Przekręciłam się na bok i sprawdziłam komórkę. Na wyświetlaczu widniała informacja, że mam dwie nowe wiadomości. Ciągle się łudząc, że jedna z nich może być od Larry'ego, wprowadziłam kod i odsłuchałam nagrania.
Niestety, żadna z wiadomości nie była od niego. Pierwszą zostawiła mama, która opowiadała mi o uroczej meksykańskiej restauracji na plaży, którą koniecznie muszę odwiedzić. Podobno podawali tam najlepsze mojito w Palm Springs. Wyznała, że ostatnim razem, kiedy tam była, wypiła ich tyle, że zaczęła uwodzić Podrabianego Tatusia od razu na parkingu, na tylnym siedzeniu jego auta. Moja matka: Królowa Zbyt Wielu Informacji.
Druga wiadomość była od Ramireza. Powiedział, że nie da rady wyrwać się wcześniej i prosił, żebyśmy spotkali się w II Fornaio na dole o siódmej. Spojrzałam na zegarek przy łóżku. Szósta piętnaście. Rety!
Wzięłam szybki prysznic, a potem przekopałam swoją torbę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na pierwszą randkę z Panem Chodzącym Seksem. Problem w tym, że pakowałam się z myślą o spotkaniu z dawno niewidzianym ojcem, a nie o uwodzeniu przystojnego gliniarza. Jeśli nie chciałam, by na koniec randki Ramirez pogłaskał mnie po głowie i opowiedział bajkę na dobranoc (a zdecydowanie tego nie chciałam, zważywszy na to, że pościłam już rekordowo długo), potrzebowałam innych ciuchów.
Zajrzałam do torby Dany. Mnóstwo spandeksu i strojów sportowych. Wszystko w rozmiarze trzydzieści sześć. Nigdy nie uważałam siebie za potężnie zbudowaną dziewczynę, ale nie było mowy, żebym wcisnęła się w te maleństwa. Zapamiętałam sobie, żeby opuścić dziś deser.
Zerknęłam na zegarek. Za piętnaście siódma. Za mało czasu, żeby pójść do butiku na dole i coś kupić. Mogłam zrobić już tylko jedno. Przez chwilę wpatrywałam się w komplet walizek w lamparcie cętki. Potem szybko otworzyłam jedną, licząc, że Marco pakował się równie dziewczyńsko, jak kupował.
Bingo.
Znalazłam różowo – fioletowy, szyfonowy szal, który idealnie pasował do kaszmirowego sweterka z dekoltem w serek, który odkryłam w walizce numer trzy. Do tego włożyłam moją czarną, skórzaną spódniczkę i botki od Gucciego. Muszę przyznać, że efekt był całkiem niezły.
Zafundowałam sobie powłóczyste spojrzenie za pomocą cieni i dużej ilości mascary, a na włosy nałożyłam mnóstwo pianki i szybko wysuszyłam, żeby nadać im seksowny wygląd a la prosto z łóżka. (Szczegół, że naprawdę dopiero co wstałam). Włożyłam też czarne, koronkowe stringi, a do torebki wrzuciłam kilka miętówek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to niezapomniana pierwsza randka.
Ramirez czekał na mnie przy barze. Przyznam, że kiedy do niego szłam, mój żołądek szalał niczym kolejka górska w wesołym miasteczku. Miał na sobie szare spodnie, marynarkę i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, dzięki czemu widać było skrawek opalonego ciała znajdującego się pod spodem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziałam Ramireza bez nieodłącznych, dżinsów i T – shirta. (No może poza pamiętnym wieczorem, kiedy oboje byliśmy półnadzy). Pan Twardy Glina się odstawił. Naprawdę się odstawił. Byłam zadowolona, że włożyłam stringi.
– Witaj, piękna – powiedział, całując mnie tuż nad uchem. Przejechał lekko palcem po rękawie mojego sweterka. – Miękki. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Podoba mi się.
Dzięki. – Nie przyznałam się, że podwędziłam go mojemu współlokatorowi – gejowi.
Trzymając rękę na moim krzyżu, Ramirez poprowadził mnie do stolika w głębi sali. W przytulnej restauracji było trochę innych gości, którzy trzymali się za ręce i karmili nawzajem makaronem. Z głośników sączyła się spokojna, instrumentalna muzyka, a na wszystkich stolikach stały wysokie świece. Sceneria rodem z włoskiego romansu. Krótko mówiąc, idealna restauracja na idealną pierwszą randkę. Punkt dla Twardego Gliny.
Szef sali usadził nas przy stoliku sąsiadującym ze stolikiem starszej, siwowłosej pary w identycznych T – shirtach z napisem „Najfajniejsza Para na Świecie”. Musiałam się z tym zgodzić. Mężczyzna trzymał dłoń kobiety w obu swoich i patrzył na nią, jakby dopiero co się pobrali.
Spojrzałam ponad stolikiem na Ramireza. Zastanawiałam się, czy mamy jakąkolwiek szansę, by dotrzeć tak daleko. Ramirez pochwycił moje spojrzenie.
– Bardzo ładnie dziś wyglądasz – powiedział, błądząc wzrokiem po moim ciele.
Zrobiło mi się gorąco w miejscach, o których istnieniu już zapomniałam.
– Dzięki. Ty też wyglądasz nieźle.
Uśmiechnął się, a w jego lewym policzku pojawił się ten seksowny dołeczek. Nachylił się i nie spuszczając ze mnie wzroku, rzucił:
– Co ty na to, żebyśmy odpuścili sobie kolację… – przeniósł wzrok trochę niżej, na mój dekolt -… i przeszli od razu do deseru?
Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że wcale nie chodzi mu o tiramisu. Już prawie się zgodziłam, kiedy zjawił się kelner, pytając, czego się napijemy. Po szybkim przejrzeniu karty win, Ramirez zamówił butelkę merlota Rutherford Hill. Miło. Ukradkiem zerknęłam na cenę. Łat. Bardzo miło. Drugi punkt dla Twardego Gliny.
Kiedy kelner odszedł, zabraliśmy się do studiowania menu.
– Zdecydowałaś już, na co masz ochotę? – zapytał Ramirez.
– Jeszcze nie. – Przeglądałam listę głównych dań. – Wszystko wygląda bardzo kusząco. A ty?
– Och, ja dobrze wiem, na co mam ochotę. – Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że się we mnie wpatruje. A dokładniej, w mój dekolt, uwypuklony dzięki stanikowi push – up, tak że nieco wyziera! ze sweterka Marca. Zaschło mi w ustach i z trudem przełknęłam, mając nadzieję, że nie zaczerwieniłam się jak burak.
– Dobrze się dziś bawiłaś na zakupach? – powiedział, zmieniając temat i rozkładając na kolanach serwetkę.
– Na zakupach? – zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zmrużył oczy.
– Tak, na zakupach. Miałaś dziś pójść na zakupy. – Przygryzłam wargę. No tak. Miałam.
– Eee, postanowiłam w zamian trochę pozwiedzać. – Szybko schowałam się za menu, udając, że całkowicie pochłonęło mnie studiowanie składników spaghetti marinara, żeby nie zobaczył poczucia winy w moich oczach.
Ale ten numer nie przeszedł. Ramirez położył dłoń na mojej karcie dań i powoli ją opuścił.
– Pozwiedzać?
– Aha – powiedziałam cienkim głosikiem, przerażająco podobnym do tego, którego używałam przyłapana na podjadaniu ciastek przed obiadem przez moją irlandzką katolicką babcię.
Jeszcze bardziej zmrużył oczy.
– A co dokładnie zwiedzałaś?
– Eee… dom Larry'ego i mieszkanie Maurice'a.
– Maurice'a?
– Chłopaka Hanka.
Ramirez zaklął. Najtajniejsza para na świecie spojrzała na nas.
– A co konkretnie robiłaś w mieszkaniu chłopaka Hanka? – zapytał Ramirez.
– Chciałam mu zadać kilka pytań.
– Nie odpuszczasz, prawda? – mruknął rozdrażniony, pocierając skroń.
– Powiedziałeś to tak, jakby to było coś złego.
– Bo jest, kiedy mówimy o mafii! – Najfajniejsza para głośno wciągnęła powietrze.
– Mów ciszej – szepnęłam.
Ramirez zacisnął szczęki. Wziął kilka głębokich oddechów i pewnie policzył w myślach do dziesięciu. Bez skutku. Na jego szyi znowu zaczęła pulsować żyłka.
Uratował mnie kelner, zjawiając się z naszym bardzo drogim merlotem. Odkorkował wino i nalał nam po kieliszku. Ramirez opróżnił swój jednym haustem.
– Zdajesz sobie sprawę, że właśnie wlałeś w siebie dwadzieścia dolców? – szepnęłam, kiedy kelner odszedł.
Читать дальше