Ross MacDonald - Błękitny młoteczek

Здесь есть возможность читать онлайн «Ross MacDonald - Błękitny młoteczek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Błękitny młoteczek: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny młoteczek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prywant detektyw, Lew Archer, otrzymuje typowe zlecenie: ma odnaleźć obraz skradziony z zamożnego domu Biemeyerów. Obraz jest dziełem kalifornijskiego malarza, który rozgłos i sławę zdobył dopiero po swym tajemniczym zniknięciu. W trakcie poszukiwania zaginionego arcydzieła wychodzą na jaw tajemnice bohaterów. Archer stopniowo rozwiązuje zagadkę. Reakcją na jego działania jest seria makabrycznych zbrodni.

Błękitny młoteczek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny młoteczek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Dzięki panu Lacknerowi. – Podniosła głos, jakby zdanie to skierowane było nie tylko do mnie. – Zna go pan? Siedzi z Fredem we frontowym pokoju.

Młody, długowłosy prawnik obdarzył mnie uściskiem dłoni, który w ciągu dnia nabrał jakby mocy. Z uśmiechem zwrócił się do mnie po nazwisku, mówiąc, że miło jest mu znów mnie zobaczyć. Ja – również z uśmiechem – pogratulowałem mu szybkiej akcji.

Nawet Fred uśmiechał się teraz dla odmiany, ale dość niepewnie, jakby nie miał powodów do zadowolenia. Pokój tchnął atmosferą tymczasowości, jak dekoracja do sztuki, która zeszła z afisza wkrótce po premierze, ale już dawno temu. Stara kanapa i krzesła z tego samego kompletu niemal zapadały się w podłogę. Zasłony w oknach były lekko postrzępione. Przez przetarty dywan niemal przeświecała drewniana podłoga.

Johnson stanął w drzwiach jak duch, straszący w zrujnowanym domu. Miał zaczerwienioną i wilgotną twarz; to samo można było powiedzieć o jego oczach. Oddech przypominał błąkające się niepewnie po piwnicach z winem powiewy wiatru. Nie poznał mnie chyba, ale spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią, jakbym w zapomnianej przeszłości wyrządził mu jakąś krzywdę.

– Czy my się znamy?

– Oczywiście! – wykrzyknęła pani Johnson. – Naturalnie, że się znacie. To przecież pan Archer.

– Tak myślałem. Pan wsadził mego syna do więzienia. Fred zerwał się z miejsca; był blady i roztrzęsiony.

– Nic podobnego, tato. Proszę cię, nie mów takich rzeczy.

– Mówię to, co jest prawdą. Czy zarzucasz mi kłamstwo?

Lackner stanął między ojcem a synem.

– Nie czas teraz na rodzinne spory – powiedział. – Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że znów znaleźliśmy się razem, prawda?

– Ja nie jestem szczęśliwy – stwierdził Johnson. – Czuję się fatalnie, a chcecie wiedzieć dlaczego? Bo ten podstępny sukinsyn – wyciągnął w moim kierunku drżący palec zatruwa atmosferę mojego pokoju. I chcę wyraźnie powiedzieć, że jeśli zostanie tu jeszcze minutę, to zabiję go, do cholery. – Zrobił chwiejny krok w moim kierunku. – Czy rozumiesz, sukinsynu? To ty, draniu, przywiozłeś mojego syna z powrotem i wsadziłeś go do więzienia.

– Przywiozłem go z powrotem – odparłem. – Ale nie wsadziłem go do więzienia. Kto inny wpadł na ten pomysł.

– Ale ty go im poddałeś. Wiem o tym. I ty też.

– Chyba lepiej będzie, jeśli pójdę – powiedziałem, zwracając się do pani Johnson.

– Nie. Bardzo pana proszę. – Dotknęła końcami palców swej nabrzmiałej twarzy. – On nie jest dziś sobą. Pił przez cały dzień. Jest ogromnie wrażliwy… to dla niego za ciężkie przeżycie. Prawda, kochanie?

– Przestań labidzić – powiedział. – Labidziłaś i tłumaczyłaś się przez całe życie i nie mam nic przeciwko temu, dopóki jesteśmy sami. Ale nie możesz się czuć bezpieczna, kiedy w domu przebywa ten człowiek. Nie życzy nam dobrze i sama o tym wiesz. A jeżeli nie wyjdzie stąd, zanim doliczę do dziesięciu, wyrzucę go siłą.

O mało nie roześmiałem mu się w twarz. Był tęgim, niezdarnym mężczyzną i jego słowa podyktowane były tylko sztucznym podnieceniem. Może kiedyś, wiele lat temu, potrafiłby spełnić swą groźbę. Ale teraz był gruby i powolny, przedwcześnie postarzały od alkoholu. Jego twarz i całą postać pokrywała tak gruba warstwa tkanki tłuszczowej, że nie mogłem sobie nawet wyobrazić, jak wyglądał w latach młodości.

Johnson zaczął liczyć. Obaj z Lacknerem, wymieniwszy spojrzenia, wyszliśmy z pokoju. Johnson, nie przerywając liczenia, odprowadził nas do wyjścia i głośno zatrzasnął za nami frontowe drzwi.

– Mój Boże! – powiedział Lackner. – Co ludzi skłania do takich wybryków?

– Pijaństwo – odparłem. – Jest zaawansowanym alkoholikiem.

– Sam to widzę. Ale dlaczego on tak pije?

– Z rozpaczy. Z rozpaczy, że jest tym, kim jest. Siedzi w tej ruderze od nie wiadomo ilu lat. Chyba od czasów, kiedy Fred był jeszcze małym chłopcem. Próbuje zapić się na śmierć – ale bez powodzenia.

– Mimo wszystko nie mogę tego pojąć.

– Ja też nie. Każdy pijak ma swój własny motyw. Ale wszyscy kończą tak samo… z rozmiękczeniem mózgu i marskością wątroby.

Obaj, jakby szukając winnego, podnieśliśmy równocześnie wzrok ku niebu. Ale nad szeregiem ciemnych drzew oliwnych maszerujących gęsiego po tej stronie ulicy unosiły się chmury i nie było widać nawet gwiazd.

– Prawdę mówiąc – powiedział Lackner – nie bardzo też wiem, co sądzić o tym chłopcu?

– Ma pan na myśli Freda?

– Tak. Właściwie nie powinienem nazywać go chłopcem. Musi być chyba w moim wieku.

– O ile wiem, ma trzydzieści dwa lata.

– Naprawdę? W takim razie jest o rok starszy. Wydaje mi się ogromnie niedojrzały jak na swój wiek.

– Jego rozwój psychiczny został już dawno zahamowany przez życie w tym domu.

– Na czym polega w istocie problem tego domu? Przecież gdyby go trochę doprowadzić do ładu, byłby zupełnie elegancki. I chyba kiedyś był.

– Nieszczęściem tego domu są jego mieszkańcy – odparłem. – Istnieją rodziny, których członkowie powinni żyć w innych miastach – nawet innych stanach, o ile to możliwe – i pisywać do siebie raz na rok. Może pan zaproponować to Fredowi, oczywiście, jeśli uda się panu wybronić go od więzienia.

– Chyba tak. Pani Biemeyer nie jest mściwa. To na prawdę miła kobieta, kiedy rozmawia się z mą poza kręgiem rodzinnym.

– To też jedna z tych rodzin, które powinny do siebie pisywać listy raz na rok – powiedziałem. – I nie wysyłać ich. To wcale nie przypadek, że Doris i Fred zaprzyjaźnili się. Ich domy nie są właściwie rozbite, ale poważnie uszkodzone. Tak samo jak Doris i Fred.

Lackner pokiwał swą starannie uczesaną głową. Stojąc w zamglonym, przedzierającym się przez chmury świetle księżyca miałem przez chwilę wrażenie, że cała historia się powtarza, że wszyscy byliśmy tu już przedtem. Nie pamiętałem dokładnie, jak toczyła się cała sprawa i jaki był jej finał. Ale czułem, że zakończenie zależy w pewnym sensie ode mnie.

– Czy Fred wytłumaczył panu, po co w ogóle brał ten obraz? – spytałem Lacknera.

– Nie, nie wyjaśnił mi tego w sposób przekonujący. Czy rozmawiał z panem o tej sprawie?

– Chciał zademonstrować swą wiedzę fachową – stwierdziłem. – Udowodnić Biemeyerom, że jest dobry w jakiejś dziedzinie. Takie były w każdym razie jego świadome motywy.

– A podświadome?

– Nie jestem pewien. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by zwołać konsylium psychiatrów, i oni też nie byliby zbyt mądrzy. Ale jak wielu innych mieszkańców tego miasta, Fred ma bzika na punkcie Richarda Chantry.

– Więc sądzi pan, że on naprawdę malował ten obraz?

– Tak uważa Fred, a on jest fachowcem.

– Nie podaje się za takiego – stwierdził Lackner. – Nie skończył jeszcze studiów.

– Tak czy owak ma prawo do własnego zdania. I sądzi, że Chantry namalował ten obraz niedawno, może nawet w tym roku.

– Skąd może to wiedzieć?

– Na podstawie stanu farby. Tak twierdzi.

– Wierzy pan w to?

– Nie wierzyłem aż do dzisiejszego wieczora. Byłem skłonny zakładać, że Chantry nie żyje.

– Ale zmienił pan zdanie?

– Owszem. Sądzę, że Chantry żyje i dobrze się miewa.

– Gdzie?

– Być może tu, w tym mieście – odparłem. – Nieczęsto polegam na przeczuciach. Ale dziś mam dziwne wrażenie, że Chantry stoi tuż za mną i zagląda mi przez ramię.

Byłem niemal skłonny opowiedzieć mu o ludzkich szczątkach, wykopanych przez panią Chantry i Rica w oranżerii. Ale wiadomość o nich jeszcze się nie rozeszła i informując go złamałbym moją podstawową zasadę: nigdy nie mów nikomu więcej, niż musi wiedzieć, bo powtórzy dalej.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Błękitny młoteczek»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny młoteczek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Błękitny młoteczek»

Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny młoteczek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x