– A tamtemu pan dał taki napiwek… Zimno, panie, i do domu daleko…
Radca, pokonując odrazę, schylił się ku furmanowi i wyszeptał:
– Tamten na pewno przepije wszystko, a ty zainwestowałbyś?
– W co, panie? – poruszyły się sumiaste wąsy.
– W nowe pończochy z podwiązkami dla swojej córki – Mock krzyknął przez śnieg i wszedł do pałacu.
W hallu stał Mühlhaus i na widok Mocka spojrzał na zegarek.
– Jest pan punktualny – powiedział zamiast przywitania. – A ten pański Hartner?
– Spóźnia się w sposób wyliczony i regularny. Zawsze pięć minut. Tym razem będzie jednak na czas.
Umilkli. Obaj wiedzieli, że śląski nadradca rządowy von Schroetter prędzej znalazłby chyba zrozumienie dla słabostek Geissena niż dla arystokratycznej niepunktualności Leo Hartnera. Mock miał rację. Hartner i sekretarz von Schroettera nie byli spóźnieni. Przylizany urzędnik zszedł do hallu i zaprosił ich ceremonialnie do gabinetu nadradcy. Mijali ich zabiegani pracownicy – zafrasowane sekretarki i mniej lub bardziej ważne osobistości szukające daremnie szczęścia w stolicy śląskiej prowincji. Gabinet von Schroettera wypełniony był gdańskimi meblami. Nadradca przywitał ich nie mniej ceremonialnie niż jego asystent i – usprawiedliwiając się sesją śląskiego Landtagu – poprosił o możliwie szybkie przejście do rzeczy. Mühlhaus wziął sobie to do serca i poprosił Mocka o przedstawienie sprawy „kalendarzowego zabójcy”.
– Drogi panie nadradco – Mock darował sobie tytuł „ekscelencja”. – W naszym mieście działa morderca, pozostawiający na miejscu zbrodni kartki z kalendarza, i przywódca sekty, niejaki Aleksiej von Orloff, głoszący nadejście końca świata. Ten ostatni podpiera się różnymi przepowiedniami, zgodnie z którymi koniec świata jest poprzedzony przez straszliwe zbrodnie. Są one powtórzeniem zbrodni dokonanych przed wiekami – ludzie są mordowani w takich samych okolicznościach. Trzy morderstwa – trzy przykłady zbrodni sprzed wieków…
Nadradca von Schroetter otworzył okrągłe pudełko, z którego wystawały szpice cygar. Zapalili wszyscy oprócz Mühlhausa.
– Von Orloff na swoich wykładach udowadnia, że ma rację – Mock puścił kółko z dymu. – Twierdzi, że w ostatnim czasie odnowiły się trzy morderstwa sprzed wieków. Szczegóły jego dowodzenia zapisali moi ludzie… Teraz poproszę naszego eksperta, doktora Leo Hartnera, o kontynuowanie mojej wypowiedzi. Z powodu bólu gardła nie mogę zbyt długo mówić…
– Ekscelencjo – Hartner spojrzał do notatek Mocka. – Drodzy panowie. Von Orloff jako pierwszą przytacza historię „Dzwonu grzesznika”. Nie jest ona panom obca? – Mimo że znało ją każde dziecko w Niemczech, Hartner nie pozwolił odebrać sobie głosu. – Tę historię zrelacjonował Wilhelm Müller w swoim słynnym wierszu „Der Glockenguss zu Breslau” [19] . Czeladnik pewnego ludwisarza w czternastowiecznym Wrocławiu nie posłuchał swojego mistrza i odlał dzwon do katedry św. Marii Magdaleny niezgodnie z jego zaleceniami. Ten tak się rozsierdził, że zabił czeladnika…
– Jak twierdzi von Orloff – wtrącił się Mock – według najnowszych badań historycznych, czeladnik ten został przez ludwisarza zamurowany żywcem w kamienicy „Pod Gryfami” w Rynku. Stało się to 12 września – spojrzał do raportu Reinerta – 1342 roku. A teraz przechodzimy do teraźniejszości. 28 listopada znaleźliśmy w kamienicy „Pod Gryfami” ciało zamurowanego żywcem Emila Gelfrerta, muzyka, pracującego w Domu Koncertowym. Do kamizelki miał przypiętą kartkę z kalendarza z datą 12 września 1927 roku. Lekarz policyjny, Lasarius, stwierdził, że zgon Gelfrerta nastąpił w sierpniu lub wrześniu. W czternastym wieku czeladnik ludwisarza, czyli ktoś, kto słucha i analizuje dźwięk dzwonu, a przed kilkoma miesiącami ktoś, kto zawodowo zajmuje się dźwiękiem.
– Czy senator Geissen też? – wykrztusił von Schroetter.
– Idźmy chronologicznie – Mock zignorował to pytanie. – Nazajutrz, 29 listopada, znaleźliśmy poćwiartowane ciało bezrobotnego Bertholda Honnefeldera. Na stole leżał kalendarz z zaznaczoną datą 17 listopada. Nie musieliśmy pytać doktora Lasariusa, kiedy nastąpił zgon…
– Stało się to na Taschenstrasse 23-24 – Hartner uwielbiał wykładać, a nadradca był słuchaczem nader wdzięcznym, ponieważ pękał z ciekawości – tam, gdzie kiedyś były fortyfikacje miejskie za Bramą Oławską. W 1546 roku w tym mniej więcej miejscu został poćwiartowany niejaki Tromba, ryglarz. Nie znamy ani sprawcy, ani motywów, tego wszystkiego dowiedziałem się z dzieła Barthesiusa Antiquitates Silesiacae. Najgorsze jest to, że morderca się z nami bawi. Dom, w którym mieszkał Honnefelder, to dom „Pod Złotym Odlewem Dzwonu”…
Zapadła pełna grozy cisza.
– Tam ryglarz, tu bezrobotny ślusarz Berthold Honnefelder – przerwał ją Mock, nieco poirytowany zapędami Hartnera, który śmiało wkraczał na policyjne poletko. – Trzecia ofiara była panu nadradcy znana. Znane są panu również okoliczności mordu. Senator Geissen i prostytutka Rosemarie Bombosch zostali zabici dokładnie tak samo jak prawie pięćset lat temu szambelan cesarza austriackiego Alberta II. Cesarz obrał Wrocław za swoją bazę wypadową w walce z polskim królem Kazimierzem Jagiellończykiem o tron czeski. Jego szambelan…
– …udał się, jak pisze Barthesius – Hartner uznał, że przeszłość jest jego domeną, i wszedł Mockowi w słowo – dnia 9 grudnia do jakiegoś lupanaru na Przedmieściu Mikołajskim, w którym został zabity i obrabowany. Nie przeżyła także towarzysząca mu prostytutka. Niestety, o szczegółach zbrodni milczy Barthesius…
– Dnia 9 grudnia – zakończył Mock – zamordowany został w ramionach prostytutki rajca Geissen. Było to na Burgfeld 4, czyli na Przedmieściu Mikołajskim.
Nadradca pod wpływem ostatnich słów Mocka zarumienił się i sięgnął po pudełko z wiecznym piórem. Otworzył kilkakrotnie wieczko i jego goście ujrzeli wygrawerowaną na nim jakąś dedykację. Rumieniec rozlewał się powoli po łysinie von Schroettera i nasycał się intensywną barwą.
– Co wy właściwie tutaj robicie! – ryknął nagle i wstał gwałtownie. – Przyszliście do mnie, by prosić o pozwolenie na aresztowanie jakiegoś ruskiego markiza?! – pulchna pięść z całej siły walnęła w biurko. – Czemu ten bydlak jeszcze nie siedzi u was na Schuhbrücke?! Chcecie czekać na kolejne zbrodnie?!
– Za pozwoleniem – po raz pierwszy włączył się Mühlhaus. – Niech wasza ekscelencja raczy zauważyć, że o zbrodniach piszą w gazetach, które von Orloff z pewnością czyta. Swoje dowody prezentuje on na wykładach, zawsze po dokonaniu zbrodni, czyli, jak to stwierdzili wczoraj w czytelni radca Mock i doktor Hartner, po ukazaniu się stosownej notki prasowej. Nie mamy zatem najmniejszego powodu, by go aresztować. Żaden sędzia nie skaże człowieka tylko dlatego, że jakieś morderstwa przydają się w jego argumentacji za końcem świata. To jest jedynie ślad, który kieruje nas na trop von Orloffa i sprawia, że on lub ktoś z jego sekty staje w cieniu podejrzenia.
– Tak… – von Schroetter usiadł za biurkiem i zdusił w popielniczce cygaro, przez chwilę patrząc na pokruszone liście, które przypominały skrzydła zgniecionego monstrualnego owada. – Ma pan rację… Nie ma żadnych podstaw, by aresztować von Orloffa, ale musimy jakoś…
– Pozwoli pan, ekscelencjo – Mühlhaus po raz pierwszy tego dnia napełnił usta aromatem ulubionego tytoniu. – Wyjście jest jedno. Musimy poznać datę i miejsce kolejnego morderstwa. W ten sposób ochronimy przyszłą ofiarę i zrobimy zasadzkę na zabójcę.
Читать дальше