Marek Krajewski - Koniec Świata W Breslau
Здесь есть возможность читать онлайн «Marek Krajewski - Koniec Świata W Breslau» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Koniec Świata W Breslau
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Koniec Świata W Breslau: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Koniec Świata W Breslau»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Koniec Świata W Breslau — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Koniec Świata W Breslau», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Chyba pan nie sugeruje – Hartner próbował ukryć wzburzenie – że wśród moich ludzi ktoś mógłby…
– Za długo się znamy, dyrektorze – powiedział cicho Mock. – Nie musi pan odgrywać przede mną święcie oburzonego. Poza tym dość mam tej dyskusji… Bierzmy się do pracy… Musimy zrobić spis wszystkich morderstw w dawnym Wrocławiu, bo ten von Orloff czy jakiś inny wyznawca końca świata może je naśladować, i będą ginąć niewinni ludzie…
– O ile są tacy w tym mieście – zauważył sucho Hartner i zamarzył o kurze na zimno w sosie majonezowym, zagłębił się w fotelu, poprawił binokle i rozpoczął lekturę Antiquitates Silesiacae Barthesiusa. Na biurku leżały notes i dobrze naostrzony ołówek. Mock usiadł przy sekretarzyku i rozpoczął lekturę „Świata przestępczego w dawnym Wrocławiu” Hagena od indeksu rzeczowego. Pod hasłem „zabójstwa” widniały odsyłacze do kilkunastu stron. Idąc za pierwszym, znalazł się na stronie sto dwunastej. Była tam opisana scena kłótni kilku opryszków, którzy nie mogli dojść do porozumienia co do podziału łupów i zakończyli spór krwawą jatką w karczmie „Pod Zielonym Jeleniem” przy Reuscherstrasse. Mock kontynuował wędrówkę przez cuchnący świat dawnego Wrocławia: poznał garbarzy, którzy po pijanemu utopili w Białej Oławie wędrownego kramarza, profanatorów cmentarzy, wypróżniających się wśród grobów, chorych na syfilis żołnierzy austriackiego garnizonu, którzy pojedynkowali się zapamiętale w Lasku Osobowickim, żydowskich rabusiów łupiących podczas jarmarków swych rodaków, polskich chłopów, którzy za zakłócanie nocnego spokoju lądowali w ratuszowym karcerze, zwanym „klatką dla ptaków”. Wszystko to wydawało się Mockowi niewinną zabawą, igraszką wesołków, korowodem klaunów. Nic nie przypominało zasłoniętego bielmem oka zamurowanego muzyka, poszarpanych ścięgien poćwiartowanego ślusarza, purpurowej napuchniętej głowy powieszonego za nogę senatora czy równo rozciętej grdyki młodej prostytutki. Mock przetarł oczy i wrócił znów do indeksu. Zniechęcony wodził wzrokiem po różnych hasłach i myślał o swoim mieszkaniu, którego nie widział od tygodnia. Postanowił odnotować, że w monografii Hagena nie ma niczego, co wniosłoby coś nowego do sprawy. Z filologicznego nawyku postanowił zapisać dokładny adres bibliograficzny książki. Sięgnął na biurko Hartnera i wziął pierwszą lepszą karteczkę z pokaźnego stosiku. Był to czysty rewers Biblioteki Miejskiej, który znalazł się wśród skrzynek katalogowych. Mockowi wystarczyło jedno spojrzenie i poczuł zwietrzały zapach likieru czereśniowego panujący w pokoju Gelfrerta. Zapach panował wtedy wszędzie, przenikał nawet cienki skrawek papieru, który Ehlers trzymał w szczypczykach, kiedy siedzieli w samochodzie, dzieląc się pierwszymi wrażeniami z wizyty w mieszkaniu Gelfrerta.
– Znaleźliśmy rewers z Biblioteki Miejskiej – Ehlers podsunął Mockowi pod nos kawałek zadrukowanego papieru. – 10 września Gelfrert oddał książkę…
Mock nawet nie próbował sobie przypomnieć tytułu książki. Nie zamierzał eksploatować niepotrzebnie pamięci. Podszedł do biurka Hartnera i wykręcił numer Prezydium Policji. Telefonista połączył go z Ehlersem. Minęła dłuższa chwila, nim Ehlers znalazł na biurku Mocka akta sprawy Gelfrerta. Szybko zaspokoił ciekawość swojego szefa. Mock nie odkładał słuchawki. Spojrzał na książkę, którą studiował Hartner, i odczytał na głos jej tytuł.
– Antiquitates Silesiacae Barthesiusa?
– Tak jest. To ta książka – usłyszał w słuchawce głos Ehlersa. – Panie radco, znalazłem na pana biurku akta z komisji obyczajowej dotyczące sekt religijnych…
– Niech pan mi je przyniesie wraz ze swoim raportem – Mock odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do Hartnera. – Gdybyż ten Domagalla był równie szybki przy brydżu…
WROCŁAW, CZWARTEK 19 GRUDNIA, GODZINA DZIESIĄTA WIECZOREM
Mock przestał referować wyniki swych pięciogodzinnych eksploracji. Hartner nalał do dużych kieliszków wiśniówki od Kupferhammera i podał jeden z nich Mockowi.
– Miał pan rację. Wypijmy za wiedzę, którą zdobyliśmy.
– Wiemy sporo o dawnych zbrodniach, które ten szarlatan omawia w swoich kazaniach – Mock podszedł do okna i wbił wzrok w ciemny nadodrzański pejzaż. Zdawało mu się, że słyszy tarcie kry o filary mostu Piaskowego. – Nie wiemy jednak, jak z nim postępować. Czy go zamknąć, czy czekać na jego ruch. Jestem pewny na sto procent, że nasz rosyjski książę posiada niepodważalne alibi. Nie mam natomiast pewności co do wielu różnych mniejszych kwestii. Na przykład, jak to możliwe, że w Bibliotece Miejskiej wypożyczają zwykłemu czytelnikowi osiemnastowieczny starodruk, jakim są Antiquitates Silesiacae…
– Przepraszam! – wykrzyknął Hartner i wlał do pustego żołądka zawartość kieliszka. – Zapomniałem panu powiedzieć… Był pan bardzo zaczytany raportami swoich podwładnych, kiedy woźny Maron przekazał mi wiadomość przyniesioną przez gońca dyrektora Biblioteki Miejskiej, Theodora Steina. Dyrektor wyjaśnia, że pewni czytelnicy, którzy reprezentują jakieś instytucje, mogą za wysoką kaucją pożyczyć starodruki.
– To ładnie – mruknął Mock. – Ale jaką kaucją mógł dysponować alkoholik Gelfrert i jaką reprezentował instytucję?
– Dyrektor Stein odpowiada jedynie na to drugie pytanie. Gelfrert był sekretarzem Towarzystwa Miłośników Śląskiej Ziemi Rodzimej.
– To miło ze strony dyrektora Steina, że zechciał to sprawdzić.
– Nie tylko to zechciał sprawdzić – zaaferowany Hartner wlewał w siebie jeszcze jeden kieliszek. – Przysłał mi także spis członków tego towarzystwa (tak się składa, że jest jego prezesem) i wyciąg z rejestru wypożyczeń…
– Tak? Słucham pana, doktorze. Proszę mówić dalej…
– Wynika z niego, że przed Gelfrertem z dziełem Barthesiusa zapoznało się ośmiu czytelników. Wszyscy oni noszą dziwne nazwiska…
– Na czym polega ich niezwykłość?
– Na tym, że są to nazwiska postaci historycznych.
– Chętnie się zapoznam z tymi nazwiskami.
– Może pan, drogi radco, zapoznać się również z ich obliczami. Wszystkie one widnieją w Auli Leopoldyńskiej naszej Alma Mater…
– Nie rozumiem – Mock kręcił kieliszkiem i obserwował, jak krople wódki spływają na szeroką stopkę. – Jestem dziś trochę chory, trochę smutny, trochę zmęczony… Niech pan mówi jaśniej.
– Jakiś czytelnik lub czytelnicy wypożyczali do czytelni Antiquitates Silesiacae Barthesiusa i nie wpisywali do rejestru własnych nazwisk, lecz nazwiska wybitnych uczonych i dobrodziejów naszego uniwersytetu, nazwiska postaci, których portrety znajdują się w Auli Leopoldyńskiej. Chyba ze rzeczywiście ci czytelnicy tak się nazywali… Chyba że w ostatnim roku do czytelni Biblioteki Miejskiej zawitali Kranz Wentzl, Peter Canisius, Johann Carmer i Carl von Hoym – Hartner podszedł do Mocka i przypatrywał się przez chwilę kilku czarnym ptakom, które stały na wartko płynącej płycie kry. – Będzie pan miał jutro sporo do referowania nadprezydentowi, o ile Mühlhausowi uda się pana z nim umówić. No niechże pan wypije na zakończenie dobrego dnia, w którym tyle udało się ustalić…
– Myślę, że jutro obaj będziemy to referowali burmistrzowi. Mamy w końcu tę świnię – powiedział cicho Mock, podał rękę Hartnerowi i nie tknąwszy wódki, opuścił gabinet dyrektorski.
WROCŁAW, PIĄTEK 20 GRUDNIA, GODZINA ÓSMA RANO
Służący Mocka, Adalbert Goczoll, i jego żona, Marta, ubrani dziś byli odświętnie, aby – jak to Adalbert oznajmił Mockowi przy budzeniu – uczcić szczęśliwy powrót swego pracodawcy do zdrowia. Stary kamerdyner wcisnął się w sfatygowany nieco frak, na dłonie nasunął rękawiczki, a jego żona owinęła się tuzinem śląskich zapasek. Śniadanie podawali w milczeniu, a rozjątrzony bezsennością Mock również milczał i napełniał żołądek – wbrew jego wyraźnym protestom – struclą z jabłkami. Martę cieszył apetyt pana, Adalberta – własna kieszeń, którą pracodawca wypełnił przed chwilą comiesięczną wypłatą, a Mocka – ascetyczny wygląd mieszkania ogołoconego wczoraj na jego rozkaz z czegokolwiek, co przypominałoby Sophie. Radca przełknął ostatnie łyki kawy i wyszedł do przedpokoju. Za pomocą bursztynowej łyżki wzuł trzewiki, przyjął od Adalberta palto i kapelusz, stanął przed lustrem i długo ugniatał i masował rondo, by nadać nakryciu głowy odpowiedni wygląd. Pod pachę wsunął aktówkę swojego służącego wypełnioną dokumentami i ciastem Marty, minął wielki worek, w którym znajdowała się jego własna teczka, podarowana mu kiedyś przez Sophie, i wyszedł z mieszkania. Pod kamienicą stały już zamówione przez Adalberta sanie, a fiakier rozmawiał z gazeciarzem, który potupywał dziurawymi butami w oblodzony chodnik. Wygnieciony daszek kaszkietu odsłaniał zielonoblade oblicze chłopca. Mock wziął od niego egzemplarz „Breslauer Neueste Nachrichten”, a za zapłatę dał mu pięciomarkową monetę i ciasto Marty. Nie słuchając podziękowań, wsiadł do sań i opadł na twarde siedzenie. Przenikliwy ból karku uprzytomnił mu przez moment istnienie wiarołomnych żon oraz woźnych i chirurgów ratujących życie ludzkie. Woźnica przygładził imponujące wąsy i trzasnął biczem z takim rozmachem, jakby chciał przepędzić nim wszystkie smutki tego świata. Mock schowany za gazetą rozpoczął poszukiwanie informacji o zbrodniach, historii miasta i rosyjskich arystokratach. Zamiast tego znalazł wiadomości o dzisiejszym zebraniu Sepulchrum Mundi, o niemiecko-polskich negocjacjach w sprawie układu o handlu dwustronnym i o głodzie w Chinach. W notowaniu informacji o wykładzie von Orloffa przeszkodził mu woźnica. Stali przed pałacem Hatzfeldów, w którym znajdowała się siedziba władz Regencji Śląskiej. Mock sięgnął do kieszeni, wręczył furmanowi tyle samo, co przed kwadransem gazeciarzowi, i czekał na resztę. Kiedy otrzymywał zlepione tłuszczem monety, rozwarły się usta furmana i zza połamanych zębów dotarły do Mocka słowa wyrzutu:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Koniec Świata W Breslau»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Koniec Świata W Breslau» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Koniec Świata W Breslau» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.