– Dziękuję za informację.
– Nie ma sprawy. Przyjaciółki Loli są moimi przyjaciółkami. – Poruszył wymownie brwiami, a ja chciałam otulić się moim wyparciem jak kocykiem i nic więcej nie słyszeć.
Skierowałam się do domu. Cóż… doszłam do wniosku, że skoro Larry wyjechał, nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli troszkę się rozejrzę.
Otworzyłam furtkę i obeszłam dom na palcach. Skierowałam się do drzwi przesuwnych, tym razem uważając, żeby nie wejść na minę w postaci psiej zabawki. Zajrzałam przez szybę. Wszystko wyglądało tak samo jak wczoraj. Nawet płyn do mycia okien nadal stał na stoliku. Obejrzałam się szybko przez ramię i spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte. A niby czego się spodziewałam?
Co dalej? Rozmyślając, omiotłam wzrokiem wnętrze domu. Szczerze mówiąc, nie miałam żadnego pomysłu. Jeśli Larry był zaangażowany w mafijne interesy, nie była to moja liga. Moja liga była pełna dziecięcych bucików – plastików Rainbow Brite i kapciuszków ze Spiderrnanem. Moja liga nie grała nawet w tę samą grę, co Amerykanie włoskiego pochodzenia z mafijnej rodziny.
Z drugiej strony – nie sądziłam, żeby Larry naprawdę należał do mafii. Wiem, wiem, widziałam człowieka tylko raz. No dobrze, dwa razy, jeśli liczyć rękę w oknie el camino rocznik 1974. Skąd mogłam wiedzieć, jaki jest naprawdę? Nie mogłam. Ale był moim ojcem. Jeśli nie ja wezmę jego stronę, to kto?
Powtarzając sobie, że wyświadczam Larry'emu przysługę, wyciągnęłam kartę kredytową z Macy's i utkwiłam wzrok w zamkniętych drzwiach, starając sobie przypomnieć, jak Veronica Mars [Veronica Mars – główna bohaterka serialu kryminalnego dla młodzieży pod rym samym tytułem (przyp. tłum.).] włamała się w zeszłym tygodniu do domu pewnego gościa. Ostrożnie wsunęłam rożek czerwonej plastikowej karty między metalową framugę a drzwi. Odczekałam chwilę, czekając na uruchomienie się alarmu, ale nic takiego się nie stało. Jak na razie, wszystko szło dobrze. Wcisnęłam kartę głębiej, aż po datę ważności. Potem powoli przesunęłam ją w dół, docierając do zamka. Hm… co teraz? Poruszyłam kartą. Niestety nic się nie wydarzyło. W serialu, Veronica była już wewnątrz domu przestępcy, włamała się do jego komputera i kopiowała dane z twardego dysku.
Parę razy przesunęłam kartę w górę i w dół. modląc się, by jakimś cudem zamek ustąpił. Nacisnęłam mocno na klamkę.
Trzask.
O, cholera. Pociągnęłam za kartę, ale wyszła tylko połowa.
– Nieee! – zawyłam. Wpatrywałam się w zniszczoną kartę Macy's. Czemu nie użyłam karty Nordstroma? Na tamtej przynajmniej przekroczyłam limit.
Musiałam pogodzić się z faktem, że nie jestem Veronica Mars. Nie mając ochoty poświęcać karty Banana Republic, odpuściłam sobie drzwi przesuwne.
Postanowiłam sprawdzić drugą stronę domu. Kto wie, może Larry tak się spieszył, że zostawił otwarte okno. Ruszyłam ścieżką z kamiennych płyt wokół budynku. Przy płocie zauważyłam rząd terakotowych donic i różne narzędzia ogrodnicze. Obok leżał zwinięty wąż ogrodowy. Na wszelki wypadek, uważnie go wyminęłam.
Z tej strony domu, na górze znajdowały się trzy okna, a na dole dwa. Sprawdziłam – wszystkie były zamknięte. Dodatkowo we wszystkich były pozaciągane beżowe żaluzje. Byłam bliska poddania się, kiedy na końcu ścieżki zauważyłam drzwi do garażu.
Czy są otwarte? Zważywszy na moje dotychczasowe szczęście, nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei. Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie, kiedy z łatwością przekręciłam gałkę. Może wcale nie byłam aż tak pechowa, jak myślałam.
Jeszcze raz obejrzałam się przez ramię, po czym szybko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Było ciemno, choć nie całkowicie, do wnętrza przez szparę pod drzwiami, wpadał nikły strumień światła. Odczekałam, aż oczy przyzwyczają się do mroku i ruszyłam powoli do drzwi po drugiej stronie. Po drodze dotarło do mnie, że nie jest to zwyczajny garaż. Było zbyt czysto. Panował tu idealny, a nawet obsesyjny, porządek. Pod przeciwległą ścianą stały śnieżnobiałe szarki, na podłodze nie było ani jednej plamy z oleju, a w kątach próżno było szukać zapomnianej pajęczyny. Pod inną ścianą stał stół dla majsterkowiczów w komplecie z tablicą a każde z narzędzi znajdowało się dokładnie na swoim miejscu. Starałam się nie myśleć o tym, jak Larry wymachuje młotkiem, wystrojony w falbaniastą spódniczkę i perukę. Ostrożnie przeszłam do końca garażu i otworzyłam drzwi do domu.
Znalazłam się w kuchni i zamrugałam, oślepiona nagłą potężną dawką światła. Nad zlewem wisiały żółte perkalowe zasłonki. Obrus od kompletu przykrywał niewielki stolik przy oknie. Blaty z corianu, kredens z bielonego drewna sosnowego i dwa obrazki z kogutami dopełniały stylizacji na francuską kuchnię na wsi. Stojąc w tym jasnym, radosnym pomieszczeniu, nie chciało się wierzyć, żeby właściciele domu byli uwikłani w jakąś niebezpieczną, przerażającą historię.
Ponieważ sama nie wiedziałam, czego szukam, postanowiłam zacząć od pokoju Hanka. W końcu, był on jedynym trupem w tej zagadce. Uznałam, że nie będzie mu przeszkadzało, jeśli trochę poszperam – to znaczy, przeprowadzę małe śledztwo – w jego rzeczach.
Pobiegłam na górę i weszłam do sypialni po prawej. Tu też było znać rękę Maurice'a. Lekkie, zwiewne tkaniny, ciemne drewno, na ścianach duże obrazy prosto z centrum handlowego, a na toaletce i nocnych szafkach małe, koronkowe serwetki. Gdybym nie wiedziała, kto naprawdę tu mieszkał, mogłabym przysiąc, że to sypialnia mojej sześćdziesięciopięcioletniej ciotki Mildred.
Szybko przejrzałam szafy i szuflady, starając się zignorować gęsią skórkę, której dostałam na myśl o tym, że dotykam rzeczy zmarłego. Ale w końcu nie umarł w tych ciuchach, prawda? Z tego co pamiętałam, w chwili śmierci był golusieńki. Zapamiętałam sobie, żeby podpytać o to Ramireza.
Obsesyjne zamiłowanie Maurice'a do porządku sprawiło, że nie znalazłam nic ciekawego, poza paroma sztukami kosztownej biżuterii i szufladą pełną rajstop w rozmiarze potrójne XL. Zerkając na zegarek (ciągle miałam szansę zdążyć na umówione woskowanie, o ile tylko ograniczę dalsze szperanie, to znaczy śledztwo, do dziesięciu minut), przeszłam do pokoju Larry'ego.
Wzdrygnęłam się na widok błyszczyka Raspberry Perfection leżącego na toaletce.
Generalnie uważam się za tolerancyjną dziewczynę. Lubię oglądać Porady Różowej Brygady i tak jak wszyscy opłakiwałam koniec Will & Grace, Nie odmawiam nikomu prawa do bycia innym, więc jeśli facet chce nosić perukę i rajstopy, nic mi do tego. Tylko dlaczego tym facetem musi być mój ojciec?
O wiele łatwiej jest być wolnym od uprzedzeń, jeśli coś nie dotyczy nas bezpośrednio.
Wzięłam głęboki oddech, przecięłam pokój i schowałam błyszczyk pod blond perukę. No, tak już lepiej. Dalej mogłam bawić się w zaprzeczanie.
Postanowiłam zacząć od nocnej szafki, bo jeśli chodzi o mnie, właśnie tam co wieczór ląduje zawartość moich kieszeni. Może Larry zostawił jakiś rachunek albo pudełko zapałek – cokolwiek, co podpowiedziałoby mi, gdzie może teraz być lub przed czym ucieka.
Zaczęłam od blatu szafki, rozwijając papierek po papierku. Były tu głównie rachunki ze spożywczego, drogerii i barów z fast foodem. Nie dowiedziałam się z nich niczego użytecznego, poza rym, że Larry zbyt tłusto jadał. Zanotowałam w pamięci, żeby powiedzieć Danie, iż moje ciągoty do niezdrowego jedzenia są uwarunkowane genetycznie.
Po sprawdzeniu szafki nocnej podeszłam do szafy (toaletkę pominęłam, ponieważ nie byłam pewna, czy mój kokon zaprzeczenia jest na tyle mocny, by wytrzymać widok „osobistych rzeczy”, jakie mogły kryć się w jej szufladach).
Читать дальше