– Zaraz – mruknął Mühlhaus. – Za minutę.
Nałożył szlafrok, pantofle i pocierając czubkiem języka o nienaruszony kieł, poczłapał do przedpokoju. Ciężko usiadł w fotelu i przycisnął do ucha słuchawkę drugiego telefonu.
– Wytłumacz mi coś, Knüfer – Mühlhaus był jeszcze trochę zaspany. – Dlaczego tych dwóch tysięcy potrzebujesz na gwałt?
– Chłopaki z Wiesbaden są hazardzistami i dziś dużo przegrali w kasynie. Dostali od szefa kasyna pożyczkę. Jutro muszą mieć pieniądze…
– Pójdą do kasyna i przegrają je, idioto – warknął Mühlhaus. – Przegrają, nigdzie z tobą nie pojadą, a pani Sophie Mock wyfrunie ci do innego kurortu…
– Jeżeli nie oddadzą szefowi do jutra do dwunastej pięciu tysięcy marek, mogą się nie pokazywać w Wiesbaden. A oni żyją z tego miasta i z tego kasyna. Te pieniądze to dla nich „być albo nie być”. Muszę im zaraz dać odpowiedź, czy dostaną jutro forsę.
– Posłuchaj mnie, Knüfer – Mühlhaus nie był już zaspany. – Jest pierwsza w nocy, a twoja relacja mnie męczy jak ujadanie przekupki. Dostaniesz pieniądze. Wyślę ci na poste restante. Każde kasyno ma dobry punkt pocztowy. Jutro będziesz je miał. Powiedziałeś, że ci faceci dużo przegrali. Oznajmiam ci, że – jeśli mnie oszukujesz – to nie przegrasz dużo tak jak oni. Ty przegrasz wszystko.
Mühlhaus odłożył słuchawkę i podreptał do pokoju. Położył się obok żony i wyczuł, że ona nie śpi.
– Kto to dzwonił? Jakob? – zapytała lękliwie.
– Dentysta – mruknął Mühlhaus, a czarna głucha senność odebrała mu chęć do dalszych równie celnych dowcipów.
WIESBADEN, NIEDZIELA 15 GRUDNIA, KWADRANS NA DRUGĄ W NOCY
Knüfer otarł pot z czoła, odłożył słuchawkę i zszedł po marmurowych schodach do tajnego kasyna. Po wejściu za ciężkie dębowe drzwi okryte purpurową kotarą zakręciło mu się w głowie od widoku nagich kobiet, które z uśmiechem przesuwały po ognistoczerwonym jedwabiu, jakim obite były stoły, słupki żetonów. Knüfer był w swoim życiu w wielu burdelach, w tym w kilku naprawdę drogich i ekskluzywnych, gdzie świętował szczęśliwe zakończenia intratnych i trudnych zleceń, lecz nigdzie nie widział naraz tylu pięknych kobiet. Ponadto skonstatował, że nie ich nagie ciała, lecz uśmiechy są przyczyną jego przenikliwego niepokoju i podniecenia. W rozsuniętych wargach, odsłaniających wilgotne perełki zębów, kryła się zachęta i obietnica, za którą trzeba było płacić pieniędzmi i honorem.
Że warto było płacić, dowodziło zachowanie obecnych na sali mężczyzn, którzy rzucali góry żetonów, by zbliżyć się do granicy, po której przekroczeniu obietnica staje się rzeczywistością. Tylko von Stietencrott i jego męski personel roznoszący szampana i zakąski nie brał udziału w tej walce, a jedynie wymieniał gotówkę i weksle na żetony. Zrobił to i w tej chwili, kiedy Knüfer wręczył mu weksel opiewający na dwa tysiące marek. Zaprosił go do gry, wskazując na stolik, przy którym o jasnowłosą krasawicę walczył generał Basedow z tuzinem innych rozpalonych nałogowców. Sophie myliła się nieco, lecz nikt z grających nie miał o to do niej pretensji. Ponadto jej błędy naprawiała ciemnowłosa krupierka, która wprowadzała ją dzisiejszego wieczoru w arkana zawodu. Odróżniała się ona od Sophie nie tylko kolorem włosów. Nie była zupełnie naga, lecz miała na sobie biały, wykrochmalony i bardzo krótki fartuszek, podkreślający jej śniadą karnację.
Knüfer dopchał się z trudem do nowego miejsca pracy Sophie i zapalił papierosa, pilnie obserwując sytuację przy stole. Jak się szybko zorientował, Sophie była dodatkową nagrodą dla gracza, który by wygrał pięć tysięcy marek. Każdy tysiąc marek był symbolizowany przez zielonego słonika z jadeitu. Generał Basedow miał przed sobą trzy takie słoniki, szpicbródka – dwa, pozostali – żadnego. Wszyscy grali bardzo podobnie i asekurancko. Stawiali po sto marek na konkretne liczby i wciąż przegrywali. Nie tracili przy tym zbyt dużo, zachowując wciąż możliwość zagrania va banque. To ostatnie zagranie wykonywali zwłaszcza ci pozbawieni słoników. Kiedy zostawał przed nimi jeden stos żetonów, stawiali go na czerwone lub czarne i wygrywali drugi, i pojedynczo stawiali żetony na konkretne liczby. Było to nudne, jednak nie na tyle, by piękny uśmiech Sophie został zdeformowany przez ziewnięcia.
Knüfer postawił przed sobą pięć stosików żetonów po trzysta marek i pokręcił odmownie głową, gdy ciemnowłosa krupierka chciała je wymienić na słoniki. Po komendzie Faites vos jeux, którą Sophie wymówiła z tak nienagannym akcentem, jakby całe życie spędziła w Monte Carlo, Knüfer postawił wszystko na czerwone. Ruch nie zrobił wrażenia na współgraczach i nie zmienił ich sposobu gry. Zaturkotała kulka i detektyw zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył uśmiech Sophie. Nowa krupierka przesuwała ku niemu jego pięć stosików oraz pięć dodatkowych. Ciężkie piersi kołysały się nad stołem i Knüfer przysiągłby, że sutki ocierają się o śliski jedwab. Wstał, kiwnął na kelnera i wypił dwie lampki szampana – jedną po drugiej.
– Ile trzeba wygrać, by otrzymać nagrodę dodatkową? – zapytał siedzącego obok mężczyznę, którym okazał się szpicbródka.
– Pięć – usłyszał odpowiedź i przesunął wszystko na czarne.
– Uwaga – zaśpiewała ciemnowłosa krupierka. – Pan gra o wszystko, co jest do zdobycia. Panowie, po ewentualnej wygranej tego pana gra na tym stole może się skończyć, o ile weźmie pan natychmiast nagrodę dodatkową. Czy tak będzie, szanowny panie…
– Knüfer. Nie wiem, czy tak będzie – usłyszał swój zachrypnięty głos. – Nic nie powiem, by nie zapeszyć.
Basedow i szpicbródka, jedyni gracze, których było na to stać, postawili na czerwone, czarne, parzyste i nieparzyste taką sumę, jaka po wygranej dałaby im kwotę sześciu tysięcy marek. Knüfer zamknął oczy i wytłumił zmysł słuchu. Nie mógł go jednak zupełnie wyłączyć i sprawić, by niesłyszalne stały się ogromne brawa, jakie rozległy się przy stole. Otworzył oczy i uzyskał nagrodę – najpiękniejszy uśmiech, jaki widział w życiu. Niestety, takim samym uśmiechem został obdarzony szpicbródka. Knüfer spojrzał na kulkę. Spoczywała w przegródce „dwa czarne”.
– Pan Knüfer i pan Wlossok wygrali po sześć tysięcy marek, ponieważ pan Knüfer postawił na czarne, a pan Wlossok na parzyste – zagrzmiał głos von Stietencrotta, który pojawił się przy stole Sophie, podobnie jak większość gości tajnego kasyna. – Dalej mają prawo grać tylko ci dwaj panowie, a przewaga choćby jednej marki daje prawo do podjęcia dodatkowej wygranej, jaką są względy madame Lebetseyder.
Knüfer, myśląc o stwardniałych sutkach Sophie na purpurowym jedwabiu, postawił wszystko na czerwone. Wlossok postawił również sześć tysięcy marek – tym razem na parzyste. Knüfer znów zamknął oczy i po chwili usłyszał brawa. Sophie uśmiechała się promiennie. Do Wlossoka.
WIESBADEN, PONIEDZIAŁEK 16 GRUDNIA, WPÓŁ DO ÓSMEJ WIECZOREM
Knüfer stłumił ziewnięcie i podrapał się w ciężką od nikotyny głowę. Chociaż spał z krótkimi przerwami ponad trzynaście godzin, był niewyspany, wymięty i przepełniony zjedzonym przed chwilą posiłkiem, wczorajszym szampanem, wściekłym erotycznym snem i silnym uczuciem frustracji, jakie trapiło go od chwili, gdy Wlossok wygrał Sophie, a potem z kieszeniami pełnymi żetonów o piątej nad ranem wychodził wraz z nią z tajnego kasyna. Knüfer wypił wtedy butelkę szampana i powlókł się do swojego numeru w „Nassauer Hof” trzymany pod ramię przez troskliwego Richtera. Teraz spojrzał na zegarek i stwierdził, że właśnie minęło przepisowych czternaście godzin, które Wlossok spędził z Sophie, a których jemu samemu odmówiła „bogini Ruletka”. Knüfer stanął przed małym wiszącym lustrem za parawanem, zimną wodą z miednicy umył twarz i przylizał odstające tu i ówdzie włosy. Potem ogolił się, ubrał w gors i smoking i – ssąc palec skaleczony spinką do mankietów – zszedł do hallu kasyna, by tam zainkasować pieniądze od Mühlhausa.
Читать дальше