– Chodźmy, Jane – powtórzyła Eve, idąc do samochodu.
Jane niechętnie poszła za nią, odwracając się i spoglądając na Sarah i na psa.
– On mi się taki nie podoba. Wolałam go przedtem.
Oboje zmienili się, gdy Eve wspomniała o szukaniu ciała. Sarah Patrick i Monty nie byli już przyjacielską kobietą i baraszkującym psem, którzy przyjęli ich gościnnie w swojej chacie. Teraz w twarzy Sarah nie było ani śladu humoru czy uśmiechu, a Monty wyglądał jak sługa wiedźmy, który nie słucha nikogo oprócz swojej pani.
– To bardzo ważne! – zawołała Eve do Sarah. – Niech się pani jeszcze zastanowi.
Sarah z uporem potrząsnęła głową.
– Czy mogę zadzwonić i spytać, czy nie zmieniła pani zdania?
– Nie zmienię zdania.
Eve włączyła silnik samochodu.
– Proszę poczekać! – Sarah spojrzała na rozczarowaną twarzyczkę Jane, a potem rzuciła okiem na psa. – Pożegnaj się, Monty – rozkazała, strzelając palcami.
Odmieniony Monty wyskoczył z chaty, jednym susem dobiegł do samochodu i stanął na tylnych łapach, usiłując dosięgnąć Jane przez otwarte okno.
Jane otworzyła drzwi i pies wskoczył do środka, moszcząc jej się na kolanach, piszcząc i liżąc ją po twarzy i rękach. Schowała twarz w jego karku, mocno go obejmując.
– Dość – powiedziała Sarah.
Monty liznął Jane ostatni raz i się wycofał. Usiadł na ziemi, tłukąc o nią ogonem.
– Dziękuję – powiedziała Eve.
Sarah wzruszyła ramionami.
– Mam fioła na punkcie dzieci i psów – oznajmiła. – Nic na to nie poradzę.
– Proszę wobec tego posłuchać, co mam do powiedzenia. Mogłaby pani po…
Sarah wróciła do chaty i zamknęła za sobą drzwi. Eve zgrzytnęła zębami. Co za uparta kobieta!
– Monty został na zewnątrz – zauważyła Jane. – Co będzie, jak ucieknie i się zgubi?
– Nie zgubi się.
Eve ruszyła, ale spojrzała jeszcze na Monty’ego we wstecznym lusterku. Teraz nie był już sługą wiedźmy, lecz znów stał się rozkosznym psem, któremu udało się pokonać rezerwę Jane. Monty odwrócił się, pomaszerował do drzwi i stuknął w nie łapą. Drzwi natychmiast się otworzyły i pies wszedł do chaty.
– Ona się nim dobrze opiekuje.
– Każe mu biegać – przypomniała oburzona Jane. – Ja jej chyba nie lubię.
– A ja tak. Czasami, kiedy się jest za miękkim, przynosi to więcej szkody niż pożytku.
– To jest przecież pies. On tego nie rozumie.
Eve nie była pewna. Poczuła coś dziwnego, gdy Sarah spojrzała psu prosto w oczy i kazała mu się pożegnać z Jane. Wyglądało to tak, jakby pies i jego właścicielka potrafili czytać sobie w duszy.
Sługa wiedźmy…
Bzdura. Seter nie miał w sobie niczego niesamowitego. Nawet kiedy był w nastroju do pracy, pozostawał obojętny, ale niegroźny.
– Lubisz ją, choć nie chce zrobić tego, o co ją prosiłaś? – zdziwiła się Jane.
– Może zmieni zdanie.
Jane spojrzała na nią sceptycznie. Eve w gruncie rzeczy też nie robiła sobie wielkich nadziei.
– Zadzwonię do niej później.
Tymczasem postanowiła poszukać innych rozwiązań w Internecie. Miała przeczucie, iż Sarah Patrick tak łatwo nie zmieni zdania.
Gdy Eve wchodziła do domu, zadzwonił telefon.
– Zgodziła się? – spytał Logan, kiedy Eve odebrała.
– Kazałeś mnie śledzić!
– Chciałaś, żeby dziecku nic się nie stało.
– Rozumiem, że zadzwonili do ciebie i przekazali, do kogo pojechałam.
– Sarah Patrick. Właścicielka psa, który odnajduje ciała. Sprytny pomysł.
– Odrzuciła moją ofertę.
– Zaproponowałaś jej odpowiednią sumę?
– W ogóle nie doszłyśmy do pieniędzy. Gdy tylko wspomniałam, że chciałabym wykorzystać jej psa do odnalezienia ciała, nie chciała dalej rozmawiać. Zarzuciła mi, że pracuję dla wydziału narkotykowego i że przysłał mnie ktoś nazwiskiem Madden. Którego najwyraźniej bardzo nie lubi.
– Chcesz, abym ci pomógł?
– Nie, chcę, żebyś się nie wtrącał. Sarah zmieni zdanie albo znajdę kogoś innego.
– Alę wolałabyś, żeby to była Sarah Patrick, prawda?
– Oczywiście. Jest najlepsza w tej branży. Poza tym mieszka na odludziu, prawie nie ma kontaktów z ludźmi i raczej nie zadenuncjuje mnie na policji. I nie znosi urzędu skarbowego – dodała sucho – co powinno ci się podobać.
– Jak najbardziej.
– Ale jeśli się nie zgodzi, znajdę kogoś innego.
– Mógłbym spróbować…
– Nie wtrącaj się, Loganie – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
– Nie pojedziemy więcej do Monty’ego? – spytała Jane.
Mój Boże, jej głos zabrzmiał niemal smutno.
– Miałaś kiedyś psa?
Jane potrząsnęła głową.
No tak, nic dziwnego, że z miejsca pokochała Monty’ego. Był absolutnie cudowny.
– Spróbuję zadzwonić jutro do Sarah.
– Jak chcesz. Ten pies jest fajny, ale mi nie zależy. – Jane ruszyła przed siebie. – Idę czytać moją książkę.
Pewnie, że jej nie zależało. Znów otoczyła się wysokim murem. Zupełnie naturalna reakcja u dziecka, które w swym krótkim życiu zbyt wiele razy zawiodło się na innych. Eve nie mogła pozwolić, aby szansa na ciepły kontakt z żywym stworzeniem przepadła na zawsze. Spróbuje namówić Sarah, żeby jej pomogła. Jeśli nie, postara się znaleźć kogoś innego z psem równie mądrym i czarującym jak Monty.
Mało prawdopodobne.
Cholera!
Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do informacji po numer Camelback Inn.
Chłodne, ostre nocne powietrze pustyni owiewało twarz Sarah, gdy biegła przed siebie. Monty biegł obok, nadając tempo. Czuła, jak krew pulsuje jej w żyłach i mięśnie nóg napinają się przy każdym kroku.
Monty zaczynał się niecierpliwić. Sarah doskonale to wyczuwała. Nie odbiegłby od niej bez pozwolenia, lecz chciał większej swobody.
W połowie drogi na wzgórze Sarah zwolniła tempo.
Monty obejrzał się na nią.
Roześmiała się cicho.
– Dalej, leć. Widzisz, że jestem gorsza od ciebie. Leć.
Monty skoczył naprzód.
Przyglądała się, jak światło księżyca kładzie się srebrzystym blaskiem na jego złotym futrze, gdy wbiegał na górę. Był taki piękny… Naukowcy twierdzili, że psy pochodzą od wilków, choć Sarah nigdy nie kojarzyła Monty’ego z dzikim zwierzęciem – oprócz chwil takich jak ta.
Czekał na nią na szczycie wzgórza i niemal widziała satysfakcję na jego pysku.
Słabeuszka.
– Mam tylko dwie nogi, a nie cztery – powiedziała, zatrzymując się i ciężko oddychając. – A ty jesteś stary cap.
Wymówki.
Monty podskoczył i oparł się wygodnie o Sarah.
Cisza. Wiatr. Noc.
Zamknęła oczy, rozkoszując się wszystkim dookoła. Tak było dobrze. Monty zaskomlił. Otworzyła oczy i spojrzała na psa.
– Co się stało?
Wpatrywał się w ich chatę na dole.
– Monty?
Przysunęła się bliżej krawędzi i też zobaczyła. Światła. Jakiś samochód zbliżał się do chaty.
Sarah zesztywniała. Znów ta Eve Duncan? Sądziła, że dostatecznie jasno przedstawiła jej poprzedniego dnia swoje stanowisko. Z drugiej strony Eve sprawiła na niej wrażenie osoby szalenie stanowczej. Może postanowiła przyjechać i jeszcze raz spróbować.
Sarah miała ochotę zostać na górze i poczekać, aż ta kobieta się znudzi i wróci tam, skąd przyjechała.
Monty miał swój pogląd na tę sprawę i już zbiegał ścieżką z góry.
– Czy ja mówiłam, że schodzimy?
Dziecko.
Читать дальше