– Stać! Dokąd to? – zapiszczał falsetem Jeropkin. – Oddawaj worek! Łapać ich, chłopcy, to oszuści! Ach, łotry!
Korzystając z tego, że światło zgasło, Momus rzucił się do drzwi. Raptem w powietrzu coś świsnęło i twarda pętla zacisnęła się mu na gardle. To ten piekielny Kuźma ze swoim okropnym kańczugiem! Momus wypuścił worek, chwycił się za gardło, zacharczał.
– Momusik, co ci jest? – Nic nierozumiejąca Mimi wczepiła się weń palcami. – Uciekajmy!
Ale było już za późno. Czyjeś ręce z ciemności brutalnie złapały go za kołnierz i cisnęły na podłogę. Przerażony i pozbawiony powietrza Momus stracił przytomność.
Kiedy się ocknął, zobaczył najpierw purpurowe cienie, skaczące po czarnym stropie i zakopconych freskach. Na podłodze stała filująca latarnia, zapewne przyniesiona z sań.
Momus zorientował się, że leży na podłodze, z rękami skrępowanymi na plecach. Obrócił głowę w prawo i w lewo, aby ocenić sytuację. Była parszywa jak rzadko.
Skulona Mimi siedziała w kucki, nad nią zaś wznosił się jak góra niemy potwór Kuźma, czule gładząc swój kańczug. Na sam widok tego biczyska Momusowi zrobiło się niedobrze. Piekła go zdarta skóra na szyi.
Jeropkin siedział na krześle, czerwony i spotniały. Widać mocno się źlił jego ekscelencja, kiedy Momus trwał w błogiej nieświadomości. Dwaj fagasi stali na stole i coś w górze majstrowali, wspinając się na palce. Momus, przyjrzawszy się, dostrzegł dwa zwisające sznury i bardzo mu się to urządzenie nie spodobało.
– Co, gołąbeczki? – odezwał się serdecznie Samson Charitonycz, widząc, że Momus oprzytomniał. – Chcieliście oskubać samego Jeropkina? Chytrzyście, bestie, chytrzy. Ale Jeropkin sprytniejszy. Chcieliście ze mnie zrobić pośmiewisko dla całej Moskwy? Nie szkooodzi – przeciągnął ze smakiem. – Zaraz mi się tu pośmiejecie. Kto podnosi rękę na Jeropkina, tego czeka okrutny los, straszny los. Żeby innym raz na zawsze się odechciało.
– A cóż to za melodramat, wasza ekscelencjo? – nadrabiając miną, uśmiechnął się Momus. – Panu to nawet nie przystoi. Rzeczywisty radca stanu, filar dobroczynności. Przecież jest sąd, policja. Niech oni nas karzą, po co pan ma sobie brudzić ręce? A poza tym łaskawy pan nie poniósł żadnych strat – przeciwnie. Zabytkową złotą obrączkę pan dostał? Dostał. Skarb także. Proszę to sobie zatrzymać w charakterze, że tak powiem, rekompensaty za obrazę.
– Ja ci dam rekompensatę. – Samson Charitonycz uśmiechnął się samymi wargami. Oczy lśniły mu martwym, przerażającym blaskiem. – No co, gotowe?! – zawołał do chłopów.
Ci zeskoczyli na podłogę.
– Gotowe, Samsonie Charitonyczu.
– No to już, wieszajcie.
– Zaraz, jak to wieszajcie? – oburzył się Momus, kiedy poderwano go z podłogi nogami do góry. – To przechodzi wszelkie… Ratunku! Na pomoc! Policja!
– Pokrzycz sobie, pokrzycz – zezwolił Jeropkin. – Jeśliby nawet ktoś w środku nocy tędy przechodził, to tylko się przeżegna i ucieknie gdzie pieprz rośnie.
Nagle Mimi zapiszczała przeraźliwie:
– Pożar! Pali się! Ratujcie, ludzie, pali się!
Mądrze to wymyśliła – takiego krzyku przechodzień się nie zlęknie, tylko przybiegnie na pomoc i jeszcze poleci do monasteru, żeby uderzyli w dzwon na alarm. I Momus podchwycił:
– Pożar! Pali się! Pożar!
Nie było im jednak dane długo krzyczeć. Mimoczkę czarnobrody leciutko stuknął pięścią w ciemię i biedna ptaszyna osunęła się bezwładnie twarzą do podłogi. Momusowi zaś nagle owinęła się wokół szyi paląca żmija kańczuga i jego krzyk przeszedł w rzężenie.
Oprawcy chwycili go i zawlekli na stół. Przywiązali za jedną nogę do jednego sznura, za drugą do drugiego i po minucie Momus jak wielka litera „Y” kołysał się nad heblowanymi deskami blatu. Siwa broda spadła w dół, łaskocząc go po twarzy, chlamida się zsunęła, ukazując nogi w obcisłych spodniach z lampasami i w butach z ostrogami. Momus zamierzał na ulicy zerwać siwiznę, zrzucić koszulę i przeobrazić się w dziarskiego huzara – spróbujcie w kimś takim rozpoznać „pustelnika”.
Mógłby teraz siedzieć w trojce, Mimoczka z jednej strony, worek z mnóstwem pieniędzy z drugiej, a zamiast tego, doprowadzony do zguby tandetnym niemieckim wynalazkiem, buja się, zwrócony twarzą w dół ku bliskim, ale niestety niedosiężnym drzwiczkom, za którymi pozostały śnieżna noc, zbawcze sanie, fortuna i życie.
Z tyłu dobiegł go głos Jeropkina.
– Powiedz no, Kuzia, ilu ciosami możesz go rozpłatać na dwoje?
Momus zaczął się szamotać na sznurach, bo także był zainteresowany odpowiedzią na to pytanie. Obrócił się i zobaczył, jak niemowa pokazuje cztery palce. Po krótkim namyśle dodał piąty.
– Nie, pięć to za mało – ocenił Samson Charitonycz. – Nigdzie się nie spieszymy. Lepiej zrobić to powoli, po troszeczku.
– Daję słowo, wasza ekscelencjo – zaczął z pośpiechem Momus. – Dostałem już nauczkę i jestem zdrowo przestraszony, naprawdę. Mam pewne oszczędności. Dwadzieścia dziewięć tysięcy. Chętnie je wpłacę jako karę. Jest pan przecież człowiekiem interesu. Po cóż poddawać się emocjom?
– A z małym policzę się później – marzycielsko i z wyraźną przyjemnością odezwał się Jeropkin, jakby rozmawiał sam ze sobą.
Momus zadrżał, zrozumiawszy, że los Mimi będzie jeszcze straszniejszy niż jego własny.
– Siedemdziesiąt cztery tysiące! – krzyknął, dokładnie tyle bowiem pozostało mu naprawdę z poprzednich moskiewskich operacji. – A chłopiec jest niewinny, to głupek!
– Ano, pokaż klasę – rozkazał Nabuchodonozor.
Kańczug świsnął drapieżnie. Momus wrzasnął przeraźliwie, bo między jego rozciągniętymi nogami coś z chrzęstem pękło. Bólu jednak nie poczuł.
– Zgrabnieś rozpruł portki – pochwalił Jeropkin. – Teraz spróbuj trochę głębiej. Na pół werszka. Żeby zawył. I potem wal go po tyle samo, dopóki na sznurach nie zwisną dwie połówki.
Czując chłód na najwrażliwszej, najdelikatniejszej części ciała, Momus się zorientował, że Kuźma pierwszym, mistrzowskim uderzeniem rozciął rajtuzy na szwie, nie uszkadzając ciała.
Panie, jeśli istniejesz – jął błagać w duchu człowiek, który nigdy się nie modlił, a który niegdyś nazywał się Mitieńka Sawwin – ześlij archanioła albo chociaż najnędzniejszego z aniołów. Ocal mnie, Panie. Przysięgam, że na przyszłość będę patroszyć tylko takie gadziny jak Jeropkin i nikogo więcej. Szlacheckie słowo honoru, Boże.
Wtem drzwiczki się otwarły. Najpierw Momus ujrzał w nich noc z ukośnymi kreskami zacinającego mokrego śniegu. Potem noc się cofnęła na drugi plan – przesłoniła ją zgrabna sylwetka w długiej wciętej pelisie, w wysokim cylindrze, z laseczką.
Zgodnie z prawem czy jak każe sprawiedliwość?
Anisij szorował już twarz i mydłem, i pumeksem, i nawet piaskiem – a smagły odcień i tak do końca nie zszedł. Takiemu pięknemu mężczyźnie jak Erast Pietrowicz było z tym nawet do twarzy wyglądał, jakby się mocno opalił. Ale Tulipanowowi orzechowe mazidło złaziło płatami, tworząc na obliczu wysepki, przez co stał się podobny do afrykańskiej żyrafy – łaciaty, cienkoszyi, tyle że niewielkiego wzrostu. Nie ma wszak tego złego, co by na dobre nie wyszło – całkowicie zniknęły mu pryszcze. Bez śladu, jakby ich nigdy nie było. No a cera za parę tygodni się rozjaśni – szef go o tym zapewnił. I ogolone włosy też odrosną, nie ma obawy.
Nazajutrz rano po tym, jak nakryli Waleta na gorącym uczynku, a później uciekł im i on, i jego wspólniczka (którą Anisij wspominał zawsze z westchnieniem i słodkim mrowieniem w rozmaitych częściach duszy i ciała), radca dworu i Anisij odbyli krótką, bardzo istotną rozmowę.
Читать дальше