– Szanowni państwo, dzisiejszego wieczoru przypadł mi w udziale zaszczyt powitania państwa na grze specjalnej – jedynej w swoim rodzaju i drugiej w historii naszego kasyna. Witam przede wszystkim główną bohaterkę tej uroczystości, madame Isabelle Lebetseyder – von Stietencrott uchylił cylindra i złożył Sophie głęboki ukłon. – Witam przedstawicieli naszej heskiej szlachty, hrabiego Adriana von Knoblocha i hrabiego Hermanna von und zum Stein, ludzi pióra: znakomitych dziennikarzy naszego dziennika „Wiesbadener Woche”, a nade wszystko znanego pisarza Markusa Wielandta, który uprzejmie zgodził się – mutatis mutandis – opisać nasze spotkanie w swojej nowej powieści, która jest jeszcze in statu nascendi. Ponadto witam – last but not least – wszystkich panów tu obecnych, stałych i nowych gości naszego zakładu.
Zagrzmiały brawa, a von Stietencrott rozwachlował się w ukłonach.
– Drodzy państwo, przedstawię teraz zasady dzisiejszej gry oraz dalszy program wieczoru. Za chwilę rozegramy specjalne i jedyne w swoim rodzaju va banque: Bodo von Finckl kontra kasyno w Wiesbaden, reprezentowane przez moją osobę. Szanowny pan von Finckl jako pierwszy raczy obstawić czerwone lub czarne, albo parzyste lub nieparzyste. Mnie oczywiście przypadnie obstawienie pola przeciwnego niż pole obstawione przez pana von Finckla. Mojemu szanownemu przeciwnikowi – w razie jego wygranej – zostanie anulowany zaciągnięty wobec kasyna dług, którego wysokość jest i pozostanie znana jedynie mnie i jemu. W razie jego przegranej, madame Isabelle Lebetseyder zostanie zatrudniona na minimum dwa miesiące w naszym kasynie. Warunki pracy i płacy oraz rezygnacji z posady są madame Lebetseyder znane. Ruletka zostanie zakręcona tylko raz. Zawieranie podzakładów między panami nie jest zabronione. Przyjmować je będzie obecny tu krupier Paul Richter. Jeden procent podzakładów przechodzi na rzecz kasyna. Po zakończeniu gry va banque są państwo zaproszeni do podziemi, gdzie odbędzie się raut i ten rodzaj gry w ruletkę, który jest niedostępny zwykłym bywalcom kasyna – von Stietencrott nabrał powietrza i zapytał patetycznym tonem. – Czy madame Lebetseyder, pan von Finckl zechcieliby potwierdzić wobec świadków, że to, co powiedziałem, odpowiada prawdzie? – von Stietencrott, usłyszawszy dwukrotne głośne „tak”, dał znak Richterowi. Ten rozłożył na stole wagę laboratoryjną i położył na jednej szalce kulkę, na drugiej zaś – mały odważnik. Po stwierdzeniu idealnej równowagi przyjął postawę zasadniczą i zakrzyknął:
– Mes dames, monsieurs, s’il vous plait, faites vos jeux. Przyjmuję również podzakłady.
Von Finckl podsunął Sophie wysokie, ciężkie krzesło, zajął miejsce za stołem naprzeciw dyrektora, wyjął z kieszeni złotego carskiego imperiała i podsunął go swej towarzyszce do pobłogosławienia. Miękkie pagórki piersi poruszyły się gorączkowo w rozległym dekolcie, palec w atłasowej rękawiczce uczynił znak krzyża. Von Finckl podrzucił monetę nad tabelą obstawiań. Moneta zakręciła się i potoczyła poza planszę. Von Finckl zacisnął powieki i jedną myślą uruchomił serię asocjacji. Ośmioro dzieci w wilgotnej izbie będzińskiego krawca Finkelsztejna, szyjącego chałaty dla biedoty, para rodziców – zapalczywy suchotnik i troskliwa myszka w przekrzywionej peruce – para śmierdzących kóz, które zimowały wraz z domownikami. Pierwszomajowy pochód w Będzinie i płachty krwistych sztandarów, czerwona twarz Szai Brodskiego, który ściska nowego skarbnika żydowskiej partii „Bund”, Bernarda Finkelsztejna, a potem po czterech miesiącach otwiera partyjną kasę i nie widzi stosu złotych imperiałów, czerwony szal luksusowej dziwki w łódzkim hotelu, czerwona robotnicza krew na będzińskim bruku, czerwona krew bundowców, których składki przyniosły mu fortunę w łódzkim kasynie w „Grand Hotelu”. Von Finckl otworzył oczy i powiedział:
– Stawiam na czerwone.
– Nie! – krzyknęła Sophie. – Masz postawić na parzyste. Ta gra jest o mnie i ja mam tu też coś do powiedzenia.
Wśród zgromadzonych mężczyzn rozległ się szmer podziwu. Zawierano między sobą zakłady. Potężny brodacz o słowiańskim akcencie i wyglądzie wetknął w dłoń Richtera zwitek banknotów.
– Parzyste! Ma przeczucie ta krasawica – huknął.
– Generał Basedow wie, co robi – szepnął rzadkowłosy szpicbródka do Knüfera i rzucił Richterowi sto marek. – Parzyste!
– Czerwone – Knüfer rzucił na stół pięćdziesiąt marek.
Powstało duże zamieszanie. Mężczyźni tłoczyli się wokół stołu i pokrzykiwali. Żaden z nich nie ośmielił się dotknąć Sophie. Richter zapisał wszystko i podrzucił kulkę.
– Les jeux sont faites. Rien ne va plus!
– Akceptuje pan, oczywiście, decyzję madame von Lebetseyder? – von Stietencrott spojrzał pytająco na von Finckla.
– Ce que femme veut, Dieu le veut [17] .
– Panie Richter, proszę rozpoczynać!
Kulka dostała się w obroty koła i rozpoczęła swój taniec. Zatrzymała się w przegródce „zero”, po czym – jakby wypchnięta niewidzialną sprężyną – wytoczyła się i wpadła w dziurkę oznaczoną „dwadzieścia dziewięć czerwone”. Koło zatrzymało się i Richter ogłosił wynik. Von Finckl zamknął oczy i zobaczył wirujące kolory kasyna: jasny brąz, zieleń i złoto. Wstał od stołu i wyszedł do hallu. Sophie rozpłakała się i wybiegła za nim. Knüfer zainkasował sto marek i zbliżył się dyskretnie do drzwi sali. Von Stietencrott przyjmował gratulacje.
– Równie dobrze – powiedział Knüfer do siebie – mogliby pogratulować rekinowi, że rozerwał tuńczyka.
– Krasawica nie trafiła – ryknął generał Basedow, wchodząc do hallu. – Wot sud’ba…
Krasawica stała obok von Finckla i głaskała go po policzku. Wybitny reżyser zagryzał wargi i zatapiał się powoli w będzińskich wspomnieniach. Knüfer usłyszał pytający ton jej głosu. Podszedł bliżej i usłyszał odpowiedź von Finckla.
– Tak, będę.
– Zawsze i mimo tego, co teraz nastąpi? – szloch deformował głos Sophie.
– Jadę do Berlina i tam będę na ciebie czekał. Po dwóch miesiącach zacznę codziennie wychodzić na dworzec Zoologischer Garten i czekać na wieczorny pociąg z Wiesbaden. Codziennie będę miał dla ciebie bukiet róż – von Finckl przyjął od boya płaszcz i kapelusz, pocałował Sophie w czoło i oddalił się spokojnie w oszroniony park – cmentarz zamrożonych kikutów kasztanowców. Sophie chciała wyjść za nim. Natknęła się jednak na masywną sylwetkę strażnika.
– O ile wiem, madame – powiedział cerber – powinna być pani w pracy.
WROCŁAW, NIEDZIELA 15 GRUDNIA, GODZINA PIERWSZA W NOCY
Mühlhaus podszedł do kryształowego lustra w łazience i otworzył szeroko usta. Jego lewy górny kieł był całkiem rozchwiany. Przycisnął go mocno kciukiem i wyciągnął z dziąsła. Potem pstryknął palcami i ząb wpadł do umywalki. Mühlhaus poczuł smak krwi. Wyssał go nie bez przyjemności i zabrał się do górnej jedynki. Po chwili trzymał ją w palcach i oglądał pod światło brunatne plamy kamienia nazębnego. Ząb stuknął o porcelanę umywalki, dzwoniąc głośno. Dzwonił ząb, dzwoniła umywalka, dzwonił telefon. Mühlhaus wrzasnął i usiadł na łóżku.
– Może to Jakob? – w ciemności błyszczały przerażone oczy żony.
Mühlhaus włożył palec wskazujący do ust i stwierdził z ulgą, że kiepski stan jego uzębienia przez noc nie uległ zmianie na gorsze. Potem podniósł słuchawkę i nic nie powiedział. Za to jego rozmówca był nadzwyczaj gadatliwy.
– Potrzebne mi są pieniądze, Herr Kriminaldirektor. Dwa tysiące. Tyle muszę zapłacić chłopakom z Wiesbaden, którzy dysponują samochodem i pomogą mi wywieźć ją do Berlina. Tam przetrzymam ją w pewnej kryjówce.
Читать дальше