprawiało żadnej różnicy ani Brunettiemu, ani większości jego współobywateli. W kraju, w którym mafia może każdego zamordować, kiedy tylko ma na to ochotę, brak pokwitowania za filiżankę kawy nie stanowił przestępstwa, które by interesowało komisarza.
Читать дальше