Wyszła zza biurka, demonstrując figurę równie idealną jak zęby, i zniknęła za przepierzeniem, choć bez trudu mogła się z szefem skontaktować telefonicznie lub po prostu go zawołać. Brunetti słyszał, że coś mówiła. Odpowiadał jej jakiś niski głos. Po kilku chwilach się pojawiła i ręką wskazała komisarzowi drogę.
– Proszę wejść – rzekła.
Za biurkiem siedział młody blondyn, który nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat. Brunetti nań spojrzał, ale natychmiast odwrócił oczy, porażone blaskiem bijącym od tego człowieka. Znowu na niego popatrzył i wtedy zrozumiał, że to tylko młodość, zdrowie i zadbany mundur sprawiają takie wrażenie.
– Pan komendant Brunetti? – spytał tamten wstając.
Komisarzowi się zdawało, że Butterworth dopiero co brał prysznic lub kąpiel, jego skóra bowiem lśniła czystością, a twarz miał tak wygoloną, jakby przed chwilą odłożył brzytwę. Podając mu rękę, Brunetti zauważył, że jego jasnobłękitne oczy barwą przypominają wody laguny przed dwudziestoma laty.
– Bardzo mi miło, że pan przybył aż z Wenecji, żeby z nami porozmawiać, panie komendancie.
– Jestem zastępcą komendanta – odparł Brunetti.
Awansował się w nadziei, że w ten sposób zapewni sobie lepszy dostęp do informacji. Na biurku majora Butterwortha spostrzegł dwa pudełka: jedno z korespondencją przychodzącą, drugie z wychodzącą. To pierwsze było puste.
– Proszę spocząć – rzekł Amerykanin i dopiero wówczas, gdy komisarz siadł, usadowił się w swoim fotelu. Z szuflady biurka wyjął teczkę, tylko nieco grubszą od tej, którą miał Ambrogiani. – Przyjechał pan w sprawie sierżanta Fostera, nieprawdaż?
– Tak.
– Co pan chciałby wiedzieć?
– Kto go zabił – beznamiętnie odparł Brunetti.
Major chwilę się wahał, nie mając pojęcia, jak traktować tę odpowiedź, lecz w końcu postanowił uznać ją za żart.
– Tak – rzekł śmiejąc się niemal bezgłośnie. – Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć. Jednakże nie jestem pewien, czy dysponujemy informacjami, które pomogłyby nam ustalić zabójcę.
– A jakimi informacjami państwo dysponują?
Butterworth przesunął teczkę w stronę komisarza.
Choć Brunetti zdawał sobie sprawę, że są w niej materiały już mu znane, otworzył ją i przeczytał to samo, co w gabinecie Ambrogianiego. Okazało się, że teczka zawiera fotografię różniącą się od poprzedniej. Wprawdzie komisarz widział twarz denata i jego nagie zwłoki, ale dopiero teraz zobaczył, jak Foster wyglądał. Na tym zdjęciu był przystojniejszy i miał krótkie wąsy, które zgolił jakiś czas przed śmiercią.
– Kiedy wykonano to zdjęcie?
– Prawdopodobnie gdy wstępował do wojska.
– Dawno?
– Siedem lat temu.
– Długo służył we Włoszech?
– Cztery lata. Właśnie ponownie się zdeklarował.
– Przepraszam, nie rozumiem.
– Zaciągnął się. Na następne trzy lata.
– I zostałby tutaj?
– Tak.
Przypomniawszy sobie coś, o czym czytał w aktach, Brunetti zapytał:
– Jak on się nauczył włoskiego?
– Słucham?
– Skoro pracował tu na pełnym etacie, nie miał zbyt dużo czasu na uczenie się nowego języka – wyjaśnił komisarz.
– Tanti di noi parliamo italiano * [Wielu z nas mówi po włosku.] – oznajmił Butterworth z wyraźnie amerykańskim akcentem, lecz zrozumiałą włoszczyzną.
– Tak, naturalnie – rzekł odparł Brunetti z uśmiechem, domyślając się, że tak należało na to zareagować. – Czy on mieszkał w bazie? Są tu koszary, prawda?
– Owszem, są, ale sierżant Foster miał mieszkanie w Vicenzy.
Komisarz wiedział, że w takich wypadkach zawsze przeprowadza się rewizję, więc nie pytał, czy to zrobiono.
– Znaleźliście tam coś?
– Nie.
– Czy mógłbym rzucić na nie okiem?
– Nie jestem pewien, czy to konieczne.
– Ja też nie jestem pewien, czy to konieczne – przyznał Brunetti, lekko się uśmiechając. – Chciałbym jednak zobaczyć, gdzie mieszkał.
– Byłoby to niezbyt zgodne z przepisami.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że macie takie przepisy.
Komisarz wiedział, że w komendzie policji lub karabinierów w Vicenzy łatwo by uzyskał zezwolenie, ale przynajmniej w tej fazie śledztwa wolał mieć jak najlepsze stosunki ze wszystkimi zainteresowanymi władzami.
– Przypuszczam, że dałoby się to załatwić – ustąpił Butterworth. – Kiedy chciałby się pan tam wybrać?
– Nie ma pośpiechu. Dziś po południu… Jutro…
– Nie wiedziałem, że zamierza pan wracać jutro, panie komendancie.
– Tylko wówczas, gdybym się ze wszystkim nie uwinął dzisiaj, panie majorze.
– Co jeszcze pragnie pan zrobić?
– Chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami, które go znały, które z nim pracowały. – Przeglądając dokumenty, Brunetti zauważył, że Foster uczęszczał na zajęcia uniwersyteckie w bazie. Podobnie jak starożytni Rzymianie, ci budowniczowie nowego imperium zabierali ze sobą szkoły. – Być może także z jego kolegami z uczelni.
– Sądzę, że da się coś zrobić, choć muszę przyznać, że nie widzę powodu, dla którego pragnie pan z nimi rozmawiać. My się zajmiemy tą częścią dochodzenia. – Major umilkł, jakby czekając na reakcję Brunettiego, ale ponieważ ten się nie odzywał, zapytał: – Kiedy pan chciałby obejrzeć to mieszkanie?
Komisarz zerknął na zegarek; zbliżała się dwunasta.
– Chyba najlepiej będzie po południu. Gdyby pan mi powiedział, gdzie to jest, mój kierowca mógłby mnie tam zawieźć w powrotnej drodze na dworzec.
– Życzy pan sobie, żebym panu towarzyszył, panie komendancie?
– Bardzo miło z pańskiej strony, ale to raczej zbyteczne, panie majorze. Wystarczy, że poda mi pan adres.
Butterworth wyrwał kartkę z notesu, napisał na niej adres, nie zaglądając do otwartych akt, i wręczył ją Brunettiemu.
– To niedaleko stąd. Jestem pewien, że pański kierowca łatwo tam trafi.
– Dziękuję panu, majorze – powiedział komisarz i wstał. – Czy miałby pan coś przeciwko temu, gdybym jeszcze przez pewien czas pozostał na terenie bazy?
– Placówki – natychmiast poprawił go Butterworth.
– Słucham?
– Tu jest placówka. Lotnictwo ma bazy. My, wojska lądowe, mamy placówki.
– Aha, rozumiem. Po włosku i jedno, i drugie nazywa się bazą. Czy mógłbym chwilę tu zabawić?
Butterworth przez moment się wahał.
– Nie widzę żadnych problemów.
– A wracając do mieszkania, panie majorze, jak do niego wejdę?
Amerykanin wstał i wyszedł zza biurka.
– Jest tam dwóch naszych ludzi. Zadzwonię do nich i każę im pana wpuścić.
– Bardzo dziękuję, panie majorze – powiedział Brunetti, wyciągając do niego rękę.
– Nie ma za co. Cieszę się, że w ten sposób mogę panu pomóc.
Butterworth uścisnął komisarzowi dłoń mocno i energicznie. Wychodząc, Brunetti się zastanawiał, dlaczego Amerykanin go nie spytał, co dotychczas ustalił w sprawie morderstwa.
– Dokąd, panie komisarzu? – odezwał się kierowca, gdy Brunetti wsiadł do samochodu.
Brunetti podał mu kartkę z adresem Fostera.
– Chciałbym tam dziś pojechać. Wiecie, gdzie to jest?
– Borgo Casale? Oczywiście, że wiem. Tuż za stadionem piłkarskim.
– Przejeżdżaliśmy tamtędy?
– Tak, panie komisarzu, w drodze z dworca. Teraz mam pana tam zawieźć?
– Nie, jeszcze nie. Najpierw chciałbym coś przekąsić.
– Był pan tu już kiedyś, panie komisarzu?
– Nie, nigdy. A pan dawno tu jest?
Читать дальше