– Razem z Kleinfeldem i Ehlersem śledzimy Aleksieja von Orloffa – Reinert spojrzał na stojących obok wymienionych przez siebie kolegów. – Nie bardzo wiemy dlaczego. Trudno mi zatem cokolwiek zreferować, bo nie mam pojęcia, jak to zadanie mieści się w kontekście, o którym wspomniał pan radca.
– Pomogę panu – mruknął Mock. – Co mówi von Orloff podczas swoich seansów?
– Że koniec świata jest bliski – odpowiedział Reinert.
– Jakie ma na to dowody?
– Twierdzi, że wypełniają się jakieś przepowiednie – odezwał się Kleinfeld – i przedstawia je. Zapisałem cytowane przez niego miejsca różnych świętych ksiąg. Trzeba przyznać, że fragmenty Pięcioksięgu Mojżeszowego przytacza we własnym przekładzie…
– A czy jego dowody zahaczają o coś, co może interesować naszą komisję zabójstw? – Mock machnął ręką, jakby chciał odgonić słowa Kleinfelda.
Zapadła cisza. W magazynie panował mrok rozświetlany jedynie nikłym światłem lamp palących się tu i ówdzie. Policjanci wyglądali jak spiskowcy lub uczestnicy tajemnego misterium. Fartuch Mocka spływał po szczeblach drabiny niczym szata kapłana.
– Tak – w głosie Kleinfelda zacharczały tytoniowe nuty. – Von Orloff przytaczał też dowód „kryminalny”. Rzekomo odnawiają się teraz dawne zbrodnie… Zbrodnie popełnione dawno temu…
– Jak dawno?
– Przed wiekami – Ehlers klepnął się po łysej czaszce, jakby sobie coś przypomniał.
– Czy zbrodnie te odnawiają się we Wrocławiu? Co o tym mówi nasz guru?
– Tak. We Wrocławiu, w Berlinie, w całej Europie i na całym świecie – Reinert wyraźnie źle się czuł w zimnym magazynie, gdzie pod kamienną podłogą spoczywały w kryptach szkielety zakonników. – Guru twierdzi, że zbrodnie odnawiają się wszędzie, a to oznacza, że koniec świata jest bliski…
– Świetnie pan to pamięta, Reinert – Mock mówił coraz ciszej. – We Wrocławiu przed wiekami dokonano jakichś morderstw, które teraz się powtarzają albo odnawiają, jak twierdzi von Orloff. Przed wiekami Wrocław był bardzo mały i mieścił się w obrębie fosy staromiejskiej. A teraz spójrzcie, panowie, na mapę… Gelfrerta, Honnefeldera i Geissena zabito na terenie ograniczonym fosą… Rozumieją panowie moją hipotezę?
– Tak – Mühlhaus odłożył starodruk na miejsce. – Tylko że nie mamy żadnej pewności, iż morderstwa tych trzech ludzi miały przed wiekami swoje pierwowzory…
– To zadanie moje i doktora Hartnera – Mock zszedł z drabiny i pieszczotliwie pogładził stos książek i kilka skrzynek katalogowych na biurku Smetany. – Wy macie deptać po piętach von Orloffowi i spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy guru nie stara się osobiście przyspieszać końca świata, odtwarzając dawne zbrodnie.
– Wybaczy pan, panie radco – Kleinfeld skromnie spuścił oczy. – Ale to nie jest zadanie ani pańskie, ani doktora Hartnera… To zadanie von Orloffa. To on, chcąc przyciągnąć do swojej sekty, musi udowodnić, że odnawiają się zbrodnie… I robił to podczas wystąpień. Ludzie pytali go, jakie to mianowicie zbrodnie teraz się powtarzają. A on dawał przykłady morderstw z różnych części Europy…
– Z Niemiec też? – zapytał Mock.
– Tak. Z Wiesbaden – odparł Kleinfeld.
– A z Wrocławia? – Mock rozpaczliwie odrzucał myśl o Sophie, którą wywołało miejsce jej urodzenia.
– Na wykładzie, którego wysłuchałem, nic nie mówił o Wrocławiu.
– A wy słyszeliście od niego coś o Wrocławiu? – Mock zwrócił się do Reinerta i Ehlersa.
– Nie pamiętacie, co mówił? – Mühlhaus podniósł głos. – To po co tam w ogóle chodziliście?
– Za pozwoleniem, panie dyrektorze – rzekł Mock pojednawczo. – Oni z pewnością wszystko ładnie zapisali w raportach, prawda?
Reinert i Ehlers skinęli głowami.
– To przynieście mi swoje raporty! – głos Mocka zdradzał podniecenie. – Migiem, do cholery! Ponadto sprawdźcie, od kiedy von Orloff działa we Wrocławiu…
– Wszystko już wiemy – Reinert rozejrzał się niespokojnie po bibliotecznym lochu, zapiął palto i nasadził na głowę kapelusz. – Nie mamy chwili do stracenia. Znamy swoje zadania…
– A jakie zadanie ma pan Meinerer? – Mühlhaus spojrzał ciekawie na Mocka.
– Oddelegowałem go do specjalnych poruczeń – odpowiedział spokojnie zapytany. – Pomoże mi przy kwerendzie bibliotecznej.
Mühlhaus skinął głową trzem policjantom i wszyscy ruszyli ku wyjściu. W ciemnej piwnicy pozostał Mock, Hartner i Meinerer.
– Chwileczkę! – krzyknął Mock i ruszył za Mühlhausem. – Niech pan mi odpowie na pytanie – przytrzymał swojego szefa za rękaw. – Dlaczego po mojej próbie samobójczej pozwolił pan Ehlersowi, Reinertowi i Kleinfeldowi kontynuować czynności, które im zleciłem? Przecież wydałem im polecenia, nie konsultując ich z panem… Samobójstwa popełniają wariaci… Dlaczego pozwolił im pan wykonywać rozkazy wariata?
Mühlhaus spojrzał na Mocka, a potem na swoich podopiecznych, którzy nader chętnie opuszczali biblioteczno-klasztorne katakumby. Kiedy odgłosy ich kroków zastukały u góry schodów, pochylił się w stronę Mocka:
– Samobójcy nie są wariatami i zwykle mają rację – powiedział i wyszedł z magazynu.
WROCŁAW, CZWARTEK 19 GRUDNIA, GODZINA PIĄTA PO POŁUDNIU
Liście palm w gabinecie Hartnera poruszały się lekko w podmuchach dymu z cygar. Dyrektor biblioteki i zakuty w chirurgiczny gorset policjant milczeli, patrząc, jak woźny i Meinerer przynoszą z magazynu stos książek i kart katalogowych i układają je na sekretarzyku i biurku dyrektora.
– Dziękuję panu, Meinerer – Mock przerwał milczenie. – Dzisiaj ma pan już wolne. Ale od jutra czeka na pana stare zadanie…
– Nie mogliśmy się od razu tutaj spotkać? – Meinerer z hukiem postawił na sekretarzyku duże pudło z kopiami kart katalogowych. – Tu są złe warunki do odprawy? Musieliśmy schodzić do tej piwnicy? I dlaczego tylko ja spośród kolegów dźwigam to wszystko? Czy ja jestem jakimś woźnym?
Mock spoglądał przez dłuższą chwilę na swojego podwładnego. Ból przenikał szyję i wwiercał się między łopatki. Nie mógł przełknąć śliny ani ruszyć głową. Jedyne, co mógł zrobić, to wpatrywać się dalej w małe oczy Meinerera, a po jego wyjściu zadzwonić do Herberta Domagalli i zaproponować mu nowego pracownika komisji obyczajowej, młodego, ambitnego Gustava Meinerera.
– Musieliśmy tam się spotkać – szepnął Mock i poczuł, że jest dla Meinerera zbyt wyrozumiały. Zmienił natychmiast ton. – A teraz zamknij się i ruszaj do domu… Ponieważ nie znasz łaciny, twoja pomoc przy czytaniu Antiquitates Silesiacae nie na wiele mi się przyda. To wszystko. Adieu!
– Swoją drogą – Hartner wstał, założył ręce do tyłu i zamknął drzwi za wychodzącym bez słowa pożegnania Meinererem – chciałem zadać panu, drogi radco, to samo pytanie. Dlaczego spotkaliśmy się w magazynie?
– W magazynie nie ma nikogo oprócz duchów – Mock umieścił cygaro między dziąsłem a ścianką policzka – a nawet jeśli słuchały naszej rozmowy i poznały tajemnicę śledztwa, nie są groźne. To nie one zabiły i nie one zostawiły na miejscu zbrodni kartki z kalendarza… To zrobili ludzie – historycy, erudyci potrafiący dotrzeć do dawnych wydarzeń i faktów, a także czytający stare księgi i kroniki. Takich jest całe mnóstwo w instytucji, której pan jest dyrektorem. Zarówno uczeni, jak i pański personel… Wszyscy mogą być podejrzani i dlatego lepiej, by nikt nie wiedział o naszej odprawie…
Mock bardzo się zmęczył długą wypowiedzią. Sapał głośno i dotykał palcem otartej brody. Czuł przebijające się przez skórę ziarna zarostu.
Читать дальше