Kiedy dokończyłam frytki oraz deser w postaci czekoladowego ciastka (hej, po rozmowie z mamą potrzebowałam czegoś na ukojenie nerwów), a Dana dojadła swoje jedzenie dla królików, wskoczyłyśmy do mustanga i ruszyłyśmy do hotelu. Wjechałam na Piętnastkę, kierując się na południe, na Strip. Spojrzałam w lusterko, żeby sprawdzić, czy nie mam między zębami kawałków szalonej krowy i poprawić usta. Kiedy kończyłam poprawki, zauważyłam w lusterku niebieski samochód.
Obróciłam szybko głowę.
– Sukinsyn.
Tak jak myślałam: niebieski dodge, prowadzony przez mojego nowego znajomego, jechał sąsiednim pasem, trzymając się jeden samochód za nami.
– Co jest? – Dana wyciągnęła szyję, zaciekawiona, co mnie tak poruszyło.
– Widzisz tego dodge'a neona?
– Co z nim? – zapytała.
– Myślę, że mnie śledzi.
– Och, Maddie. – Dana pokręciła głową. – Czy ty przypadkiem nie masz paranoi?
– Też tak myślałam, ale przysięgam ci, że widzę ten samochód czwarty raz w ciągu tygodnia. Najpierw w LA., a teraz tutaj. Mówię ci: on mnie śledzi.
Jechałam z jednym okiem utkwionym we wstecznym lusterku, ściskając kierownicę tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Sama nie wiedziałam, co jest gorsze: myśleć, że ktoś mnie śledzi, czy wiedzieć, że faktycznie tak jest.
Dana jeszcze raz się obróciła, żeby przyjrzeć się samochodowi.
– Jak myślisz, co to za jeden?
– Nie wiem – odparłam – ale zaczynam się go bać.
Wdepnęłam gaz, wyrywając naprzód. Potem gwałtownie skręciłam wprawo, wcinając się przed limuzynę z przyciemnionymi szybami. Neon zjechał na lewy pas, wyprzedził limuzynę i z powrotem siadł mi na ogonie.
– Niezbyt przejmuje się tym, że go widzimy, co? – zauważyła Dana, cały czas patrząc przez tylną szybę.
Miała rację. Trochę mnie to wytrącało z równowagi. Albo nie wiedział, jak kogoś śledzić, albo był pewien, że nie wskażemy go później w rzędzie podejrzanych na posterunku. Bo zginiemy lub zostaniemy sparaliżowane w wypadku samochodowym.
Teraz wyraźnie widziałam kierowcę. To był ten sam blondyn, którego widziałam w kasynie. Miał okulary przeciwsłoneczne i pogniecioną koszulkę polo. Dla całego świata był jeszcze jednym, zwykłym użytkownikiem drogi. Tyle że teraz jego neon praktycznie tarł o mój tylny zderzak.
Wzięłam głęboki oddech, gwałtownie wdepnęłam hamulec i wcisnęłam się na prawy zewnętrzny pas, między dwie ciężarówki. Kierowca drugiej zatrąbił i wykonał obraźliwy gest ręką. Dana zaparła się rękami o deskę rozdzielczą.
– Łat! Wyluzuj, panno Earnhardt [Dale Earnhardt – słynny, zmarły tragicznie, kierowca rajdowy formuły NASCAR (przyp. tłum.).].
Ale było za późno. Wpadłam w panikę. Miałam do wyboru otwartą konfrontację albo ucieczkę, a zważywszy na to, że nie szło mi nawet na treningach tae – bo dla początkujących, zdecydowałam się na ucieczkę, modląc, żeby nie napatoczył się przypadkiem jakiś patrol drogówki. (Jestem już po imieniu z trzema sędziami z kolegium do spraw wykroczeń drogowych w LA., i wolałam nie dodawać do listy sędziów z Newady). Na szczęście, kierowca neona nie miał wyostrzonego dzięki adrenalinie refleksu i nie zdążył zahamować. Śmignął obok nas, a ja zjechałam z autostrady najbliższym zjazdem, gnając ulicami, jak po torze wyścigowym, dopóki nie upewniłam się, że go zgubiłam. Zatrzymałam mustanga na parkingu przed barem szybkiej obsługi, a kiedy adrenalina zaczęła opadać, poczułam, że mam nogi jak z galarety.
– Jezu – powiedziała Dana, wyciągając paznokcie z pokrytej sztuczną skórą deski rozdzielczą. – Co to było?
Nie odpowiedziałam, całkowicie skupiona na czynności oddychania. Wdech, wydech, wdech, wydech…
– Co to za świr, do cholery?
– Nie – wdech – wiem – wydech. Dana spojrzała na mnie.
– Dobrze się czujesz?
– Wszystko – wdech, wydech, wdech, wydech – w porządku. – A właściwie, będzie w porządku, jak już opanuję dyszenie i serce przestanie mi walić jak u dziesięciolatka na ritalinie.
Dana znalazła na tylnym siedzeniu porzuconą torbę z Taco Bell, do której kazała mi oddychać. Tygodniowy zapach taco z wołowiną przyprawiał o mdłości, ale po kilku wdechach i wydechach, ryzyko hiperwentylacji zaczęło mijać. Rytmicznie wdmuchując i zasysając powietrze z torebki, zastanawiałam się, kogo tak bardzo interesowały moje poczynania, że nie tylko ruszył za mną przez pustynię, ale i uganiał się za mną po Las Vegas. Ramireza? Larry'ego? Monalda? Mało prawdopodobne, zwłaszcza że dwóch ostatnich poznałam dopiero wczoraj. Jeśli chodziło o Ramireza, to jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby opłacił jakiegoś gościa w neonie, by ten miał oko na jego dziewczynę. No więc kim on był? Nie wiedziałam.
Dana zaproponowała, że poprowadzi do hotelu (pewnie nie chciała ryzykować kolejnej przejażdżki z panną Earnhardt). Z radością donoszę, że kiedy zatrzymałyśmy się przed kasynem, mój oddech całkowicie się uspokoił. (Choć nabrałam strasznego apetytu na taco). Dana udała się do kasyna, aleja nie miałam ochoty na popołudnie z ruletką. Z moim szczęściem, mądrze było nie ryzykować pieniędzy.
Automaty też odpadały, ale byłam zbyt nabuzowana, żeby siedzieć w pokoju. Zważywszy na to, że miałam dziś randkę z Panem Idealne Ciało, musiałam też oprzeć się pokusie, by pójść coś przekąsić. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze godzinę do umówionej wizyty w salonie piękności. Uznałam, że to dość czasu, by podjechać do Larry'ego, na wypadek, gdyby postanowił spędzić spokojne popołudnie w domu. Im więcej się o nim dowiadywałam, tym więcej miałam pytań. Cała ta akcja z mafią przypominała scenariusz filmu telewizyjnego, ale moje najważniejsze pytanie brzmiało: dlaczego Larry do mnie zadzwonił? Potrzebował pomocy, to jasne. Ale dlaczego zadzwonił akurat do mnie? Siedząca we mnie mała dziewczynka ciągle miała nadzieję na idealne spotkanie po latach z ojcem.
Niestety, kiedy zatrzymałam się przed numerem 319 na Sand Hill Lane, okazało się, że niepotrzebnie się łudziłam. Podjazd był pusty. Dla pewności zaparkowałam przy krawężniku i zadzwoniłam do drzwi. Nic.
Zerknęłam przez okno do garażu. Pusto. Żadnych oznak życia. Biorąc pod uwagę, jak do tej pory układał się mój dzień, nie byłam specjalnie zaskoczona.
Pan Sharpei znowu był w ogródku i podlewał kaktusy. Podeszłam do żywopłotu, który oddzielał oba podwórka, i pomachałam – do niego.
– Dzień dobry! – zawołałam. Sharpei nawet nie spojrzał. Odchrząknęłam.
– Dzień dobry!
Dalej nic. Krzyknęłam trochę głośniej.
– Proszę pana!
W końcu uniósł głowę i spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Potem podkręcił swój aparat słuchowy.
– O, witam ponownie – powiedział. – Przepraszam. Żona przez cały dzień ogląda telezakupy. – Wskazał na ucho. – Musiałem wyciszyć Joan Rivers.
– Rozumiem. Mam pytanie. Widział pan dziś może Lar… eee, Lolę? Pokręcił głową.
– Nie, przykro mi. Ale widziałem, jak przyjechała wczoraj wieczorem. Akurat zaczynało się Koło fortuny. Gdy po Tańcu z gwiazdami wyjrzałem przez okno, zobaczyłem, jak ładuje walizkę do bagażnika. Potem odjechała.
Walizkę. Niedobrze.
– Pewnie nie wspominała, dokąd się wybiera? – Znowu pokręcił głową.
– Nie. Ale wyglądała, jakby się spieszyła. Może na jakąś gorącą randkę. – Sharpei ściągnął zmarszczki, żeby mrugnąć okiem.
Czułam, jak hamburger z szalonej krowy podchodzi mi do gardła.
Читать дальше