Przeszedł do kuchni, gdzie sprawdził, co jest w zamrażarce. Lód. Nic więcej. W niższej części lodówki było kilka jabłek, otwarta butelka białego wina i przeterminowany ser w plastikowym opakowaniu. W piekarniku znalazł jedynie trzy rondle; pralka okazała się pusta. Komisarz wolno rozejrzał się po kuchni. Z najwyższej szuflady kredensu wyjął nóż, przesunął krzesło od stołu pod piecyk do podgrzewania wody. Stanąwszy na krześle, nożem zaczął odkręcać śrubki przedniej ścianki obudowy piecyka i kolejno wsadzał je do kieszeni marynarki. Kiedy odkręcił ostatnią, wetknął nóż do kieszeni, a potem zdjął obudowę. Postawił ją na krześle i oparł o kolana.
Na wewnętrznej stronie zobaczył dwie plastikowe torebki, przymocowane taśmą. Zawierały około kilograma drobnego białego proszku. Brunetti wyjął z kieszeni chusteczkę, owinął nią sobie dłoń i oderwał torebki. Chcąc potwierdzić swoje domysły, otworzył jedną torebkę, poślinił koniuszek wskazującego palca i dotknął nim proszku. Kiedy go spróbował, na języku poczuł wyraźny, lekko metaliczny smak kokainy.
Schyliwszy się, położył torebki na kredensie. Następnie podniósł ściankę obudowy, dopasował otwory i z powrotem przymocował ją do piecyka czterema śrubkami, powoli je wkręcając. Rowki dwóch górnych śrubek ustawił idealnie poziomo, dwóch dolnych zaś z równą precyzją w pionie.
Spojrzał na zegarek. Stwierdził, że spędził w mieszkaniu piętnaście minut. Amerykanie mieli cały dzień na przeszukanie lokalu i tyle samo włoska policja, ale to on, Brunetti, znalazł torebki w niespełna kwadrans.
Otworzył jedną z szafek w ścianie, lecz tam było tylko kilka talerzy. Zajrzał pod zlewozmywak i zobaczył to, czego szukał: dwie reklamówki. W dalszym ciągu używając chusteczki, zapakował do nich po jednej torebce z kokainą i schował je do wewnętrznych kieszeni marynarki. Dokładnie wytarł rękawem nóż, po czym odłożył go do szuflady. Na koniec za pomocą chusteczki usunął wszelkie odciski palców z piecyka.
Opuściwszy mieszkanie, zamknął drzwi na klucz. Kiedy wyszedł z budynku, z uśmiechem zadowolenia ruszył do żołnierzy w dżipie.
– Dziękuję – powiedział, wręczając klucz temu, który mu go dał.
– No i co? – spytał Amerykanin.
– Nic. Po prostu chciałem zobaczyć, jak on mieszkał.
Gdyby żołnierza zaskoczyła odpowiedź Brunettiego, z pewnością by to okazał.
Komisarz wrócił do samochodu, wsiadł i kazał kierowcy zawieźć się na dworzec. Zdążył na pociąg dalekobieżny z Mediolanu do Wenecji, odchodzący o trzeciej piętnaście. Wiedział, że w drodze powrotnej, tak samo jak wówczas, gdy jechał do Vicenzy, będzie patrzył przez okno, zastanawiając się, dlaczego pewien młody amerykański żołnierz został zamordowany. Teraz jednak miał dodatkowy temat rozmyślań: w jakim celu po śmierci denata do jego mieszkania podrzucono narkotyki? I kto to zrobił?
Kiedy pociąg odjechał z dworca w Vicenzy, Brunetti ruszył na poszukiwanie pustego przedziału w wagonie pierwszej klasy. W wewnętrznych kieszeniach marynarki ciążyły mu plastikowe torebki, żeby więc to ukryć, idąc pochylał się do przodu. Wreszcie w pierwszym wagonie za lokomotywą znalazł pusty przedział i usiadł przy oknie, ale po chwili wstał, by zamknąć przesuwane drzwi. Położywszy teczkę na sąsiednim miejscu, siedział i się zastanawiał, czy nie przepakować do niej torebek, gdy nagle drzwi przedziału otworzył jakiś mężczyzna w mundurze. W pierwszej chwili zaskoczony komisarz ujrzał swoją karierę w gruzach, a siebie w więzieniu, lecz mężczyzna go wybawił, prosząc o pokazanie biletu.
Po wyjściu konduktora Brunetti skoncentrował się na tym, by nie sięgać do kieszeni i nie sprawdzać, czy torebki jeszcze tam są. W pracy rzadko miał do czynienia z narkotykami, ale wiedział o nich wystarczająco dużo, aby zdawać sobie sprawę, że wiezie w kieszeniach co najmniej kilkaset milionów lirów: w jednej równowartość nowego mieszkania, a w drugiej wcześniejszej emerytury. Mimo to ta myśl wcale go nie pociągała.
Chętnie oddałby obie torebki za informację, kto je podrzucił do mieszkania denata. Choć komisarz nie miał pojęcia, kto to zrobił, wiedział jednak, że owa osoba kierowała się oczywistym powodem: czyż można znaleźć lepszy motyw zabójstwa niż narkotyki i handel nimi albo lepszy dowód niż ich obecność w domu zamordowanego? Czyż nie zaplanowano tego tak, by trafiły w ręce policjanta z Wenecji, którego – choćby tylko ze względów geograficznych – w żaden sposób nie mogło nic łączyć z tym przestępstwem ani z denatem? I w co był zamieszany ów młody żołnierz, skoro użyto kilograma kokainy, by odwrócić od tego uwagę? Brunetti wyjął z teczki książkę, ale gdy próbował ją czytać, okazało się, że nawet ulubiony historyk nie zdołał odciągnąć jego myśli od tych pytań.
W Padwie do przedziału weszła starsza kobieta i od razu zaczęła czytać jakieś czasopismo, nie odzywając się do komisarza. Nawet na niego nie spojrzawszy, wysiadła w Mestre. Kiedy pociąg zatrzymał się w Wenecji, Brunetti włożył książkę do teczki i wysiadł. Idąc peronem, szukał wzrokiem osób, które wsiadły do tego samego pociągu w Vicenzy. Po wyjściu z dworca ruszył w prawo, w kierunku linii tramwaju wodnego numer jeden, dotarł aż do przystani, gdzie się zatrzymał. Obejrzał się za siebie udając, że patrzy na zegar. Nagle zmienił kierunek i ruszył przez plac przed dworcem, w stronę przystani vaporetto numer dwa. Nikt go nie śledził.
Tramwaj przypłynął po kilku minutach. Brunetti okazał się jedyną osobą, która wsiadła. O wpół do piątej z tramwaju wodnego korzystało tylko kilku pasażerów. Komisarz przeszedł przez kabinę na pokład rufowy. Był tam sam. Tramwaj odbił od brzegu, przepłynął pod mostem Scalzi i ruszył Canale Grande w stronę Rialto, gdzie kończyła się jego trasa.
Przez szklane drzwi do kabiny Brunetti widział, że wszyscy pasażerowie siedzą z nosami w gazetach. Położył teczkę na sąsiednim fotelu, otworzył ją, tak aby go częściowo zasłaniała, sięgnął do kieszeni i wyjął jedną torebkę. Ostrożnie trzymając ją za róg, odwrócił się bokiem, żeby lepiej widzieć fasadę Muzeum Przyrodniczego, wysunął rękę za reling i wsypał biały proszek do kanału. Ukradkiem włożył pustą torebkę do teczki i w ten sam sposób opróżnił drugą. W złotym wieku Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, podczas wspaniałej corocznej ceremonii, doża uroczyście wrzucał do wody złoty pierścień na dowód zaślubin miasta z morzem, które dało Wenecji życie, bogactwo i potęgę. Nigdy jednak, pomyślał Brunetti, nikt z rozmysłem nie wrzucił do wody tak wielkiego majątku.
Z Rialto udał się do komendy i od razu poszedł do laboratorium. Bocchese ostrzył tam nożyczki za pomocą jednej z licznych maszyn, którymi chyba wyłącznie on umiał się posługiwać. Zobaczywszy Brunettiego, wyłączył ją i odłożył nożyczki na kontuar.
Komisarz postawił teczkę obok nożyczek, a następnie ją otworzył i ostrożnie, dotykając jedynie rogów, wyjął dwie plastikowe torebki. Kładąc je na kontuarze, spytał:
– Mógłbyś sprawdzić, czy są na nich odciski tamtego Amerykanina?
Bocchese skinął głową.
– W takim razie później zejdę i wtedy mi to powiesz, zgoda?
Technik znowu skinął głową i mruknął:
– A więc to takie buty, hę?
– Właśnie.
– Czy później, kiedy już zdejmę odciski, mam się postarać, żeby te torebki zginęły?
– Jakie torebki?
Bocchese sięgnął po nożyczki.
– Tylko to skończę – rzekł.
Читать дальше