– I chcesz, żeby to zrobił? Żeby ten pies znalazł ciało tej kobiety, którą zabił Don?
Eve kiwnęła głową.
– Spójrz, już widać rancho.
O ile można je było tak nazwać. Długa chata z pni drewna, kilka ogrodzonych drutem przestronnych wybiegów i duży plac wyposażony w najrozmaitsze urządzenia, które pasowałyby do dziecięcego placu zabaw. Z boku chaty stal stary dżip z obłażącym i wyblakłym zielonym lakierem.
– Nie ma żadnych psów – zauważyła rozczarowana Jane. – Wybiegi są puste. Chyba nie jest bardzo dobrą treserką, skoro nikt jej nie przywiózł swojego psa.
Eve zaparkowała przed chatą.
– Nie gorączkuj się tak. Może interesy akurat gorzej idą. Każdemu się zdarza…
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich kobieta w brązowych szortach i koszuli w kratę.
– Zabłądziła pani?
– Czy Sarah Patrick?
Kobieta kiwnęła głową.
– Już wiem. Jest pani z Publishers Clearing House. Gdzie są kwiaty i mój ogromny czek?
Eve zamrugała niepewnie oczyma.
– A jednak nie – powiedziała z rezygnacją w głosie Sarah Patrick. – Szkoda. Gotówka przypuszczalnie by mnie zdemoralizowała, ale nie mam nic przeciwko kwiatom. Tutaj nic nie chce rosnąć. Za dużo piachu. – Z uśmiechem podeszła o krok bliżej i spojrzała przez okno na Jane. – Dzieciaki są równie fajne jak kwiaty. Mam na imię Sarah, a ty?
– Jane.
– Strasznie dziś gorąco. Zapraszam cię do środka na lemoniadę, Jane. – Rzuciła okiem na Eve. – Panią też. Chyba że jest pani z urzędu skarbowego. Wówczas poszczuję panią psem.
Eve uśmiechnęła się.
– Nazywam się Eve Duncan. Nic pani nie grozi. Przyjechałam, aby panią zatrudnić.
– Urząd skarbowy grozi każdemu. Z trudem zarabiam na utrzymanie siebie i Monty’ego, ale nigdzie nie pracuję na posadzie i takie kwestionariusze podatkowe jak moje zawsze zwracają na siebie uwagę. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że podaję Monty’ego jako pozostającego na moim utrzymaniu.
Eve weszła za Sarah Patrick do domu.
– Kto to jest Monty?
– Oto on – powiedziała Sarah, wskazując gestem w stronę kominka.
Seter myśliwski leżący na podłodze podniósł łeb, ziewnął i pomachał ogonem.
– Leniwa bestia. – Sarah podeszła do lodówki. – Dopiero co wróciliśmy z siedmiokilometrowego biegu i ja nie jestem wykończona.
– Nie masz takiego futra – oburzyła się Jane, która tymczasem uklękła obok psa. – Jemu jest gorąco.
Monty spojrzał na nią żałośnie i polizał ją po ręce. Eve spostrzegła zaskoczona, że Jane się zupełnie odsłoniła.
– Jest piękny – powiedziała Eve do Sarah – ale rozumiem, że urząd skarbowy ma wątpliwości.
– Chciałam się przekonać, jak daleko mogę się posunąć – odparła z uśmiechem Sarah. – Wszystko było świetnie, dopóki nie sprawdzili moich rachunków. – Nalała lemoniady do dwóch szklanek. – Wydaje mi się, że Jane jest teraz zajęta.
Proszę usiąść. – Podeszła do zlewu i oparła się. – Zlituję się i nie będę się za blisko przysuwać. Jeszcze nie zdążyłam wziąć prysznica.
Jej opalona twarz i nogi błyszczały potem. Sarah Patrick była średniego wzrostu, miała krótkie, ciemne włosy i umięśnione, szczupłe ciało. Przypuszczalnie dobiegała trzydziestki. Nie wydawała się ładna, ale jej duże, błyszczące brązowe oczy i kształtne usta mogły się podobać. Emanowała energią.
– To pani dzieciak? – spytała, przyglądając się Jane. – Jest bardzo ciepła. To dobrze.
Jane rzeczywiście tak się zachowywała. Kto by przypuszczał, że dziewczynka zmięknie z powodu psa.
– Nie, nie jest moim dzieckiem.
– Lubię dzieci.
– Nie ma pani swoich?
Sarah potrząsnęła głową.
– Nie mam nawet męża. – Oczy jej zabłysły. – Dzięki Bogu. I bez tego dość mam kłopotów.
– Mieszka tu pani sama? – zapytała Eve, marszcząc brwi. – Nie powinna pani podawać adresu.
– Czasem czuję się samotna. Ale potrafię sobie poradzić. – Spojrzała na psa. – I mam wielkiego psa obrońcę. Nie zauważyła pani?
Pies obrońca przewrócił się na grzbiet i dla zabawy złapał rękę Jane w przednie łapy. Zamruczał pieszczotliwie i wyciągając szyję, usiłował złapać zębami dłoń Jane.
– Aha – potwierdziła bez przekonania Eve.
Sarah roześmiała się.
– Widzę, że nie jest pani zachwycona moimi umiejętnościami treserskimi. Monty nie jest bardzo dobrym przykładem. Ma problemy psychiczne. Nie jest pewien, które z nas dwojga jest psem.
– Jest rozkoszny.
Na twarzy Sarah pojawił się wyraz czułości.
– To prawda. – Odstawiła szklankę do zlewu. – Kto mnie pani polecił?
– Znalazłam panią w Internecie.
– Zapomniałam, że się tam kiedyś ogłaszałam. To było parę lat temu i nikt się nigdy nie zgłosił. Zapewne trudno nas tu znaleźć. – Spojrzała na Eve, mrużąc oczy. – Pani się nie zniechęciła. Dlaczego?
– Jest mi pani potrzebna.
– Na pewno tam, gdzie pani mieszka, jest jakiś treser.
– Potrzebny mi jest pies, który odnajduje ciała.
Sarah zesztywniała.
– Powinnam się była domyślić. Dla kogo pani pracuje? Dla wydziału narkotykowego? Madden panią przysłał?
– Ani dla wydziału narkotykowego, ani dla urzędu skarbowego. Nie znam żadnego Maddena.
– Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego samego. Plus dla pani. – Potrząsnęła głową. – Nie jestem zainteresowana. Pracuje pani w policji? Mogę pani podać nazwiska kilku osób, które pomagają policji.
– Zależy mi na pani. Z tego, co czytałam, jest pani najlepsza.
– Ja nie. Monty jest najlepszy.
– Cóż, z nim się nie mogę umówić.
– Ze mną też nie.
– Bardzo proszę. To nie potrwa dłużej niż kilka dni.
Sarah znów potrząsnęła głową.
– Przecież nie jest pani specjalnie zajęta. Zapłacę więcej, niż pani zwykle dostaje.
– Powiedziałam: nie.
– Dlaczego?
– Nie lubię szukać ciał.
– Ale robi to pani. Odwróciła twarz.
– Tak, robię.
– Więc niech pani zrobi to dla mnie.
– Proszę już iść. Eve wstała.
– Proszę to przemyśleć. Potrzebuję pani.
– Ale ja nie potrzebuję żadnej pracy. – Sarah odwróciła się do Jane i psa. – Chodź, Monty. Najwyższy czas, abyś przestał robić z siebie durnia.
Strzeliła palcami.
To, co się zdarzyło, było wprost niesłychane. Monty przewrócił się na brzuch, skoczył na nogi i już po paru sekundach stał przy Sarah. Jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Był czujny, spięty i istniała dla niego tylko Sarah.
– Jest bardzo posłuszny – powiedziała Eve. – Wydaje mi się, że nie ma wątpliwości, kto jest psem, a kto panem.
– Nie jestem jego panem. Jesteśmy partnerami. Monty mnie słucha, bo wie, że są takie sytuacje, kiedy oboje moglibyśmy zginąć, gdyby nie miał do mnie zaufania. – Podeszła do drzwi. Pies deptał jej po piętach. – Proszę, niech pani już jedzie. Nie przyjmę pani propozycji.
– Przykro mi. Chodźmy, Jane.
Jane spojrzała na Sarah potępiającym wzrokiem.
– Niech mu pani nie każe biegać, gdy jest gorąco. To nie jest dla niego dobre.
– Właśnie że jest. Niezależnie od pogody biegamy dwa razy dziennie po siedem kilometrów. Musimy trzymać formę i być przygotowani na każdą temperaturę. To bardzo ważne.
– On się męczy. – Jane wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać psa. – Nie powinnaś… – Pies cofał się przed jej dotykiem. – Dlaczego on to robi? Myślałam, że mnie lubi.
– Lubi cię, ale teraz jest w nastroju do pracy.
Читать дальше