Minuta minęła. Ostrożnie wycofał się i wrócił do czekającej grupy mężczyzn.
– Wchodzę do środka.
Skarre rzucił mu zafrasowane spojrzenie.
– Myślę, że nikogo tam nie ma. W środku jest bardzo cicho.
– Zeb na pewno coś słyszał – upierał się Ellmann.
Sejer i Skarre podeszli do chaty, podczas gdy treserzy zostali z psami. Sejer pchnął drzwi.
– Halo! Policja! Czy ktoś tu jest?
Nikt nie odpowiadał. Wszędzie panowała cisza. Inspektor nie sądził, że bandyta mógłby nagle wyskoczyć i do niego strzelić. Nie tak miał zginąć. Dom wydawał się zupełnie pusty. Zajrzał do salonu. Zauważył zielony tapczan, starą szafę i, co dziwne, szary futerał. Zrobił kilka kroków do przodu i rzucił przez ramię do Skarrego:
– Byli tu.
Stał na środku zakurzonego pokoju i rozglądał się, pozwalając oczom przywyknąć do panującego wewnątrz półmroku. Po chwili zauważył w kącie sylwetkę wychudzonego człowieka w ciemnym ubraniu i z czarnymi włosami. Pół siedział, pół leżał w nienaturalnej pozycji, z głową opartą o szafę. Musiało mu być bardzo niewygodnie. Sejer nie myślał już o własnym bezpieczeństwie, nie przejmował się, że ktoś go zaatakuje. Zrobił kilka kroków i przyklęknął obok leżącego. Był chudy i wymizerowany, miał zamknięte oczy i upiornie bladą twarz. Wyglądał jak skrajnie niedożywione dziecko, z czupryną czarnych włosów sięgających do ramion.
– Errki – szepnął Sejer.
Ciało Errkiego leżało w kałuży krwi. Dotknął jego chudej szyi, starając się wyczuć puls, ale bez powodzenia. W półmroku trudno było zauważyć ranę, ale najwyraźniej został trafiony gdzieś w brzuch. Był jeszcze ciepły. Inspektor miał właśnie wstać, kiedy usłyszał jakiś hałas. Pomyślał, że to Skarre, lecz nagle coś ciemnego ukazało się w jego polu widzenia. Rozległo się nieprzyjemne skrzypienie – powoli otwierały się drzwi szafy. Włosy na karku zjeżyły mu się z przestrachu. Wziął głęboki oddech. Skrzypienie ustało. Ze swojego miejsca nie mógł zajrzeć do wnętrza, ale nie sądził, by w środku mógł się ktoś ukrywać. Jeżeli bandyta zastrzelił zakładnika, po co miałby ukrywać się w starej szafie? Z pewnością już dawno uciekł. Drzwi otworzyły się na oścież tylko dlatego, że kroki Sejera poruszyły obluzowane deski, na których stał mebel. Podniósł się, zrobił kilka kroków, a potem zajrzał do środka. Błysnął metal.
Broń drgała w roztrzęsionej dłoni. Zaskoczony Sejer zaczerpnął szybko tchu i chciał wyjąć własny pistolet, ale zmienił zdanie. Ze zdumieniem wpatrywał się w stojącą tam istotę, w przerażoną, bladą twarz i w uniesiony rewolwer. W szafie stał Kannick.
Teraz żadnych błędów. Tylko spokojnie, bardzo spokojnie. Chłopiec jest u kresu wytrzymałości, a jego zachowanie jest kompletnie nieprzewidywalne. Zachowaj spokój, mów cicho. Nie okazuj, że się go boisz.
– Ja nie chciałem! – wrzasnął Kannick. Głos chłopaka eksplodował w ciszy i sprawił, że Sejer podskoczył, mimo że był na coś takiego przygotowany. – Stanął mi na drodze! Może pan zapytać Morgana!
Mierzył w klatkę piersiową Sejera i na pewno by go trafi!. Gdyby mógł nacisnąć spust.
Sejer opuścił dłonie.
– Kannick, broń nie jest odbezpieczona. Potem dodał: – Kim jest Morgan?
Zaskoczony chłopak gapił się na rewolwer. Oszołomiony, zaczął nerwowo szperać przy blokadzie, ale zdrętwiałe ze strachu palce odmawiały mu posłuszeństwa. W końcu poradził sobie. Jednak Sejer zdążył już wyciągnąć własną broń, a za nim stał kędzierzawy mężczyzna, także z pistoletem w dłoni.
– Jest w sypialni – Kannick pociągnął nosem. Potem upuścił broń na podłogę, zgiął się wpół i dostał gwałtownych torsji. Wciąż jeszcze stał w szafie i wymiotował prosto na butwiejące deski podłogi. Wylewała się z niego zupa i whisky. Sejer odczekał, aż chłopak skończy. Potem ostrożnie podniósł broń, podał ją Skarremu i zostawił chłopca z kolegą. Sam udał się do sypialni.
Morgan stał za drzwiami i czekał. Teraz resztką sił, jakie mu pozostały, puścił się biegiem w stronę lasu. Minął podwórze i znalazł się wśród drzew. Poprzez zarośla Ellmann dostrzegł jasne włosy i kolorowe szorty. Bandyta nie miał szans.
Policjant pochylił się, ujął głowę psa i szepnął mu do ucha:
– Zeb, bierz go!
Zwierzę skoczyło naprzód i popędziło jak futrzana błyskawica. Morgan nie słyszał pędzącego za sobą zwierzęcia ani żadnego okrzyku, jedynie własne kroki na suchym poszyciu. Biegł, lecz po chwili opadł z sił. Zeb zauważył dwie białe dłonie i postanowił chwycić za lewą. W tym, co miał właśnie zrobić, nie było nawet cienia agresji – lata treningu i rozkaz do wykonania, nic więcej. Morgan zatrzymał się, ciężko dysząc. Czuł, że kolana się pod nim uginają. Musiał sprawdzić, czy ktoś go nie goni. W tej samej chwili potknął się i wylądował na brzuchu. Odwrócił się na bok i usiadł na trawie. Przerażony gapił się na to, co pędziło ku niemu. Czarne podpalane zwierzę z wyszczerzonymi, żółtymi zębami i wywalonym, czerwonym językiem. Pies przykucnął, gotowy do skoku. Białe dłonie, w które wcześniej mierzył, zniknęły. Teraz widział tylko czerwoną twarz, a na środku żółtą plamę. Łatwy cel. Jednym potężnym skokiem znalazł się tam i kłapnął szczękami. Morgan wydal z siebie rozdzierający serce ryk. Kiedy dotarli do niego policjanci, siedział, szlochając, z twarzą ukrytą w dłoniach. Sejer zatrzymał się na chwilę, żeby go posłuchać. W tym skowycie słychać było niejaką ulgę.
Sara siedziała bez ruchu na skraju fotela, słuchając Sejera, który opowiadał jej o wszystkim, co zaszło w leśnej chacie. Pytała, w jakiej pozycji znaleziono Errkiego i czy odczuwał jakikolwiek ból. Główny inspektor odparł, że chyba nie. Najprawdopodobniej był wyczerpany, a upływ krwi ostatecznie pozbawił go sił. Jego śmierć przypominała zapadnięcie w sen. Sejer nie szczędził czasu, próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Został tylko jeden detal.
– Nie mogę uwierzyć, że Errki nie żyje – wyszeptała. – Że naprawdę go nie ma. Widzę go w myślach całkiem wyraźnie. Gdzieś indziej.
– Gdzie?
Kobieta uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Unosi się gdzieś w przestrzeni, bez żadnych zmartwień, i patrzy na nas. Myśli sobie: gdyby tylko ci wszyscy ludzie, walczący z przeciwnościami losu na ziemi, wiedzieli, jak tu jest pięknie.
Ten obraz wywołał przelotny, melancholijny uśmiech na twarzy Sejera. Zastanawiał się właśnie nad tym, co jej powiedzieć, jakich użyć słów, by złagodzić wymowę tego, co będzie musiał jej przekazać.
– Rozplatałam ropuchę – powiedziała nagle.
– Dziękuję. Co za ulga.
Miała na sobie cienki żakiet, którym teraz szczelniej się otuliła. Sejer nie włączył górnego światła, tylko lampę na biurku. Zielony abażur rozsiewał po jego gabinecie wodnistą poświatę.
– Jest coś, o czym powinna pani wiedzieć.
Podniosła głowę i spróbowała odczytać wyraz jego twarzy.
– W kurtce Errkiego znaleźliśmy portmonetkę. – Odchrząknął. – Czerwoną portmonetkę, własność Halldis Horn. W środku było około czterystu koron.
Zamilkł, czekając na reakcję kobiety. Miał wrażenie, że pobladła, ale w zielonkawej poświacie trudno było stwierdzić na pewno.
– Jeden do zera dla Konrada – powiedziała, uśmiechając się smutno.
– Nie traktuję tego w kategoriach rozgrywki – powiedział. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.
Читать дальше