Jane nie odzywała się aż do wyjścia z budynku.
– Nie ma sprawy – powiedziała. – Wolę, żebyś była wściekła i szczera. Nienawidzę tych przesłodzonych opiekunek, które się nade mną użalają.
Jako dziecko Eve też ich nienawidziła, ale teraz – jako dorosła – poczuła się zobowiązana ich bronić.
– One tylko chcą spełniać… – Ach, do diabła! Zbyt była zmęczona, żeby bawić się w hipokrytkę. – Obiecuję, że nigdy nie będę się nad tobą użalać. – Otworzyła tylne drzwi samochodu. – Wskakuj. Musimy stąd jechać.
Mark obejrzał się do tyłu.
– Widzę, że zgubiliśmy jedną sierotkę.
– Mama się nim zajmie.
– Dokąd teraz?
– Jak najdalej stąd. I to szybko. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobi policja, szukając mnie, będzie złożenie wizyty mojej matce. Mamy szczęście, że nie dojechali tu przed nami. Pojedźmy gdzieś za miasto. Do motelu.
– Masz jakieś preferencje? Eve potrząsnęła głową.
– Gdzieś, gdzie będziemy bezpieczne.
– Przed Donem czy przed Joem? Joe.
Mark spojrzał na nią w lusterku zmrużonymi oczyma.
– Joe cię znajdzie, Eve.
Wiedziała, że tak będzie. To była tylko kwestia czasu. I musiała jak najlepiej ten czas wykorzystać.
– Nim zajmę się później. Mark gwizdnął cicho.
– Nie chciałbym być na twoim miejscu.
Dlaczego Mark nie rozumiał, że Joe ryzykowałby całą swoją karierę, gdyby teraz pomógł Eve?
Musiała przynajmniej jeszcze raz zadzwonić do Joego. Musiała mu powiedzieć o napisie na kartonie i o kości. Może Don zostawił jakieś ślady.
Choć jak na razie nie popełnił żadnych widocznych błędów.
Ale czyż nie zaczął działać nieostrożnie? Zaledwie kilkanaście godzin po zabójstwie Fay Sugarton ryzykował, podrzucając kość niedaleko jej domu.
Może nie był wcale taki niezwyciężony? Może tym razem zostawił jakiś ślad dotyczący jego tożsamości?
Postanowiła, że zadzwoni do Joego, pozwoli na siebie pokrzyczeć i mu powie.
Mark Grunard zawiózł ich do motelu numer sześć niedaleko Elijay w stanie Georgia. Wziął pojedynczy pokój dla siebie i podwójny dla Eve i Jane.
– Jak kazałaś – powiedział, wręczając Eve klucz od pokoju. – Zobaczymy się rano.
– Dzięki, Mark.
– Za co? Chciałbym powiedzieć, iż robię, co mogę, aby uratować dzieciaka, ale tak naprawdę interesuje mnie tylko historia, którą będę mógł wykorzystać.
– I tak ci dziękuję.
Wepchnęła Jane do pokoju i zamknęła drzwi na klucz.
– Do łazienki! Umyj się. – Było cholernie zimno. Eve podkręciła termostat. – Możesz dzisiaj spać w bieliźnie. Jutro kupię ci jakieś ubrania.
Jane ziewnęła szeroko.
– Dobrze.
Zadzwoniła na komórkę Joego, jak tylko Jane zasnęła w podwójnym łóżku.
– Joe?
– Gdzie ty, u diabła, się podziewasz?
– U mnie wszystko w porządku. I mam Jane MacGuire. Jest bezpieczna.
– Szukałem cię po całym mieście. Sandra nic mi nie chciała powiedzieć.
– Czy policja ją wypytuje?
– Oczywiście. Jak to sobie wyobrażasz?
– Pomóż jej, Joe.
– O ile będę mógł. Nie o nią im chodzi. Gdzie jesteś?
Eve zignorowała jego pytanie.
– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że w alejce odchodzącej od Luther Street możecie znaleźć jakieś ślady. Don zostawił wiadomość napisaną krwią na kartonie i kość z palca dziecka na ziemi.
– Z palca Jane?
– Nie, nie Jane.
Bonnie.
To nieważne. Nie trzeba myśleć o Bonnie.
– Jane ma się dobrze. Na tyle dobrze, na ile jest to w tych warunkach możliwe. Nie wiem, czyja krew jest na kartonie.
– Ja wiem. Strażnika z domu opieki społecznej, z którego porwałaś Jane.
– O Boże! – Zadrżała, zdając sobie sprawę, że być może Don już wyruszył w pościg za Jane. – Kiedy zginął?
– Jeszcze nie wiemy. W nocy było zimno. Czas śmierci trudno czasem określić, gdy ciało przebywało w niskiej temperaturze. Ostatni raz widziano go żywego około ósmej piętnaście.
Zatem mógł zostać zabity wczesnym wieczorem, jeszcze nim Eve zjawiła się w domu opieki. Dziwne uczucie, które ją przeniknęło, kiedy stała pod oknem pokoju Jane, nie musiało być wytworem wyobraźni.
– I dlatego jesteś zarówno kidnaperką, jak i podejrzaną o morderstwo – powiedział Joe.
– O morderstwo? – powtórzyła, nic nie rozumiejąc.
– Byłaś na miejscu zbrodni. Choć nie wierzę, aby ktoś cię na serio podejrzewał o zabójstwo strażnika.
– To mi znacznie poprawiło nastrój.
– Jednakże jesteś uważana co najmniej za kluczowego świadka i musisz złożyć zeznania. No i to porwanie. Figurujesz już w biuletynie policyjnym jako poszukiwana.
– Wiesz, dlaczego musiałam zabrać stamtąd Jane? Don powiedział, że jeśli tego nie zrobię, zabije ją.
– Tak myślałem – przyznał Joe głosem bez wyrazu. – Byłoby miło, gdybyś najpierw do mnie zadzwoniła i mnie o tym poinformowała.
Strasznie był wściekły.
– Musiałam to sama zrobić.
– Naprawdę? O ile sobie przypominam, tkwię w tym wszystkim po uszy. Dlaczego postanowiłaś skreślić mnie z listy uczestników?
– Wiesz, dlaczego. Musiałam zabrać Jane, nawet łamiąc prawo, a ty jesteś policjantem, Joe.
– I sądzisz, że to powstrzymałoby mnie od przyjścia ci z pomocą?! Do jasnej cholery, przecież zrobiłbym to dla ciebie!
– Wiem. – Przełknęła ślinę w ściśniętym gardle. – Nie mogłam ci na to pozwolić.
– Nie mogłaś pozwolić… – Musiał przerwać, żeby się opanować. – Kto ci, u diabła, dał prawo do podejmowania za mnie decyzji?
– Sama je sobie wzięłam.
– I odrzuciłaś mnie.
– Tak. I niech tak zostanie, Joe.
– O nie! Zbyt wiele razy godziłem się na drugoplanową pozycję w twoim życiu. Ostatecznie mogę się na to zgodzić, ale nie pozwolę, abyś ode mnie odeszła.
– Nie byłabym dobrym przyjacielem, gdybym…
– Pieprzę przyjaźń – powiedział szorstkim od gniewu głosem. – Rzygam przyjaźnią. Tak samo jak rzygam swoją pozycją na uboczu twojego życia i tym, że traktujesz mnie jak starego psa, którego czasem należy poklepać po łbie.
– No wiesz, Joe – zaprotestowała zaszokowana Eve.
– Za często to robisz.
– Nieprawda.
– Właśnie że prawda. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Odcinasz się psychicznie od tego, co jest dla ciebie niewygodne, a to, co zostaje, interpretujesz tak, jak tobie jest wygodniej. Teraz odłożysz słuchawkę i będziesz widziała tylko to, co chcesz zobaczyć.
– Nigdy nie uważałam twojej przyjaźni za coś, co mi się należy, i zawsze traktowałam cię jak mojego najlepszego, najdroższego przyjaciela – szepnęła Eve łamiącym się głosem.
– To dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie chcesz mi teraz powiedzieć, gdzie jesteś? – Odetchnął głęboko i zniżył głos. – Masz ostatnią szansę. Pozwól, abym do ciebie przyjechał. Potem się wycofam. Będziesz mogła schować głowę w piasek i…
– Nie. Przykro mi, ale tym razem nie możesz mi po móc.
Przez chwilę się nie odzywał i w ciszy Eve czuła wibrację gwałtownych emocji.
– Twój wybór. Wiesz, niemal odczułem ulgę. Ale ja cię znajdę. Nie pozwolę wykreślić się z twojego życia i na pewno nie pozwolę na to, żeby ten skurwysyn cię zabił.
– Nie życzę sobie, abyś mnie szukał. Jeśli zadzwonisz, odłożę słuchawkę. Rozumiesz?
– Znajdę cię – obiecał i się rozłączył.
Eve cała się trzęsła. Do tej pory Joe był jej życiową opoką, a teraz czuła się tak, jakby opoka wybuchła jej pod nogami i zmieniła się w pył. Już nieraz widziała go rozgniewanego, lecz to było coś innego. Joe ją zaatakował. Mówił rzeczy straszne, zupełnie nieprawdziwe. Nigdy nie traktowała go z góry i nie przyjmowała jego obecności w jej życiu jako czegoś oczywistego. Nie wyobrażała sobie dalszego życia bez Joego. Czyż nie mógł zrozumieć, że robiła to, co było dla niego najkorzystniejsze?
Читать дальше