– Jak zareagował Kannick, kiedy zauważyłeś, że Errki nie żyje?
– Spanikował. Błagał i prosił, żebym mu pomógł.
– Pomógł mu zrobić co?
– Przekonać was, że to był wypadek.
– A to był wypadek?
– Zdecydowanie tak. Chłopak celował w drzwi. Nie wiedział, że jesteśmy w środku, ani że Errki właśnie w tej chwili będzie miał ochotę wyjść.
– Rozumiem. Co jeszcze?
– To znaczy?
– Czy proponował ucieczkę albo ukrycie ciała?
– Nie, nie. Zdecydowanie nie. Przekonałem go, żeby tego nie robić.
– Więc jednak zaproponował coś takiego?
– Ech, nie, nie naprawdę. Nie wiedział, co mówi. Był spanikowany. I trudno mu się dziwić, prawda? Ma szczęście, że ma dopiero dwanaście lat i według prawa jest nieletni.
Sejer usiadł za kierownicą i zatrzasnął drzwi. Mimo że źle spal, nagle z niewiadomego powodu rozjaśniło mu się w głowie. Miał dziwne wrażenie, że nadeszła decydująca chwila. Czul to. Czas stanął w miejscu. Wyglądał przez okno samochodu, próbując znaleźć na zewnątrz coś, co wyjaśniłoby to uczucie. Wydawało mu się, że jest sparaliżowany i nie może się ruszać. To uczucie nie było nieprzyjemne, raczej nieznane. Przyjrzał się swoim dłoniom leżącym na kierownicy. Każdemu pojedynczemu włoskowi na ich grzbiecie, cienkim liniom przecinającym kłykcie. Białym paznokciom, czystym i równym. Zegarkowi z małą złotą koroną na tarczy. W lusterku wstecznym napotkał własne spojrzenie. Patrzyła na niego twarz starsza, niż pamiętał, ale nadal bardzo czujna. Obudził go dźwięk klaksonu. Włączył bieg i przeciął rynek, mijając rzędy zaparkowanych aut.
Chłopiec wyprostował się. Lewą stopę przekręcił na bok, a prawą wystawił do przodu. Podniósł głowę i wysunął podbródek. Spuścił ręce i rozluźnił mięśnie. Wziął długi, głęboki wdech, a potem powoli wypuścił powietrze. Ostrożnie, prawie ukradkiem, obrócił głowę w lewo. Nie szybko, ale delikatnie, bardzo delikatnie. Zmrużył oczy i spojrzał na oddalone o trzydzieści metrów złote kolo. Obraz powoli stawał się coraz ostrzejszy. Znów wziął głęboki wdech i zatrzymał powietrze w płucach. Potężna klatka piersiowa wypełniła się i w tej samej chwili chłopiec podniósł łuk. Napiął cięciwę, zakotwiczył i wycelował. Mała czerwona kropka dotknęła dolnej krawędzi celu. Teraz chciał trafić w dziesiątkę. W tych wspaniałych chwilach, kiedy wszystko szło jak po maśle, udawało mu się. Strzała wyleciała z łuku. Cięciwa wydała cichy brzdęk, a potem, gestem tyleż eleganckim, co wyćwiczonym, Kannick opuścił łuk dokładnie w chwili, gdy strzała wbiła się w środek tarczy z głośnym trzaskiem. Wypuścił powietrze z płuc i poszukał w kołczanie następnej. Nie poruszał oczami, nie przesuwał stóp. Założył strzałę na cięciwę. Chciał zaliczyć trzy dziesiątki z rzędu. Jeżeli będzie miał szczęście, druga strzała wyląduje tuż przy pierwszej i stuknie o nią. Znowu wziął oddech i zamknął oczy. Potem otworzył je i wpatrzył się w cel oraz w czerwone pióra pierwszej strzały widoczne pośrodku złotego koła.
Usłyszał hałas, ale starał się go zignorować. Dobry łucznik nie pozwala sobie nawet na chwilę dekoncentracji. Strzela skupiony. Hałas narastał. Nie podobało mu się to. Chciał dokończyć serię trzech strzałów. Zbliżał się samochód. Strzała numer dwa wyleciała z cięciwy. Ósemka. Stęknął z irytacją i odwrócił głowę. Na podwórzu pojawił się samochód policyjny.
Kannick opuścił łuk i stanął w bezruchu. To był Sejer. Pewnie przyjechał tylko po to, żeby powiedzieć mu cześć, zapytać, co słychać i czy dobrze spał. Był sympatyczny. Nie ma się czego bać.
Chłopiec uśmiechnął się.
– Dzień dobry, Kannick.
Sejer nie uśmiechał się. Wyglądał bardzo poważnie. Nie tak przyjaźnie, jak ostatnio, ale jakby go coś martwiło. Odwrócił się, żeby spojrzeć na tarczę.
– Trafiłeś w dziesiątkę – powiedział.
– Tak – potwierdził Kannick z dumą.
– Czy to trudne? – obrzucił błyszczący luk ciekawym spojrzeniem, nie zmieniając wyrazu twarzy.
– Tak, dość trudne. Ćwiczę to od ponad roku. Trafiłbym w drugą, ale pana przyjazd mnie zdekoncentrował.
– Przepraszam. – Sejer spojrzał w oczy chłopca z poważnym wyrazem twarzy. – Zabraliśmy ci łuk. A ty sobie tutaj ćwiczysz w najlepsze. Jak to wyjaśnisz?
Kannick wbił wzrok w ziemię.
– To łuk Christiana. Pożyczył mi go.
– Myślałem, że nie wolno ci trenować bez nadzoru osoby dorosłej.
– Margunn jest w łazience, a ja muszę ćwiczyć na mistrzostwa kraju – wyjaśnił ponuro.
– Wiem o tym, ale i tak muszę z nią porozmawiać. – Sejer skinął głową, najpierw ku budynkowi, a potem ku tarczy, której środek zrobiono z grubej tektury. Miał właśnie odebrać chłopcu jego jedyną pasję. Nie znosił takich chwil. Jednocześnie coś tykało w jego wnętrzu, jak bomba zegarowa tuż przed eksplozją. Czuł, że serce bije mu szybciej. Ten drobny szczegół, który właśnie zobaczył, mógł nic nie znaczyć, lecz równie dobrze mógł znaczyć wszystko. Starał się zapanować nad sobą.
– Ale mogę strzelać tutaj na wolnym powietrzu? – spytał Kannick jednocześnie błagalnym i obrażonym tonem. – Byle nie w lasach, prawda? Jeżeli mam mieć jakiekolwiek szanse na zawodach, muszę trenować codziennie aż do ostatniej chwili.
– Kiedy są zawody?
Sejer nie poznał własnego głosu. Brzmiał ochryple i surowo.
– Za cztery tygodnie.
Kannick nadal stał gotowy do strzału. Nosił czarne mokasyny, rozmiar 9. Na skórzanych podeszwach nie było zygzakowatego wzoru typowego dla butów sportowych. Spostrzeżenie to zaskoczyło Sejera. Wyglądały jak buty do garnituru i zupełnie nie pasowały do obciętych dżinsów. Dwunastoletni chłopcy zwykle nosili adidasy. Nadal zmagał się z dziwnym uczuciem wzbierającym w jego wnętrzu.
– Dobrze spałeś tej nocy? – zapytał uprzejmie.
Kannick miał zamęt w głowie. Głos policjanta był łagodny, ale spojrzenie zimne jak stal.
– Spałem jak kamień – odparł dzielnie. Kłamstwo sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. Zbyt wiele się wydarzyło. Obudził się, kiedy weszła Margunn, żeby zmienić Philipowi pościel i musiał się starać, żeby oddychać równo i spokojnie. Jednocześnie bał się zasnąć. Prześladował go zły sen.
– A ja nie za dobrze – stwierdził beznamiętnie Sejer.
– Tak? – powiedział Kannick, coraz bardziej niespokojny. Nie był przyzwyczajony do wysłuchiwania zwierzeń dorosłych. Ale ten mężczyzna był inny.
– Chciałbym popatrzeć, jak strzelasz. Mogę? – zapytał.
Kannick zawahał się.
– W porządku. Ale teraz wypadłem z rytmu. Znaczy, mogę zepsuć strzał.
– Chciałem tylko zaspokoić ciekawość – wyjaśnił Sejer cicho. – Nigdy nie widziałem z bliska, jak ktoś strzela z łuku.
Obserwował Kannicka. Cała procedura – koncentracja, podnoszenie łuku, celowanie i wypuszczanie strzały – była pasmem pełnych wdzięku ruchów, nawet w wykonaniu chłopca tak otyłego, jak on. Luk w fascynujący sposób nadawał formę bezkształtnej sylwetce. Kannick trafił w dziewiątkę i opuścił broń.
Sejer obrzucił spojrzeniem budynek, a potem chłopca.
– Zawsze nosisz rękawiczki, kiedy strzelasz? – spytał, skinieniem głowy wskazując na jego dłonie.
– To rękawice łucznicze – wyjaśnił Kannick. – Gdybym ich nie miał, cięciwa przecięłaby mi palce. Niektórzy używają skórzanej osłony, ale ja wolę rękawice. Tak naprawdę powinno się nosić jedną, na dłoni, która napina cięciwę. Ale dla symetrii noszę dwie i świetnie się to sprawdza. Wie pan – dodał rozpaczliwie – każdy łucznik ma swój własny styl. Na przykład Christian mruga raz, tuż przed strzałem.
Читать дальше