Zanim zniknęli za rogiem, Maniek chwilę patrzył w stronę latarni. Obcy schował spluwę i ciasno obwiązał dłoń kraciastą chustką – widać zawadził łapą o kosę Kusego. Gładził wąsa i cały czas coś mówił, a Staszek kiwał głową.
10 listopada 1930 r., poniedziałek
Za kwadrans dziewiąta Kraft wkroczył do gabinetu z porannymi gazetami pod pachą. Maciejewski jeszcze spał z głową na biurku. Zastępca zerknął na tekturową teczkę służącą podkomisarzowi za poduszkę – była całkiem świeża, z pospiesznie nabazgranym wielkimi kulfonami napisem: Jerzy Trąbicz. Kraft podszedł bliżej, zahaczając połą palta o stos papierów obok swojego biurka. Sterta rozsypała się i Zyga otworzył oczy.
– Gienek? Która godzina?
Zastępca zauważył, że Maciejewski ukradkiem chowa teczkę Trąbicza do szuflady. Kiedyś Krafta złościło, że kierownik traktuje Wydział Śledczy jak swój własny folwark. Z czasem przywykł i zrozumiał, że nie była to głupia taktyka. Zyga potrafił iść za śladem z finezją lisa, a gdyby od razu spuścić psy, wiele spraw zakończyłoby się rozczarowaniem. Kraft nie miał do tego głowy, więc może i dobrze, że pod firmą Maciejewski i S-ka robił jedynie za głównego księgowego.
– Dziewiąta dochodzi. Świeża prasa. – Podał kierownikowi gazety.
– Czytałeś?
– Tyle co po drodze. – Kraft starannie ułożył kapelusz na wieszaku. – Zacznij od „Expressu”.
Już pierwsza strona grzmiała niczym trąby Apokalipsy:
MAKABRYCZNE ZABÓJSTWO ZNANEGO DZIENNIKARZA
Potwór z Lublina? Ludność jest przerażona!
Wczoraj w godzinach porannych na Krakowskim Przedmieściu w mieszkaniu Romana Bindera, redaktora „Głosu Lubelskiego”, zaniepokojona sąsiadka dokonała makabrycznego odkrycia. Dziennikarz leżał martwy od kilku godzin, a jego nieludzko zbezczeszczone ciało wprawiło w wielką grozę nawet doświadczonych śledczych. Morderca, nie zostawiwszy śladów, zniknął w nocnym mroku.
Wszyscy zadajemy sobie pytanie, jak na głównej ulicy miasta mogło dojść do tak przerażającej zbrodni, o jakich nie słychać nawet w przestępczym półświatku przedmieść. Czy nieuchwytny morderca uderzy po raz drugi? Czy policja zdoła zapobiec kolejnym tragedjom?
Nasza redakcja, wobec milczenia władz policyjnych lubelskich, zapytała o to telefonicznie pana Ricarda Poronica, astrologa cenionego m.in. przez policje warszawską i niemiecką z uwagi na wiele konsultacyj. Znakomite medjum, a zarazem pionier nowoczesności, uwzględniający w swych analizach wpływ odkrytej dopiero w tym roku planety Pluton, przestrzega:
„Koniunkcja Słońca i Merkurego sprzyja jednostkom o silnej woli, pomagając im w tak dobrych, jak i zbrodniczych zamierzeniach. Wzmacniają ją dwa trygony Plutona: ze Słońcem, który budzi niepokój w ludzkiej psyche, i z Merkurym, który pomaga jednostkom o błyskotliwej, nawet diabolicznej sile intelektu. Jednak najbardziej złowrogą siłę niesie koniunkcja Plutona z Jowiszem, sprzyjająca uwolnieniu ciemnych cech mentalnych. Co znamienne, układ Jowisz – Pluton tworzy również najgroźniejszą parę w horoskopie na dzień 31 sierpnia 1888 r., kiedy w Londynie słynny Kuba Rozpruwacz dokonał pierwszego mordu”.
Łączymy się w smutku z całą redakcją „Głosu Lubelskiego”, a naszych szanownych Czytelników zapewniamy, że będziemy na bieżąco informować o postępach śledztwa.
– Rozumiem. – Maciejewski złożył gazetę. – Wszelkie wątki metafizyczne porzucamy definitywnie. I tak nie dorównamy „Expressowi” ani policji warszawskiej i niemieckiej. Tu między nami zgoda?
– Pełna – uśmiechnął się Kraft. – Ale jak można nic nie mieć, a pisać przez pół strony?
– Przeciwnie – pokręcił głową Zyga. – Bardzo dobry artykuł. Jak morderca go przeczyta, odetchnie z ulgą, że gówno wiemy. I o to chodzi. A co jest w „Kurierze”?
– Tam już całkiem nic.
Maciejewski chwilę błądził wzrokiem po rozkładówce, zanim trafił na faktycznie krótką wzmiankę:
ROMAN BINDER ZAMORDOWANY
W dniu wczorajszym zamordowany został Roman Binder, redaktor naczelny „Głosu Lubelskiego”, działacz prawicowej opozycji. Przybyli na miejsce policjanci i wywiadowcy z Urzędu Śledczego zabezpieczyli ślady zbrodni.
Zdawkowy komunikat Komendanta Powiatowego P. P. mówi o wszczęciu śledztwa angażującego większość sił policyjnych. Spekulacje na temat motywów zbrodni zelektryzowały środowisko dziennikarskie i polityczne Lublina. Mamy nadzieję, że wraz z postępami w śledztwie będziemy mogli poinformować Czytelników, czy mord miał podłoże osobiste, zawodowe czy też polityczne.
Większą uwagę zwracała inna notka kryminalna z tytułem: „Pan Teofil dostał w profil”. Mimo to Zyga obejrzał cały „Kurier Lubelski” bardzo dokładnie, po czym schował go do szuflady biurka.
– A co „Głos” nam głosi? – zapytał z przekąsem, sięgając po kolejny dziennik.
– To cię bardziej zainteresuje. – Kraft wyjął z kieszeni marynarki zadrukowaną kartkę rozmiaru ćwiartki gazety.
Biorąc do ręki tę jednostronicową ulotkę zwącą się szumnie wydaniem nadzwyczajnym „naszego sztandaru” – Maciejewski pokręcił głową z podziwu, że Zakrzewski zdążył ją przygotować. Nie miał natomiast wątpliwości, że klasa robotnicza nie zechce tego czytać. Nieużywanie wielkich liter, przecinków oraz akapitów może i było sensowne dla poetów awangardy, ale nie dla zwyczajnych ludzi.
…roman binder szczególnie przeciwstawiał się postępowym ruchom lubelskiej klasy robotniczej idąc przy tym ręka w rękę z rzekomo wrogim sobie reakcyjnym obozem rządzącym, co potwierdzają pracujący dawniej z nim dziennikarze: bardziej niż za redaktora gazety binder uważał się za agitatora obozu prawicy¶ niemniej wraz z przedstawicielami innych miejscowych redakcyj „nasz sztandar” zaprzecza jakoby morderstwo na osobie bindera mogło mieć coś wspólnego z działalnością polityczną opozycyjnej lewicy. lecz jeśli okazałoby się iż czynu przestępczego dopuścił się w akcie desperacji przedstawiciel wielokrotnie opluwanej przez „głos lubelski” klasy robotniczej i mniejszości narodowych nasza redakcja roztoczy nad nim bezpłatną opiekę prawną i zadba o rzetelne relacje z procesu¶ bo choć przestępstwa nie pochwalamy ofiara na żal ludu pracującego nie zasługuje.¶
– I co sądzisz? – spytał Zyga, odkładając ulotkę.
– Artykuł 50. rozporządzenia o prawie prasowym jak nic. Wzywanie do składek na rzecz i wyrażanie uznania dla przestępcy. Trzy miesiące i tysiąc grzywny. No ale Zakrzewski zbiegł, tak? – Spojrzał podejrzliwie na podkomisarza.
– Zbiegł czy nie, tę bibułę podpisał Józef K. Zadziwiające: aresztować Józefa K.! – zaśmiał się Maciejewski.
Kraft jednak nie zrozumiał, bo nie znał „Procesu” Kafki. Maciejewski czytał tę powieść po niemiecku i bolał, że dotąd nikt nie zrobił polskiego przekładu. Jego zdaniem „Proces” powinien wyjść w co najmniej kilkunastotysięcznym nakładzie i prócz księgarń trafić jako książka instruktażowa do wszystkich urzędów oraz wydziałów śledczych.
– A zresztą… – machnął ręką. – W każdym razie niejednemu czerwonemu Józef, a kto udowodni, że ów K. to Zakrzewski? No i co mnie to obchodzi?!
Zyga sięgnął po najnowsze wydanie „Głosu”. Nie znalazł tam nic oprócz przypomnienia, jakim to wzorem cnót był świętej pamięci redaktor Binder, i w domyśle – jakim sukinsynem musi być jego zabójca. Jednak zapach farby drukarskiej przywiódł Maciejewskiemu odległe wspomnienie o kawie. Sięgnął na parapet, gdzie odstawił dzbanek z „Europy”. Był całkiem pusty. Nawet fusy wyschły i za nic nie dałoby się z nich wróżyć. Najwyżej karmić nimi rosówki, które po kawie zawsze nabierały nadzwyczajnego wigoru i w Bystrzycy, parę kroków od domu Zygi, łapały się na nie taaakie okonie.
Читать дальше